Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 lutego 2016 , Komentarze (47)

Zatoczyłam potężne koło, ale jest nadzieja że jestem dzięki temu nieco mądrzejsza :). Ostatni rok był jednym z bardziej ekscytujących w moim życiu ,ale niestety chyba też jednym z najtrudniejszych. 1400 km od domu w końcu zaczęło mi doskwierać i to nie na żarty. Cały rok bujałam się z wagą to do góry to w dół. Przy czym jakimś dziwnym zrządzeniem w górę zawsze więcej niż dół :PP. Nastroje też mi skakały w górę i w dół ,od zachwytów jak to sobie pięknie radzę ,po skrajną depresję że tyję i w ogóle jestem gruba. Jednak po wszystkich niezbędnych fazach zaprzeczenia ,oporu i w końcu poszukiwana teraz z wielkim przytupem weszłam w fazę zaangażowania i pełnej akceptacji.  I co teraz? Pełna mobilizacja! Narzędzia : Ewa Chodakowska Ekstra Figura ,bieganie 3x w tygodniu i gdzieś pomiędzy treningi z kattlebell. Efekty? Póki co 3 kg od 15 stycznia - więc szału nie ma. Ale uważam ,że są sukcesy. Po pierwsze od miesiąca trzymam się w postanowieniu z imponującą konsekwencją. Po drugie - trochę to niby wcześnie ,ale już niektórzy zauważają zmiany z moim mężem na czele. Po trzecie ,satysfakcja rozsadza mnie całą. Są też jednak dobre zmiany - urosły mi włosy w końcu. Przestałam je też farbować 1,5 roku temu i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę podoba mi się mój kolor. Ostatni raz miałam tak długie włosy prawie 20lat temu :)))

Zaczynałam on niemal łysej głowy

:)

28 marca 2015 , Komentarze (31)

Zasady są jednak piekielnie proste ,pracujesz - otrzymujesz :))) Chociaż w tym przypadku chodzi wyłącznie o to żeby tracić. - 1 kg przez tydzień ,nie pamiętam kiedy ostatnio miałam taki wynik. To był cudowny tydzień. 5x aerobik ,mam nadzieje że dziś znajdzie się chwilka na 6. Niestety pogoda całkiem się na weekend popsuła ,więc zostają mi domowe uciechy jak np. prasowanie :))) Ale nic to ,przy takim wyniku nie ma rzeczy które mi zepsują humor. A na koniec moje odkrycie z zeszłego tygodnia ,zapiekanka z ziemniaków i mięsa mielonego. Kiedy się skończyła ,żegnaliśmy ją z prawdziwym żalem :)))) 

Zrobiłam dość, dużą porcję -starczyło na 3 dni :).

Składniki: 2kg ziemniaków, 60 dkg mięsa drobiowego (u mnie pierś z indyka i odrobina udek kurzych) oczywiście trzeba to zmielić, puszka pomidorów w puszce, 2 cebule, 1 czosnek, 50 dkg pieczarek, 2jajka, odrobina sera żółtego. Z cebuli, czosnku ,pieczarek i pomidorów zrobiłam sos pomidorowy taki jak do spagetti. Troszkę trzeba to przestudzić i wymieszać z surowym mięsem mielonym oraz jajkami. Wcześniej ugotowałam ziemniaki na "pół miękko". Na koniec to wszystko połączyłam w naczyniu do zapiekania. Warstwa ziemniaków, warstwa mięsa, ziemniaki ,mięso i na koniec jeszcze raz ziemniaki. Całość zapiekać trzeba około 40 min w 200 stopniach Celsjusza ,potem posypać tartym serem i jeszcze chwilkę do piekarnika. Dzięki jajkom i temu ,że mięso jest surowe zapiekanka pięknie się wyjmuje i nie rozwala. Polecam dość mocno doprawić sos pomidorowy.  

