Wczoraj miałam się zważyć i zmierzyć. Zważyłam się i waga stoi w miejscu... Szkoda, plus przynajmniej taki że nie rośnie... Ale fakt ćwiczenia nie były sumienne, nie codziennie i najwidoczniej nie w odpowiedniej ilości... Z jedzeniem też czasami sobie poszalałam... Wczoraj z tego lekkiego rozczarowania zjadłam kilka kawałków czekolady... Opanowałam się w porę ale dlatego że karmię małego i nie wiedziałam jak zareaguje na taką nowość.... Co do mierzenia to wyszło tak, że w końcu nie znalazłam na to czasu... Muszę jednak to zrobić, bo z tego co piszecie to czasami waga stoi w miejscu a centymetry spadają....
Tak więc dziś staram się aby w następnym tygodniu było lepiej... Zastanawiałam się z czego mogłabym zrezygnować i wyszło mi że z cukru... Przestanę słodzić herbatę, kawę, podjadać herbatniki i bułeczki... Opanuję się z pieczeniem ciast i zacznę lubować się w warzywach i owocach.... oj już to widzę, będzie ciężko jak cholera.....
Nie wiem co prawda jak ja to wszystko zorganizuję, bo w teorii jest mi znacznie łatwiej niż w praktyce... Doba jest dla mnie za mała... Aby funkcjonować i nie mieć napadów migren muszę spać choć te 7 godzin (i tyle mi się udaje, ale ponoć długi sen ma też dobroczynny wpływ na spadek wagi ). Opieka nad synkami jest 24 godzinna, wzmożona w ciągu dnia, bo jak młodszy śpi, to starszy coś chce... A jak starszy się czymś zajmie to młodszy się budzi i trzeba nakarmić, przewinąć, przytulić, zabawić itd.( Czasami aż nerw mnie ogarnia bo myślę sobie, mały śpi to naskrobię coś na Vitalii, a tu jak tylko zasiądę do kompa to albo starszy musi siku, albo młody już oczy otwiera... albo coś innego wyskoczy) W międzyczasie trzeba ogarnąć dom, przygotować obiad, wywiesić pranie, ogarnąć ogródek, poćwiczyć i jeszcze zrobić tysiąc innych rzeczy, które akurat wyjdą w praniu... Mamuśki pewnie wiedzą o czym mowa, bo dla tych nie w temacie pewnie się wydaje że przesadzam Ale wiem też że choć czasami jest ciężko to jednak nie zamieniłabym tego na nic innego - więc czasami sobie tylko ponarzekam i już mi się robi lepiej....
Ale wracając do tematu to muszę dać radę, bo pod koniec miesiąca mam chrzciny mojego najmłodszego syna i chciałabym dobrze prezentować się w sukience... Zadnych boczków i oponki, ciałko zwarte i jędrne no i najlepiej by było gdyby cellulit zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki... Najbardziej wkurza mnie to, że choć moja waga w porównaniu do wzrostu jest teoretycznie ok i pewnie nie jedna z Was myśli sobie co ona od siebie chce.... to jednak moja skóra jest taka jakaś wiotka, tyłek płaski, brzuch nie płaski tylko z taką oponką - może nie mega rozmiarów, ale jednak.... Niby mój mąż mówi, że go kręcę i przydałoby mi się kilka kilogramów (najlepiej w biuście i tyłku) ale ja nie czuję się zbytnio atrakcyjna.... Jak to jest? Czy my postrzegamy siebie inaczej niż postrzegają nas faceci??? Czasami wydaje mi się że jesteśmy dla siebie bardziej krytyczne, że nawet widząc fajną laskę gdzieś na ulicy oglądamy się za nią tak jak i nasi faceci z tym, że oni z podziwem a my czasem z podziwem a czasem z chęcią doszukania się jakiegoś mankamentu....
I tak się zastanawiałam nad tym wszystkim i doszłam do wniosku że czasami kobiety bardziej krągłe, ale pewne siebie, uśmiechnięte i zadowolone z życia emanują większym seksapilem niż te wychudzone, wymęczone i wiecznie na diecie "laski"... zaznaczam od razu że nie chciałam nikogo tutaj obrazić... Ot tylko takie moje przemyślenia... Bo gdyby się okazało, ze pewność siebie jest kluczem do sukcesu???? To wtedy musiałybyśmy zacząć pracować nad postrzeganiem pozytywnym samych siebie i nad swoją pewnością, a dieta i ćwiczenia byłyby tylko takim dodatkiem do zdrowego tryby życia.... Może wtedy żyłoby mi się lżej i nie zastanawiała bym się jak mnie widzą inni bo sama bym widziała siebie w pozytywnym świetle???? Tylko jak zmienić coś w głowie???