Pamiętnik odchudzania użytkownika:
eszaa

kobieta, 59 lat, Wałbrzych

162 cm, 76.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 listopada 2015 , Komentarze (7)

Jestem grzeczna jak dawno nie byłam.Trzymam się diety skrupulatnie, pije wodę i herbatki. Waga mnie nie rozpieszcza, bo zamiast w dół, to dziś lekko w górę. Ponad tygodniowy zastój, ale nic to, trwam niewzruszona w silnym postanowieniu schudnięcia. Nikt nie mówił, że będzie lekko.

 Wsparcia zero, na dodatek mąż mi ciągle kłody pod nogi rzuca, w postaci niedozwolonych pokarmów. A to banany kupi, a to winogrona, dziś kupił ciasto. No porażka normalnie. Wiem, na diecie nie jest ani on, ani syn, ale żeby mnie tak dobijać co dzień? Ma jutro urodziny, a wiadomo ja ciasta mu nie upiekę, to kupił. I stoi teraz w lodówce to ciasto i kusi. Całe szczęście, że nie na widoku, bo nie wiem czy bym sie opanowała. Jeszcze jutro będzie mnie tak szczuć tym ciastem, a ja biedna nie mogę. To znaczy mogę, ale nie chcę.

Dziś nie chce, nie wiem jak będzie jutro. W najgorszym razie wprowadzę w życie pierwszy w czasie diety, cheat meal. Może i by na dobre wyszło, bo trzeba chyba kopa dać mojemu metabolizmowi. Sama nie wiem... Z drugiej strony zaplanowałam sobie cheat meal na sobotę i pizze mam w planach w ramach tego zjeść.

Trudny wybór, między zgrzeszyć, a nie zgrzeszyć ;) zgrzeszyć dziś, jutro, czy w sobotę?

9 listopada 2015 , Komentarze (11)

Zawsze się dobrze czułam z wagą 62kg, przy moim wzroście 162cm. Nie była idealna , wiem, ale dla mnie taka akurat. Pierwszy raz czerwona lampka, czyli impuls do odchudzania, zapaliła mi się przy wadze 72 kg. Jeszcze nie tragedia, ale nie podobało mi się. Schudłam bez profesjonalnej diety, właściwie start był z dietą kapuścianą, potem zdrowe odżywianie i fitness. Znów moje 62kg. Nabyłam wiele zdrowych nawyków i długi czas było pięknie.

 Potem znów się pojawiło, nie wiadomo skąd, 72 kg i w swej desperacji rzuciłam się na dietę… białkową. Efekt błyskawiczny i znów moje 62kg, yupi. Tyle, że odchorowałam swoją desperacje i niestety musiałam się przerzucić na węglowodany i łaskawe dla żołądka i jelit pokarmy niedietetyczne.

iiii… czerwona lampka zapaliła mi się dopiero przy wadze 82kg. No tego to już było za dużo. Tyłek mi odstawał, brzuch odstawał, pucołowate policzki jak u niemowlaka i te ciuchy workowo-ciążowe , dramat.

Przez jakiś czas szukałam usprawiedliwień, że to przecież nie tak źle wygląda, że inne i to młode wyglądają gorzej, że przecież nie jestem panną na wydaniu, że mąż nie komentuje, że to nie jest sto kilo, że…że…że.

Stop, lampka coraz częściej niemiłosiernie waliła po oczach czerwonym, drażniącym światełkiem.

Pierwszy kontakt z dietetyczką i skrupulatne stosowanie się do jej zaleceń. Sama była zdziwiona jak szybko spada i waga i obwody. Dziesięć kilo zgubiłam w trzy miesiące i to leżąc na kanapie, nie pijąc hektolitrów wody. Zero ćwiczeń, szok. Na kolejne dziesięć zabrakło mi motywacji i tak się bujałam z oswojoną już wagą 72kg, przez kilka lat.

Próbowałam jeszcze u innej dietetyczki schudnąć, ale z żadnym efektem, bo ta miała dziwne zasady. Biały chleb, biały makaron, biały ryż, drożdżówki, duża jogobella. Jak mówiła, nic fit, nic light. Zajefajne menu, ale nie żeby na tym schudnąć. Ale też na nim nie tyłam, co dziwne.