25 marca 2015 , Komentarze (22)

Wywaliłam całkowicie z głowy myśli w stylu "tyle dla siebie robię i dalej nie ma efektów". Teraz jestem całkowicie i wyłącznie skupiona na wypełnianiu planu treningów i na ... dzienniczku aktywności na endomondziu :) Mąż się ze mnie śmieje już całkowicie ,że za chwilę do sklepu nie pójdę bez włączonej aplikacji - no tak komicznie to jeszcze nie jest ,przysięgam :) Tak czy tak nie mogę się doczekać końca miesiąca bo już na dzień dzisiejszy mam super wysokie słupki w statystykach. W zeszłym miesiącu się cieszyłam ,że przejechałam na rowerze 200 km. Dziś patrzę a ja w marcu mam już przejechane 246 km :) Nieśmiało marzyłam o 230km w marcu ,a tu trzeba się spiąć bo 300 km jest w zasięgu ręki. Kurcze jeszcze na początku roku jak przejeżdzałam w łikend 20 km to cały tydzień była pod wrażeniem. Teraz robie 30 km i się zastanawiam gdzie by tu jeszcze pojechać. Faktem jest też ,że oczywiście pogoda coraz lepsza i marzec był naprawdę pod tym względem łaskawy. Choć np. dwa tygodnie temu troche padaqło ,wiało i było dośc zimno a ja i tak swoje 30 km zrobić musiałam. Mąż na poczatku protestował ,że gdzie ja się wybieram w taką pogodę. Teraz odpowiedź jest znana i prosta "jak się porządnie w niedzielę nie spocę to będę mieć depresję przez cały tydzień" :)))) Oczywiście depresja to słowo za duże ,ale chandrę to na pewno. Zatem już od ponad dwóch miesięcy takich stanów nie miewam bo się legularnie pocę :) Do tego mam jeszcze trochę biegania i spacerów oraz już 12 aerobików w tym miesiącu. Zatem wychodzi ,że średnio ćwiczę ajrobixy co drugi dzień. Wszystko razem mi daje już 17 688 kcal spalonych. Mój rekord ever to 21 213 kcal. Wszystko wskazuje na to ,że uda się to pobić. Wiem wiem ,że to tylko cyferki i dają tylko mikro pogląd na efektywność aktywności ,ale trudno się chyba nie zgodzić z teorią ,że nawet najśmieszniejsze dywanówki więcej pozwalają spalić kcal niż leżenie na kanapie (kanapówki :). I tak to właśnie całkiem już wywaliłam z głowy myśli o tym jak dużo ćwiczę ,a jakie marne efekty to daje. Może i tak ,ale w tym wszystkim nie o to chodzi. Żadna zmiana nie nastapi przez noc. Nie da sie po jednym 45 minutowym biegu wystartowac w maratonie ,i nie da się po jednym miesiącu zniknąć bulwiastych zaniedbań z całego roku. Pogodziłam się z myślą ,że efekty jakich oczekuję nie przyjdą ani w tym miesiacu ,ani w nastepnym. Skupiam się na moich słupkach w endomondziu ,bo moim zdaniem jeśli tylko to co nas motywuje nie szkodzi nikomu to generalnie wszystko jest dozwolone. Mnie szaleńczo motywują moje słupeczki w endomondziu :)

17 marca 2015 , Komentarze (20)

Cóż ... główna radość i zachwyt bierze się z faktu że wytrwałam. Bez ściemy od 4 tygodni ćwiczę regularnie ,do tego dużo roweru i odrobinę spacerów. Bieganie było "przypadkowo" więc nawet tego nie liczę. Z założenia skalpel miał być codziennie ,póki co udaje mi się tylko 4x w tygodniu. W pozostałe dni ustępuje on wszak miejsca jeździe na rowerze albo sprzataniu :) Czyli generalnie mam chyba lekkie problemy z gospodarowaniem własnym czasem - jest obszar do porawy na kolejne tygodnie :))) Co do efektów - cóż. Mimo bardzo miłych słów z waszej strony myślę ostatecznie ,że ten wzrost wagi po dwóch tygodniach ćwiczeń był raczej "moją" zasłgugą (i jakiejś niekontrolowanej przekąski/przekąsek) niż rozbudowanymi mięśniami. W centymetrach jest ruch nie można powiedzieć ,przez 4 tygodnie tak to wyglądało

