Równe 69kg. Jak obuchem w łeb, a nadal zero motywacji, żeby się ogarnąć. Niby chcę i muszę, ale jakoś tak bez poprzedniego zapału. Zastanawiam się czy nie wykupić diety na niedoczynność, bo powinna mieć ograniczone węgle i byłoby idealnie, ale… nie jestem przekonana czy bym się jej trzymała. Słodycze górą póki co i wczoraj wszamałam całe pudełko ptasiego mleczka, wrr.
Gdyby nie wiadoma okazja z pewnością aż tak bym nie nagrzeszyła. Ostatnio niestety nie gardzę nawet zwykłymi herbatnikami byleby było słodko. Kupując mężowi słodycze do kawy biorę pod uwagę, żeby nie było to dla mnie zbyt kuszące, stąd te zwykłe herbatniki w barku, ale nie ma na mnie bata. Nawet liczenie kalorii nie pomaga, bo pojawia się pokusa i po ptokach, mimo mieszczenia się w limicie ze zwyczajowymi daniami.
Ratunku.