Skoro można tak fajnie jeść i nie tyć, to co mi szkodzi zjeść ciasto, albo dwa, pączka, albo dwa. Przedobrzyłam i znów się zrobiło mnie trochę za dużo. Oswojona z wagą 72 kilo, zaczęłam się wkurzać gdy zrobiło się 76. Dobrze, że istnieje ta czerwona lampka, bo by się na tym nie skończyło.Ale panicznie bałam się, że dojdzie znów do osiemdziesięciu.

Tak więc kolejna próba pokonania swoich słabości. Start z 76kg, cel 62kg. Och, jak ja dawno nie widziałam na wadze takich ponętnych dwóch cyferek, ale za nimi tęsknie…

Tylko czy bardziej za nimi niż za pączkami? To się okaże w praniu, na razie trzymam się dzielnie i schudłam 2,5 kg, w ciągu trzech tygodni. Szału nie ma, ale to przecież nie wyścigi.

 Chce zrobić sobie prezent na pięćdziesiąte urodziny(w marcu) i uczcić je wagą sprzed ślubu. Myślę, że to realny cel.

Życzę wszystkim mającym problem z nadwagą, żeby im się czerwona lampka zapalała zanim nabiorą zbyt wiele masy.

9 listopada 2015 , Komentarze (10)

Zastanawiam się czemu tak wiele osób tu ciągle wraca. Do diety.

Przecież dieta odchudzająca trwa wystarczająco długo (czy nie? ) żeby sobie przyswoić zdrowe nawyki. Czy cieszenie się niższą wagą zawsze musi się równać powrotowi do złych nawyków, do jedzenia słodyczy, do innych świadomych grzechów? Przecież odchudzamy się dlatego że coś nam się w sobie nie podoba, że chce się piękniej wyglądać, zdrowiej żyć.

Po co ten powrót do złego ? po to żeby znów się męczyć, katować ćwiczeniami, obcinaniem kalorii, głodem. Nie rozumiem. Jak w zaklętym kręgu wzlotów i upadków.

Też miałam sukcesy i porażki i tez w zasadzie jestem jedną z tych osób, które jakby wróciły.

Nie da się chyba na dłuższą metę uwolnić od "lepszego" jedzenia, od grzechów.

Zawsze już będzie pod górkę? kiedy ten ostatni raz, będzie na prawdę ostatnim i tycie przestanie nas dotyczyć?

7 listopada 2015 , Komentarze (8)

znalezione w sieci:

"Z pewnością większość osób odchudzających się, miało ochotę na „małe co nieco” w trakcie stosowania diety o obniżonej kaloryczności,która nie zezwalała na zjedzenie wszystkiego, na co mieli ochotę. Tutaj właśnie pojawia się cheat meal, którego zastosowanie może nam przynieść wymierne korzyści. Każdy z nas obawia się odstępstw od diety z uwagi na strach przed kompletnym zaprzepaszczeniem efektów dotychczasowej pracy. Zastosowanie posiłku oszukanego ma istotny wpływ na hormony, stymulując je do intensywnych zmian w organizmie. Czołową rolę odgrywają tutaj przede wszystkim: insulina, leptyna, hormony tarczycy oraz grelina. Pojedynczy cheat meal nie jest w stanie wpłynąć na poziom leptyny, czyli tzw. hormonu tkanki tłuszczowej, który odgrywa ogromną rolę w regulacji metabolizmu. To samo tyczy się greliny, która odpowiada za poziom zużytej i magazynowanej energii. Po kilkutygodniowym okresie przebywania na ścisłej diecie, poziom tych obu hormonów jest już na odpowiednim poziomie, warunkującym spalanie tłuszczu. W tym momencie możemy sobie pozwolić na cheat meal, czyli posiłek obejmujący maksymalnie 1000 kcal, mogącym przyjąć postać nawet kebaba czy też ciasta z czekoladą.Jak wygląda posiłek oszukany w praktyce? Posiłek taki powinien mieć miejsce raz w tygodniu lub raz na dwa tygodnie i jedynie osoby o bardzo szybkiej przemianie materii mogą pozwolić na dwukrotne odejście od diety w tygodniu. Nie powinien być on posiłkiem zaczynającym czy kończącym dzień. Najkorzystniej jest spożyć go w środku dnia. Nasze poczynania dietetyczne pozostają bez zmian. W ciągu dnia jemy normalnie przed oszukanym posiłkiem nie zmniejszamy kaloryczności diety. Dzięki temu nie będziemy się czuli zbyt głodni, co pozwoli nam na zjedzenie mniejszej porcji. Po posiłku oszukanym jemy dopiero, gdy poczujemy głód. Jeżeli po 3 godzinach wciąż jesteśmy syci, należy odczekać aż organizm strawi pokarm.Jako dodatkowy zabieg możemy tego dnia wykonać trening HIIT (interwałowy wysiłek) –zwiększa on termogenezę, co pozwoli spalić cześć kalorii z pożywienia, które dostarczymy w ciągu dalszej części dnia. Następnego dnia musimy się liczyć ze wzrostem masy ciała,lecz jest to tylko woda, która nagromadziła się przez zwiększoną ilość węglowodanów prostych w diecie. Za dzień lub dwa wszystko wróci do normy, a trzeciego dnia będziecie mile zaskoczeni.Również możemy spożyć tak zwany clean cheat meal (czysty oszukany posiłek). Polega on jedynie na podwyższeniu kaloryczności, naszego standardowego posiłku.Odejście od diety w ramach jednego posiłku nie przeszkodzi, a może nawet pomóc."