brzuch- 3 cm
biodra-3 cm
udo-1 cm
piersi-1 cm

Waga spadła przez ten miesiąc tylko 0,9 kg. Ale jak pamietacie miałam supermotywujący wzrost w drugim tygodniu ćwiczeń. Nie mogę powiedzieć zatem ,że nic się nie dzieje. Zrobiłam sobie nawet zdjęcia ,generalnie do porównaniaq raczej nieco później. No coż - dobrze to nie wygląda. Nie myślcie jednak ,że się załamuję. Jestem teraz w fazie niewypowiedzianej złości na tą nadwagę i byłabym wstanie gołymi rekami wypędzic ją z mojego ciała. W niedzielę wypędzałam ją nogami ,jeszcze nie gołymi bo zimno. Zrobiłam 30 km na rowerze. I kurcze zaczynam czuć poważne polepszenie kondychy w tym temacie. Poczatkowo 20 km były dla mnie naprawdę wyczynem jeśli chodzi o wysiłek ,a w niedzielę po tych 30km miałam lekki niedosyt - mimo ,że jakies połowę trasy pedałowałam oczywiście pod wiatr. Ale czekało mnie jeszcze szykowanie jedzenia na ten tydzień więc odpuściłam. W sobotę się po łokcie urobiliśmy przy sprzątaniu mieszkania ,a na koniec dowaliłam sobie jeszcze skalpelem. Dziś nieoczekiwanie przyszła @ ,więc w sumie ten pomiar z weekendu tez trochę może być zafałszowany. Tak czy tak robię to co zaplanowałam. Dieta idzie pięknie ,wróciłam do przygotowywania jedzenia w domu. Ale tez w kantynie już mam 3 różne w pełni fit zestawy. Wyczaiłam dwie świetne kanapki (pełnoziarnista bułka ,do tego sałata ,pomidor i ogóras ... i jedna wersja jest z łososiem a druga z tuńczykiem) a trzeci zestaw to poporstu sałatka ,która się samemu "składa" :) Więc jak nie mam czasu lub siły się w domu wyprowiantować to są alternatywy. Zatem zaciskam pięści w wielkiej złości na tą moja nadwagę i będę ja okładać bezlitośnie wszelkimi sposobami! Dojrzewa we mnie w szybkim tempie decyzja żeby w końcu zaczac rano biegać. Jeszcze o 6:00 nie jest tu u mnie przesadnie jasno ,ale to się szybko zmienia - słowem , już czas!!!

9 marca 2015 , Komentarze (26)

