Hej Dziewczyny!
Jak być może zauważyłyście, nie było mnie tu przez dłuższy czas. Jako że moje życie ostatnio trochę się sypało, doszłam do wniosku, że są ważniejsze rzeczy niż dieta i na poważnie zajęłam się składaniem go do kupy.Uadło się - E i ja znów ze sobą rozmawiamy, poza tym spędziliśmy wspaniały, pijany weekend zakłócany jedynie przez kaca, hordy komarów i moje kretyńskie żarcie, którego za każdym razem żałowałam (a najbardziej, jak już w końcu stanęłam na wagę)... Był grill, był alkohol, było kimanie w ogrodzie po jedzeniu - nie mogło się to nie odbić na mojej wadze.
Widzę mimo wszystko, że takie ekscesy to już nie dla mnie. Po alko oczywiście włączała mi się gastrofaza i chwilami po prostu myślałam, że pęknie mi żołądek. Uczucie koszmarne, szczególnie biorąc pod uwagę, że miałam szczęście nie doświadczać go przez ostatnich kilka miesięcy. Żołądek chyba jednak trochę mi się zmniejszył, bo żarłam co prawda jak koń, ale w porównaniu do tego, co było kiedyś nie były to jakieś zawrotne ilości. A żołądek i tak się burzył, ale to tak strasznie, że nawet sobie nie wyobrażacie.
Dziś robię detoks. Co najmniej 3-dniowy. To znaczy detoks. Bez przesady, nie zamierzam się głodzić. Ale na śniadanie tylko suche płatki z jogurtem i 1/2 kubeczka porzeczek, później planuję domowe lody z zamrożonego banana i mango, na obiad micha warzyw na patelnię i może odrobina kaszy jaglanej, bo stoi w lodówce od kilku dni, a poza tym arbuz, ogrodowe czereśnie i mirabelki. Żadnych serów, czekolady, grillowanej kiełbasy ani pizzy (bo i to wpadło w międzyczasie). Owoce, warzywa, rano płatki. Koniec. Aż dojdę do wniosku, że czuję się lepiej.
Jutro absolutnie się nie ważę. Nie mam zamiaru psuć sobie całego tygodnia. Wystarczy, że wczoraj rano stanęłam na wagę i pokazała bodajże 85,3. A potem jeszcze poprawiłąm :/ Z alkoholu też nie będę tak bardzo korzystać, może z wyłączeniem czerwonego wina od czasu do czasu, ale takich rzeczy jak orzechówka, którą ostatnio obaliliśmy albo piwo jęczmienne nie będę ruszać. Bo potem albo gastro albo wzdęcia. Albo jedno i drugie...
Co do fotomenu, to tutaj właśnie zamierzam wprowadzić zmiany. Fotomenu chwilowo nie będzie, zawieszam wstawianie zdjęć na czas nieokreślony. Doszło bowiem do tego, że przez całe cholerne dni nie myślałam o niczym innym jak o diecie/jedzeniu/vitalii/tym, jak będą wyglądały zdjęcia i w zasadzie pisałam badziej dla Was niż dla siebie. Teraz będę pisała sama dla siebie, bo to w końcu sobie chcę pomóc :) Wpisy będą nieregularne, bo mam teraz sporo niezwiązanych z dietą planów i chciałabym wprowadzić je w życie. Nie chcę dalej całymi dniami myśleć o tym, co zjem na śniadanie/II śniadanie, bla bla bla. Im więcej się na tym koncentruję, tym gorzej dla mnie, bo ciągle myślę o tym, czego mi nie wolno i potem skutki są takie, że albo mam kompulsy albo po prostu rzucam dietę w pizdu na kilka dni tak jak teraz.
Abolutnie nie zamierzam się poddawać. Strasznie ciężko mi wrócić na dobre tory, ale nie widzę wyjścia. Nie chcę znowu chodzić jak słonica. Już się źle czuję ze swoją wagą, a co będzie za kilka kg? Nie, nie ma mowy. Chwilowo nie ćwiczę (w weekend oczywiście też nie ćwiczyłam), bo mamy upały po 37 stopni i nie mam zamiaru zemdleć. I tak ledwo żyję przy tych temperaturach. Dzisiaj w ramach cardio posprzątam mieszkanie i takie to będą moje ćwiczenia :)
Trochę Was przez ten czs zaniedbałam, ale miałam sporo na głowie. Poza moim sypiącym się związkiem (naprawdę chwilami myślałam, że to już koniec) doszły plany związane z pracą. W ataku złości złożyłam podanie o pracę u Ruskich, w naszym sklepie. W ataku złości, bo wiedziałam, że E się to nie spodoba (bo wszyscy Ruscy handlują bronią, narkotykami i kobietami, więc jak mnie nie sprzedadzą, to pójdę siedzieć za współudział :P). Wszystko zaczęło się po rozmowie z koleżanką, dla której łączenie pracy i studiów to coś najnormalniejszego w świecie, zresztą jak dla większości moich znajomych. A ja się przyzwyczaiłam, że nie muszę pracować. Teraz niby też nie muszę, ale chcę. Odczuwam wewnętrzną potrzebę i nawet jeśli będę zarabiała tylko 450 euro miesięcznie, to to będzie moja kasa, przeze mnie zarobiona. Jak mnie Ruscy nie przyjmą (muszę czekać, bo szef na urlopie), to świat się nie zawali. Jest mnóstwo innych ofert, chociaż mnie na razie najbardziej podobałoby się tutaj. Pierwsze pytanie jakie padło, jak tam poszłam - czy znam rosyjski :) A w cv: polski, niemiecki, angielski, chorwacki, serbski, rosyjski (podstawy). No więc rozumiem rosyjski, bo mówić nawet nie będę próbowała :P Jak mnie z tyloma słowiańskimi językami nie przyjmą do ruskiego sklepu, to chyba zwątpię :))
A propos języków, znów zapisałam się na te wszystkie strony internetowe, na których można się umawiać na chatowanie przez skype'a w różnych językach. Już mam dwóch chętnych Ruskich, dwóch Chorwatów, jednego chyba Anglika i jednego Polaka, co chce po angielsku gadać :)) No i całe morze Arabów i Hindusów, ale na te ogłoszenia nwet nie odpowiadam. Chcę trochę podszlifować i angielski i chorwacki i właśnie rosyjski, bo przydadzą mi się jak nic. A tymczasem chcę szukać pracy gdzieś w ośrodkach dla uchodźców - moje marzenie! :)
Jak widzicie (o ile ktoś dobrnął do tego momentu...), sporo się u mnie zmienia. Nie chcę dalej żyć samą dietą i być podporządkowana zegarkowi - będę jeść, jak będę głodna, a nie jak wybije odpowiednia godzina. Tylko śniadania jem bez względu na wszystko jak najwcześniej po wstaniu. Reszta - jak będzie tak będzie, najważniejsze, żeby w miarę zdrowo i niedużo.
Idę popatrzeć, co u Was, potem trochę popsprzątać, później poszukam ogłoszeń o prace i ewentualnie powysyłam papiery. Niedługo zaczynają się egzaminy, więc i w tym kierunku przydałoby się coś porobić :P
Trzymajcie się cieplutko i do następnego razu :*
Ula