7 listopada 2015 , Komentarze (1)

Uprzedzając komentarze, nie ułożyłam takiego jadłospisu sama, tylko dostałam od Vitalii.
 Można jeść smacznie i nawet słodko na diecie. Najważniejsze żeby nie przesadzać z ilością czyt.kalorycznością. To nawet dobrze , kiedy je się takie zdawałoby sie zakazane produkty. Mniej szans na efekt jojo po powrocie do "normalnego" odżywiana.
Waga wróciła do poziomu sprzed wzrostu, czyli mam po prawie trzech tygodniach, 2,5kg mniej. Nie mam napadów głodu, ani ochoty na słodycze bo mam słodkości w diecie.
Nie jest źle. Waga nie spada, ale to normalne. Organizm wygrzebał się z szoku i walczy o swoje ukochane pokłady tłuszczyku. Przeczekam to.

Moje dzisiejsze menu:

Śniadanie
dwie kromki chleba pełnoziarnistego z masłem, miodem i migdałami -  310kcal  
II śniadanie
deser bananowo-otrębowy (jogurt,banan,miód,rodzynki,otręby)- 189kcal
obiad
makaron pełnoziarnisty z kurczakiem i pieczarkami - 389 kcal
Przekąska
jogurt naturalny z truskawkami- 120 kcal
Kolacja
Makaron pełnoziarnisty z ziołami- 270kcal

Razem 1278 kcal

6 listopada 2015 , Komentarze (3)

Do odchudzania trzeba mieć, poza samozaparciem, anielską cierpliwość.

Organizm ma swoje odpały i nic na to nie poradzisz. Ani zmniejszając kaloryczność posiłków, ani padając na pysk podczas ćwiczeń.

Najpierw tracisz wodę, wiec yuhuu chudniesz. Potem jak już się zszokowany organizm ogarnie, zaczyna działać w trybie oszczędnym i choćbyś stawała na rzęsach nie chudniesz. Kolejny etap to desperackie, ale coraz słabsze, próby obrony przed Twoją walką i waga lekko idzie w dół, żeby znów za chwile wzrosnąć bo znów nabierasz wody. Jak już się tak pohuśtasz, to łaskawca Twój organizm poddaje się i czerpie z oszczędzanych do tej pory pokładów tłuszczu. Chudniesz nareszcie naprawdę.

Jeśli nie poddałaś się w czasie tej przepychanki, to jesteś wielka. Najtrudniejsze za tobą, teraz będzie już z górki.

Jestem na początku drogi, dokładnie w drugim etapie. Przez cały tydzień ni grama nie schudłam, ale dalej mam zamiar z anielską cierpliwością realizować mój plan.

Powoli i do przodu;) 

5 listopada 2015 , Komentarze (16)

Organizm mi się zbuntował. Stwierdził, że 1300kcal to za mało i się normalnie zbuntował. Zamiast chudnąć , tyję. Kilogram do przodu w ciągu trzech dni to może nie tak dużo, ale to nie tak miało być. 