Naprawdę czasami to już siły nie mam - do siebie. W sobotę wiadomo ważenie. I załamka ,bo waga pokazała wzrost i to aż o 0,7kg. No to się oczywiście zachowałam baardzo bohatersko i całkiem się rozlazłam od tego. Gęba mi się wykrzywiła w uśmiechu odwrotnym i generalnie postanowiłam ,że mnie nic nie pocieszy i w ogóle mi źle ,bo tyle ćwiczę i trzymam dietę a tu taka dupa. Żeby nie było pomierzyłam się też i w cm względnie constans ,choć uznałam że mam większy obwód w udzie. Sprawdziłąm odrazu na "za dużych" spodniach i spodnie tego nie potwierdziły. No w każdym razie sobote zmarnowałam na uzalani się nad sobą ,mąż obserwując to stwiedził że rozwiązanie jest na mój smutek proste: nie ważyć sie wcale - w sumie jak nie mam do tego dystansu ,to chyab jedyn rozwiązanie. I tak zmarnowałam całą sobotę ,ale w niedzielę już słońce było tak cudowne że stwierdziłam w dupie mam. Tyje czy nie tyje ,jade nad morze - pobiegam trochę. I tak niedzielę przejechałam 29,4 km na rowerze ,przebiegłam 6,3 km i do tego jeszcze pospacerowałam 7,5 km. Zapuściłam się w nowe tereny ,z tej radości biegowej troszkę pobłądziłam :) Skutkiem czego naprawdę sobie niezły wycisk dałam ,i w zasadzie to jedyne o czym myślałam wczoraj wieczorem to jakim dzisiaj bede mega zakwasem.... a tu nic. Nawet jednego mieśnia nie czuję - nie moge powiedzieć ,że mi przykro z tego powodu. No ,ale jeszcze o tym schudnięciu wypada napomknąć. Generalnie waże się zawsze w soboty ,na czczo i w ogóle. Ale ponieważ w daawnych czasach ,kiedy wazyłam się codziennie zauwazyłam ,że o ile w sobotę zazwyczaj mam najnizszą wagę to w poniedziałek jest ona najwyższa. I tak sobie kontrolnie wchodze tez w poniedziałek ,nie zawsz to nawet zapisuję. No i sobie wlazłam i dziś ,i porównując do wagi sprzed tygodnia mam spadek o 1,6kg! I nic tu raczej dodać się nie da po za tym: jakaś ty babo głupia :))) Dlaczego głupia? A no dlatego ,że się tak uczpiłam tej szklanej idiotki ,a przeciez wiem lepej od niej ile ćwiczyłam w z zeszłym tygodniu (a ćwiczyłam dużo) i ile jadłam w zeszłym tygodniu (jadłam odpowiednio :) Od 1 marca mam juz na liczniku 93,5 km (rower+chodzenie+bieganie) oraz 4 Chodakowskie w zeszłym tygodniu. A dałam się tak zmanipulować wadze głupiej :) No nic ,mamy poniedziałek więc znowu można wszystko zaczać od nowa. Do roboty zatem!!!

3 marca 2015 , Komentarze (47)

Zbierałam się do tego wszystkiego naprawdę jak ta sójka za morze ,ale ostatecznie liczby nie kłamią ,a nawet muszę przyznać lekką mnie napawają dumą. Całkowity bilans przebytego w lutym dystansu to 230 km :) - do tej pory dla mnie najwięcej ever. Ale spokojnie , 201 km to dystans przebyty na rowerze. Wciąż jednak marzę że kiedyś taki udział będzie miało bieganie. Tym razem 29 km to bieganie i spacery mniej więcej pół na pół. Ale to nie koniec tej cudownej wyliczanki. Luty zamknęłam z sumą 6 godzin i 40 minut z osławionym skalpelem Ewy Chodakowskiej. Zaczęłam w połowie miesiąca ,i ostatecznie luty skończyłam z 10 treningami na koncie - efekty? Efekty po zaledwie dwóch tygodniach to -3 cm w biodrach oraz -1 cm w obwodzie brzucha - jak dla mnie na 2 tygodnie to jest mega efekt. Oczywiście do tego cały czas trzymam dietę ,codziennie jeżdżę do pracy rowerem (niewiele bo niewiele ,średnio 8 km dziennie) oraz extra pedałowanie w łikend około 25 km. No cóż jak już zaczęłam ,to zaczęłam. Po ciuchach zdecydowanie czuje różnicę ,ale póki co zmiany zauważam niestety tylko ja. Chociaż w niedzielę założyłam spodnie ,w które z dumą się wcisnęłam na początku lutego - ale naprawdę się "wcisnęłam". W każdym razie mąż mnie zobaczył i mówi "spodnie masz za duże". No cóż ,nie muszę chyba dodawać ,że już do końca dnia miałam humor wyśmienity bo "spodnie mam za duże" :)))) Ewidentnie luz w biodrach. Brzuch już też się tak tragicznie nie wylewa. Jest jak najbardziej nadal za duży ,ale to już nie to :) I tak sobie nawet zaczęłam myśleć ,że jak faktycznie te ćwiczenia z Ewka mi dadzą jakieś efekty to normalnie chyba ja ukocham. Ale zaraz potem przyszła myśl "moment moment ,to nie Ewka ćwiczyła za mnie niemal codziennie przez ostatnie dwa tygodnie - to byłam JA .... no to się chyba ukocham"  :))) W sobotę był ostatni dzień miesiąca ,jak pewne wiele z was zauważyło :) ,a mnie w endomondo brakowało 24 km na rowerze żeby w końcu przekroczyć 200km w miesiącu. Pogoda jednak nie była perfekcyjna do jazdy na rowerze ,nie lało ale całkiem nieźle wiało. Chyba do 16:00 trwały rozterki czy powinnam iść i wykręcić te brakujące km ,czy nie. Jakoś mimochodem mówię do męża ,że ja jeszcze muszę iść i 24 km przejechać ,na pytanie dlaczego mówię "bo mi tyle do 200 brakuje " .... usłyszałam cos w stylu pogrzało Cię - no i mnie pogrzało i wykręciłam 25km. Workout miałam taki ja jasny gwint. Trasę wybrałam standardową ,nad morze ,a tam to juz tak wiało że masakra. W jedna stronę micha zadowolona bo wiatr w plecy więc prędkość 7 worp i zero oporu. W drugą prawie cały czas na pierwszym biegu ,pod wiatr, momentami obsypywana piaskiem z wydm. Czasem mi się wydawało ,że juz nie jadę tylko stoję w miejscu i szybciej będzie zsiąść i poprowadzić rower - ale nie zsiadłam ,myślę tylko że dość zdrowo przeklinałam przez ten odcinek :))) Marzec spokojnie - spacerem ok 7km ,i oczywiście już wczoraj była kolejna Chodakowska. No jedziemy z tym koksem!


