05.04.2017
Hej!
Dzień dobry!
Wieczór...
Bo już 20:27.
Słuchajcie.
Ten tego... Chciałabym tu pisać. Ale cholera nie mam w ogóle czasu.
Ostatnio zamówiłam sobie nowy telefon za 1 zł w playu, przyszedł mi w poniedziałek, a ja do tej pory nawet go nie włączałam, bo:
- wstaję koło 6:20
- ogarniam się do pracy do 7:00
- wychodzę do pracy
- wracam z pracy koło 17-18
- kawa trzecia
- potem różnie:
bieganie, rowery, zumba, cokolwiek.
- jakaś kolacja
- już ledwo nawet siedzę, więc się kładę do łóżka.
Padam.
Zapierdzielam sobie minimum 10 h dziennie.
Teraz na maksa staram się zarobić na następny miesiąc, przez cały kwiecień nie wybieram od mamy pieniędzy. Muszę się odbić od dna finansowego (nie jestem biedna, ale zamarzyło mi się dostawać wypłatę co miesiąc).
I tak leci dzień po dniu. Jednakże zdarza się, że co dwa weekendy mam zjazdy na studiach. wtedy piątek robię sobie wolny już i na weekend wybywam do Arka.
Ale wiecie... Dieta jest. Ćwiczenia też włączyłam już w miarę regularnie.
I tak już od jakiegoś czasu. Nie mogę powiedzieć od jakiego, bo nie pamiętam od kiedy dietuję i ćwiczę. Na oko... Ze dwa tygodnie.
Ale nie to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, że mimo tego, że dieta jest (jem to co mama kupuje NIESTETY - bo warzyw tyle co kot napłakał - żeby, jak pisałam, odbić od dna i nie kupować nic dopóki nie minie kwiecień, a mam ze sobą jeszcze tylko ze dwie stówki...) bla bla bla... WAGA MI NIE SPADA. Tzn nie. Inaczej. Spada. Ale za chwilę rośnie. WTF! Nie wiem o co chodzi. Może faktycznie to, że nie mam sałatki greckiej czy dużo więcej warzyw itp. odgrywa tu dużą rolę.
Nie wiem.
Będę obserwować.
Ale bardziej zwracam uwagę na ciało.
Które jest ohydne.
No ale cooo... No nic...
Mam nadzieję, że opamiętam się z tą pracą i wystarczy mi 10 h dziennie, a nie 11-12.
AAA!! Wiecie..
Biegam w tereie - drugi trening za mną w tym roku na dworze. Normalnie do tej pory biegałam na bieżni.
Kondycja jest tragiczna, na rowerach (na siłowni, te co kiedyś) też muszę nadrabiać kondychę.
No nic. Ja muszę uciekać, bo niestety mam do zrobienia kolejny projekt (na każdy zjazd inna tematyka). Plus mam kolosa na kolejnym zjeździe. Muszę też zrobić projekt na jeden przedmiot do przedstawienia przed wszystkimi, ale to na zjazd nr. 6 oraz jeszcze jeden projekt z koleżanką też przedstawić na zjazd nr 7.
Na serio mam zapieprz. Lekko mówiąc.
Nie wspominając, że praca licencjacka zbliża się wielkimi krokami.