Jem zgodnie z rozpiską w określonych godzinach, nie podjadam, piję wody więcej niż powinnam. Poza tym pokrzywę na niezatrzymywanie wody, miksturę przyspieszającą metabolizm, suplement diety na powyższe. Może i nie ćwiczę intensywnie, ale jednak się ruszam i spalam dziennie ok. 300kcal, jak nie więcej.

To nie są te dni, kiedy hormony szaleją i ma się ochotę na słodkie, więc to nie ta przyczyna.

Co jest? Jutro kontrolne ważenie i kiszka, jak tak dalej będę przybierać. Nie to żebym się strasznie załamała, pewnie to chwilowe (oby), ale jednak jakoś nie tak.

4 listopada 2015 , Komentarze (5)

Wczoraj modelowo, dziś jak na razie też. Na wadze szału nie ma, nawet lekko w góre, ale nic to. Pomału do przodu.

Mam dziś sprawdzian silnej woli, bo dla rodzinki zrobiłam jedną z moich ulubionych potraw, kopytka.

Będą mnie kusić do samego wieczora, dopóki nie wróci mąż z pracy i się z nimi nie rozprawi. Dobrze, że rzadko wchodzę po południu do kuchni.

 Mój dzisiejszy obiadek był o niebo zdrowszy i mniej kaloryczny. 382kcal.

Kurczak po węgiersku z kaszą. Porcja mnie przerosła, nie dałam rady zjeść :)

A teraz czas na poobiednią drzemkę i... byle do podwieczorku ;) Będzie jogurt z truskawkami, a na kolacje chleb z białym serkiem i miodem, mniam.

2 listopada 2015 , Komentarze (3)

Pięknie mi szło przez kilka dni. Wszystkie pokusy odpierałam, z obojętną miną przechodziłam koło tego co zakazane, aż... do wieczora dziś.

No trudno, łakomstwo to moje drugie imię.

 Miało być kilka, kupionych przez męża, winogron.A co tam, zjem tylko kilka. Nie pierwszy raz kupował na wieczór i do tej pory sie im opierałam ze spokojem. Nie dziś. Dziś jak zasmakowałam, nie umiałam skończyć. I tak cud że się opamiętałam zanim zniknął cały kilogram. Z pół kilo to spokojnie wchłonęłam.

No nic to,stało się . Co najbardziej mnie dziwi, to brak wyrzutów sumienia, co u mnie jest niespotykane. Dotąd każdy najmniejszy grzeszek strasznie przeżywałam, wyrzucałam sobie że nie na tym polega odchudzanie, gdzie silna wola, że tak to nie schudnę nigdy. Dzisiaj nic, luzik, stało sie i nie odstanie. Widocznie tego mi było potrzeba do szczęścia :)

Jutro też jest dzień i dalej trzeba realizować plan.

2 listopada 2015 , Komentarze (2)

Zaczynam dziś trzeci tydzień diety i wydaje mi się, że jest coraz łatwiej. Już nie doskwiera mi głód miedzy posiłkami, nie tęsknie tak masakrycznie za słodkim. Nie szokują małe porcje. Bez problemu wypijam dzienny przydział wody, nawet czasem z nadwyżką. Dbam o codzienny ruch.

Nie kupiłam dziś nic słodkiego będąc w Biedronce, nie skusiły ulubione batoniki przy kasie.

Wydaje mi się, że to wszystko dlatego że ta dieta jest faktycznie smacznie dopasowana. Idealnie trafione w mój gust posiłki. Dużo jogurtu, banany, miód, drzem, truskawki. No i oczywiście makaron, mniam.

I zasadnicza sprawa... nie przeżyłam szoku przechodząc na dietę. Do tej pory odżywiałam się zazwyczaj zdrowo i nisko kalorycznie. Gubiły mnie słodycze, tylko i wyłącznie. Nie jadałam śmieciowego żarcia, czasem pizza, ale rzadko. Już dawno przestałam tęsknić za schabowymi (ble jakie to tłuste),frytkami, czy innym mega tłustym polskim żarciem.

Waga spada, obwody też, oby tak dalej :) a... zasłużę na... tiramisu? :)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.