25 lutego 2015 , Komentarze (28)

Już absolutnie zaprzeczyć nie można ,że dni stają się dłuższe z dnia na dzień. I o ile popołudniu to jakoś tak kontemplowałam niemal każdą dodatkową minutę słońca ,to całkiem zapomniałam że ranki też się będą "zmieniać". Do pracy nie chodze zbyt wcześnie ,wstaję zazwyczaj między 7 a 7:30. Do tej pory tutaj u mnie jeszcze było całkiem ciemno (gdy zachwurzone) ,albo dopiero się leciutko dopiero różowiło. Dzisiaj wyskoczyłam przerażona z łóżka o 7:30 i była pewna ,że zaspałam i to grubo. Za oknem całkiem jasno!! Cały tydzień poranki były pochmurne ,więc dzisiejsze pełne słońce mnie baardzo zaskoczyło. Jak się nie trudno domysleć było to miłe zaskoczenie. I tak radośnie popedałowałam do pracy ,a dzień zaczą się naprawdę cudownie. Na śniadanie wypiłam niedawo odkrytą miksturę ,a mianowicie smothie ze szpinakiem. Jadam surowy szpinak do sałatek ,ale jakoś pomysł łączenia go z bananami ,jabłkami i innymi kiwiami kompletnie nie mieścił mi się w głowie. Ale już po raz kolejny trafiłam na wpis zachwlający takowe mikstury i spróbowałam. Konkluzja jest tylko jedna : TO JEST PYSZNE! I strasznie mnie cieszy ,że to takie piekielnie zielone jest. Generalnie to jest mikstura na "przekąskę" ,albo podwieczorek ,ale w takie dni jak dziś - kiedy lekko zaspałam mimowszystko - wciagnęłam szklankę jako śniadanie. Zatem gorąco polecam ,bo to niebo w gebie a przedewszystkim bomba witaminowa!

