Sobota i po sobocie. Miałam tyle zrobić, ostatecznie rozgrzebałam jedną rzecz i teraz leży na podłodze i szczerzy na mnie kły a ja powtarzam sobie ciągle, że później, później, mam czas. Na wszystko mam czas. Akurat. :)
Dziś na tapecie cały dzień Myslovitz, raczej starszy niż teraźniejszy. Och jak to pomaga, rozdrapywać rany, taplać się w nieszczęściu swoim, oblewać się polewą depresji i doła.
Tak do mnie dotarło, że to już 7 lat minęło od ostatniej takiej akcji. Takiej akcji, czyli utraty przeze mnie czujności i zaufaniu, że nie stanie mi się krzywda. No i proszę, takie moje siedmiolatki. Wychodzi na to, że teraz przez jakieś dwa lata będę przeżuwać swoje nieszczęście a później to już jakoś będzie.
A jak czasu będę miała więcej to bajkę napiszę, "Bajka o ostatniej głupiej".
Wiem, że smęcę, że powinnam się skupić na tym w jaki sposób pozbywam się kilogramów nadprogramowych. Przyznaję się, nie pozbywam się ich w sposób aktywny. A dziś to nawet w sposób nieaktywny też nie. Słodkie zjadam aż mi niemiło. Czy to poprawia mi nastrój? Na chwilę.
Od poniedziałku praca, więc nie będę miała czasu na myślenie zbyt intensywne.