Ależ wyjątkowo ciężko mi od dłuższego czasu.
Myślałam, że sesja się skończy i trochę odsapnę, ale jakoś nie bardzo mi to wychodzi. Jakoś między ostatnimi egzaminami wyskoczyłam oddać krew, to jeszcze chwilę przed wyjazdem w góry było. Mądre, nie mądre, nie wiem, może. Aczkolwiek wtedy prawie nic nie spałam, po 4 h dziennie, zdarzały się noce, kiedy nie spałam nic (nie, że się tyle uczyłam, tak po prostu jakoś tak wychodziło - o dziwo egzaminy przyszły mi same). Jakoś te moje pisanie nie jest aż tak najgorsze. Wciąż czekam na ostatnią oficjalną ocenę i mam nadzieję, że moje starty po stypendium rektora pójdą po mojej myśli.
Wracając do tematu, wiedziałam, że w tym momencie mam świetną krew, więc do oddania wstępne byłam zakwalifikowana. Ostatni raz krew w porządku miałam w 2016 roku (i w 2020, ale wtedy nie mogłam oddawać). Lekarz zmierzył ciśnienie i... 160 na 130. Dyskwalifikacja. Tak coś czułam, że będzie wysokie, w końcu tak niewiele sypiałam. Ale lekarz uznał, że ceni sobie takich ludzi jak ja, czyli - jak nie drzwiami, to oknem, więc mogę krew oddać. Bo za mną było już 16 niedanych prób! Oczywiście powiedziałam co i jak, żeby nie zaszkodzić ewentualnie biorcy, ale lekarz uznał, że jest ok. Być może też dlatego, że w moim województwie krwi jak na lekarstwo i muszą czasami ściągać ją z innych województw.
Krew mi spuścili, ciśnienie spadło na piękne 120 na 90, głowa przestała ćmić, poczułam się jak młody bóg i popędziłam do pracy jak na skrzydłach, mimo zagwarantowanego 2 dniowego L4.
W górach nieźle kilometrów udało mi się zrobić, bo aż ponad 100.
2,2 tysięcznika nie zdobyłam, ale przygotuję się do tego lepiej za rok.
Do pracy poszłam zaraz następnego dnia i... okazało się, że moje szkolenie z UE zaczynało się właśnie tego dnia. Coś pani maile nie doszły do nikogo z grupy. Więc ostatni poniedziałek to było 8h w pracy + 3h szkolenia + poranny basen. Gdybym wiedziała, że dzień będzie wyglądał tak, zrezygnowałabym z basenu, ale chciałam "rozmasować" mięśnie, żeby mnie czasem nie złapała twardość i sztywność po tym górskim wysiłku. Wtorek to samo, tyle że bez basenu. W dodatku byłam taka nieprzytomna, że przyszłam do pracy całą godzinę wcześniej i dziwiłam się przez moment dlaczego tam tak cicho i pusto.
Wczoraj w pracy taka mnie olbrzymia senność złapała, że wyszłam w połowie dnia. Na szczęście miałam wolny dzień do odebrania. Musiałam jeszcze w międzyczasie skoczyć na małe zakupy elektroniczne i gdy wracałam do mieszkania to już myślałam, że zasnę na stojąco i padnę pod drzewem, a spać będę do rana w tej trawie i nic mnie nie ruszy. Gibało mną prawie jak alkoholikiem. Wróciłam wczoraj o 16tej, bachnęłam się jak kloc na łóżko i wstanie nie byłam nawet kończyną ruszyć czy wymamrotać coś innego niż "mhm" i "y-yy". Spałam tak do dziś do 6 rano, czyli 14 godzin!, z małą przerwą na pozamykanie okien, gdy przyszła burza i wzięciem prysznica.
