Powinnam użyć dużo mocniejszego słowa, bo "kicha" to za łagodne w stosunku do tego, co od czwartku wyczyniam. Ehhhh ... Posiadanie planu i strategii to pierwszy krok, ale kolejnym jest działanie zgodnie z nimi. Mam wrażenie, że już od kilku dni mój mózg szykował się do sabotażu. Wystartowałam z dietą i ćwiczeniami od października. Dwa tygodnie szło super. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze mi szło. Ubyło 3 kg. Ale już od kilku dni nachodziło mnie uczucie, jakby oczekiwania, kiedy to się zawali, bo zawsze tak było. Czekałam, czekałam i się doczekałam, jakbym sama podświadomie dążyła do tego, bo nie wierzyłam, że może się udać i iść tak dobrze. Sama dokonałam sabotażu: jem, co mi popadnie w ręce - słodycze, kanapki z majonezem, pizzę, i znowu słodycze. Aha - no i jeszcze słodycze.
Trudno. Stało się. Biorę się w garść. Trzy dni rozpusty kończą się. Mała bitwa przegrana, ale przede mną 8,5 miesięczna wojna, którą wygram. Wiedziałam, że nie będzie gładko, łatwo i różowo. Nie jest prosto zmieniać, nawyki i zachowania, które trwają od lat.
Co się zadziało?
- nie zwracałam uwagi na to, co jem i ile,
- zamieniłam bułkę na kromkę chleba - mniej kalorii na I i II śniadanie,
- nie ćwiczyłam,
- mało piłam,
- byłam bardzo zmęczona, niewyspana, nie miałam energii.
Wniosek:
Zaczęło się od tego, że zamieniła bułkę, którą jadłam co najmniej na I i II śniadanie na kromkę chleba - siłą rzeczy te dwa posiłki zmniejszyły swoją ilość kalorii niemal o połowę. Chyba ważne jest i dobrze się u mnie sprawdza, aby od rana zjeść konkretnie i pożywnie, dzięki czemu nie mam napadów głodu i jestem syta do wieczora.
Dodatkowo zaczęłam ćwiczyć w zasadzie codziennie co najmniej godzinę + dojazd do fitness klubu. A doba się nie wydłużyła. Zatem, aby znaleźć czas na ruch - obcięłam go ze snu. Co, niestety, poskutkowało zmęczeniem, sennością, brakiem energii.
Przestałam też pilnować tego, ile piję - a to mi wypełniało żołądek i dawało pewnej sytości.
Te 3 rzeczy wywołały już dalszą lawinę: od rana za mało kalorii, skutkowało tym, że wieczorem nadrabiałam z nawiązką. Zmęczenie najlepiej podrasować słodyczami. A pragnienie potrafię mylić z głodem i wtedy niepotrzebnie jem, zamiast pić.
Co sprowadzi mnie na właściwe tory i nie pozwoli powtórzyć takiej sytuacji?
- jem bułkę zamiast chleba i pilnuję ilości kalorii na każdy posiłek,
- dużo płynów - wieczorem przygotuję dzbanek herbaty owocowej na kolejny dzień, aby już stał i czekał, pudełko z herbatą zieloną kładę koło czajnika - wszystko to mi przypomni, że mam pić, jak tylko spojrzę i maksymalnie to ułatwi,
- godzina spania: 22:00 kładę się do łóżka - granica nieprzekraczalna !!!!! Mogę jeszcze coś poczytać albo popisać na Vitalii, max do 22:30 i koniec. Żadnego FB !!!!!!
- ustalam rytuał wstania - muszę nad nim popracować, na pewno będzie zawierać 2 szklanki wody z cytryną, śniadanie max 30 min po obudzeniu się i fajną muzykę na dzień dobry,
- jeśli chcę ćwiczyć, spać odpowiednią ilość godzin i nie chodzić zmęczona, muszę bardziej się zebrać w ciągu dnia i sprężyc pośladki, aby ze wszystkim się wyrabiać - no ale to już temat na inny cel, nad którym pracuję.