W oczekiwaniu na jadłospis od dietetyczki, przez cały tydzień, odpuściłam dietę. Próbowałam najeść się na zapas, bo przecież nadejdzie gorszy czas, pełen ograniczeń. Taki głupi miałam pomysł. Nie przesadzałam jakoś strasznie, nie było słodkich dni, ale jednak jadłam więcej niż powinnam. A to dwa banany ponad normę, a to jakieś słodkie do kawki, żadne wielkie zbrodnie. Waga szokuje, przybyło w tydzień dwa kilo, aż mi wstyd, ale jestem zdeterminowana, żeby się trzymać sztywno nowych wytycznych i schudnąć.
Moje menu na najbliższe trzy tygodnie będzie całkiem inne od dotychczasowego. Bardziej różnorodne i na poziomie 1600kcal. Nie wszystkie dania od dietetyczki mi pasują, bo jest szpinak i tuńczyk, ale jakoś to ogarnę i podrasuję, żeby było co jeść. Nie ma tragedii. Nawet frytki mam:) i jogurt z owocami i jajecznicę z pieczarkami. Żegnam banany, bo można mi jeść ewentualnie zielone, a nie lubię. Na pokład wchodzą truskawki i kiwi. Nabiał tylko bez laktozy i chleb bezglutenowy na zakwasie. Drożdże są be.
Najgorzej będzie przetrwać sobotę, kiedy to rodzince będę robiła lasanie, ech. Trzymajcie kciuki, żebym nie poległa.