No i od 6tej dzisiejszego kolejny ciąg tego zakręconego czasu. Wzięłam dziś też połówkę dnia wolnego, bo miałam sporo urzędowych spraw do załatwienia (na szczęcie już z grubsza wszystko, chyba że znowu tylko tak mi się wydaje. O 10 rano, gdy już wracałam do mieszkania (po wychodzeniu o tej porze już 8 tysięcy kroków!) złapał mnie ulewny deszcz. Zmogłam jak kura. Oczywiście nie wzięłam parasolki, bo przecież ciągle ostatnio pogoda mnie oszukiwała i tylko się zawsze niepotrzebnie nadźwigałam. Zdążyłam jeszcze wziąć prysznic i się ogarnąć przed spotkaniem online z psychologiem z tego szkolenia liderskiego z UE. W teście psychomotorycznym, który wypełniałam we wtorek (bo wpadł mi w spam) starałam się zaznaczyć jak najrzetelniejszą prawdę oraz zaznaczać odpowiedzi mniej przychylne, gdy się wahałam. Pani psycholog uznała, że jej analiza mojego testu wypadła bardzo pochlebnie i jest bardzo zadowolona a nawet jakby... pod wrażeniem? Wydawało mi się nawet, że słucha mnie z autentycznym zaciekawieniem, ale tak może mają wszyscy psychologowie. Powiedziała, że wszystko to, co zaznaczyłam pasuje do mnie po tej jej weryfikacji i że ponoć mam już dużo bardzo mocnych stron. Podobał się jej sposób w jaki widzę rolę lidera oraz to gdzie tego lidera w ogóle dostrzegam. Ale najbardziej spodobało się jej to, co uważam o dzieciach i przyszłości i to, że liznęłam już świata biznesu i sporych pieniędzy. W każdym razie uznała, że mimo iż mam wysoką pewność siebie i realistyczną, pozytywną samoocenę powinnam patrzyć mniej krytycznie na swoją osobę, bo się nie doceniam.
Niestety mój praktycznie jedyny i największy kompleks to kompleks wiedzy - wciąż wydaje mi się, że absolutnie niewiele umiem i bardzo niewiele wiem. Mam takie wrażenie, że każdy dookoła mnie wie więcej niż ja i przez to nie mam nic do zaoferowania swoim umysłem.
Jeszcze zdążyłam dziś na pocztę wyskoczyć wysłać im te umowy, bo były problemy i już sama nie wiedziałam, czy będę mogła wziąć udział w tym szkoleniu. O 13 byłam już w pracy, a wieczorkiem siostra zaprosiła mnie i brata na obiadokolację za co jestem bardzo wdzięczna, bo ostatnio chodzę permanentnie głodna. W ogóle mi nie po drodze z zakupami w tym miesiącu i wyjadam co mam. Plus jest taki, że ja niedojedzona jestem oazą spokoju, cierpliwości, racjonalnego myślenia i asertywności. Także relacje między ludzkie jakoś się trzymają kupy. Aczkolwiek problemy z wejściem na 4 piętro się pojawiły, bo na 2gim już wysiadam. O masie to ja nawet nie myślę, zajmę się tym trochę później, jak pojawi się nieco więcej czasu.
Juto przyjeżdża rodzina. Tata sprawdzi mi kontakty, bo jestem przekonana, że napięcie spadło po całej linii długo ładują się telefony, o laptopie nawet nie wspominając. Wyłączył mi się na włączonej ładowarce podczas tej rozmowy z psychologiem! Telefon mnie uratował. Na szczęście jestem w pracy, więc tylko rano ich odbiorę i dotransportuję do mieszkania i praktycznie mam ich z głowy. Taką mam nadzieję przynajmniej. Tylko posprzątać jeszcze. W sobotę, niedzielę i poniedziałek znowu te szkolenia i jeszcze będę jechać do rodziców na weekend, bo remont rodzinnego domu ma ruszyć w końcu i mam im pomóc czy doradzić. Nie wiem. A i kota zawieźć do nowego domu. Kuzyni, piąta woda po kisielu, mówią, że te koty są tak wspaniałe, że biorą jeszcze jednego, razem 3.
Dobra, tak się rozpisałam, jak dawno już nie.