Miałam ostatnio słodki ciąg. Codziennie przez jakieś dwa czy trzy tygodnie, coś słodkiego i to w ilościach dość znacznych. Trzy pączki, a czemu nie. Cały krem karpatka/ błyskawiczny/,ależ owszem. Trudno wrócić na dobrą drogę, choć powinien mnie zmotywować dwukilowy wzrost na wadze. Mąż mnie demotywuje wymyślając ciasta na niedziele jakie by sobie zjadł. W poprzednią zachciało mu się piernika z powidłami, wczoraj karpatki i przebąkuje o torcie bezowym. Nosz kurde, ja jestem dobra żona, ale to ze szkodą dla mnie takie słodkości co niedziela. Moja silna wola poszła w siną dal i nie chce wrócić. Jak wiadomo, umiaru nie znam…
Czytanie książek mnie pochłonęło, ale ma zasadniczy minus. Siedzi się na doopie. I nierzadko wzmaga się apetyt na małe co nieco. Zasadniczo są to u mnie jabłuszka :) nie takie znowu zło, ale swoje kalorie ma. Musze zaliczyć okulistę, żeby lepsze okularki do czytania dobrał, bo mi się oczy za szybko męczą. Jakieś trzy lata temu robiłam okulary, więc już czas na nowe.
Zdrowotnie… dostałam moje wyniki i: kalprotektyna nie wskazuje na stan zapalny jelit, hmm. I nie mam nietolerancji na białka mleka i gluten. Yupi 😁
Musze jeszcze zrobić test w kierunku dysbiozy jelitowej, który kosztuje ponad cztery stówki, ale powinien przynieść odpowiedzi na wiele pytań. Siedzą tam sobie jakieś dziady w jelitach i powodują nadmierną fermentacje. Wkurzające są te wzdęcia i gazy.