A tytułem cięzkiego losu mistrza to zasypała mnie fala refleksji po tym artykule: https://vitalia.pl/zimowe/1,79225,17479778,Justyna_Kowalczyk_dla_Sport_pl__Moj_kawalek_metalu.html#BoxSportImg

Ja się jakoś specjalnie sportem nie interesuję ,ale mniej więcej staram się wiedzieć co się dzieje. A że Justyna jest ciagle na językach nie trudno śledzić jej zmagania. Z wielkim żalem a nawet wnerwem czytałam artykuły z początku tego sezonu zimowego traktujace o formie Justyny ,wszystkie mniej wicej pod tytułem "mistrzyni się skończyła". Bo kuźwa ile razy jeden z drugim redaktorkiem przebiegł na nartach 30 km ...zdobył medal(e) itp. Każdy może mieć gorszy czas ,a najlepiej się wymądrzac jak się siedzi za biurkiem i "analizuje". Teraz jaąznowu uwielbiają i będą pisać"niepokonana Justyna". Niestety też doświadczyłam podobnego strącenia ze świecznika. Kiedy na jesień trochę przybrałam na wadze (nerwy związne ze zmiana kraju okazały się baardzo kaloryczne) mój wygląd natychmiast doczekał się kąśliwych uwag. Przyjełam to na klatę ,choć powiedzieć że było mi przykro to jak nic nie powiedzieć. Najlepszy tekst : Oj jak przytyłaś , a już tak ładnie wyglądałaś. Dodam ,że zmiana dotyczyła ok 4kg więc powiedzmy nie tragedia. I miałam do siebie żal ,że mimo całego mojego doświadczenia w tej materii po pierwsze przybrałam na wadze ,a po drugie te teksty naprawdę mnie przygnebiły - poległam i naprawdę długo się nie mogłam podnieść. To nawet nie chodzi o to czy dalej tyłam ,bo waga mi sie wahała raz trochę w górę raz trochę w dół. Najgorsze w tym wszystkim było to ,że sama dla siebie przestałam być mistrzynią i w którymś momencie byłam bardzo sflustrowana tym że nie moge tak w pełni cieszyć się z tego co robię i w konsekwencji nie miałam prawdziwych sukcesów. I jak tak sobie czytałam o Justynie to jakoś sobie rozgrzeszyłam ostatecznie te miesiące ,bo jak widać czarno na białym mistrzowie maja takie rozterki - czyli jestem mistrzem i dlatego miewam mistrzowskie rozterki :)))) A teraz znowu jestem w formie i podium jest w zasięgu reki .... by the way wczoraj zaliczyłam juz 8 skalpel :) Mówię wam ,złoto czeka ... na każdego!!!! 

24 lutego 2015 , Komentarze (19)

Pierwszy dzień z Chodakowską zaczęłam bez planowania. Tzn. ogólnie to planowałam od początku roku ,że już ćwiczę bo wiadomo lato się zbliża. Ale potem są myśli ,że przecież to dopiero styczeń więc bez przesady. Przesady zatem nie było za to mi się zrobiła połowa lutego. Urlop w tym roku planuję już pod koniec maja ,więc jak policzyłam szybko na palcach to się okazało że kruca bomba mało casu!!! Trzy miesiące tylko a ja w lesie ... na kanapie znaczy. I tak bez zbędnych szkiców rozłożyłam matę i zaczęłam "od dziś". Pierwszy trening nie poszedł łatwo ,ale było ok. I tak sobie właśnie rozmyślałam jak to będzie za siedem dni i napewno wam napiszę. Potem już tak wesoło nie było. Po pierwsze te siedem treningów wykonałam na przestrzeni jedynastu dni - zresztą fakt ,że pierwsze trzy dałam rady zrobić jeden po drugim traktuję jako zjawisko nadprzyrodzone jakich wszędzie pełno. Ale po kolei ,zatem pierwszy trening był ok ale dzień po nim okazało sie że mam strasznie dużo mięśni w ciele i absolutnie każdy mnie boli. Baaardzo niewinnie wyglądające ćwiczenia na ręce sparaliżowały mi górna część ciała ,a zakwasiory w brzuchu w zasadzie ustapiły chyba po pięciu dniach. Fakt ,że regenerację już naprawdę z musu zrobiłam w dzień czwarty i nie ćwiczyłam. Dobrze mi to zreszta zrobiło. W sumie potem w końcu zaczęło być lepiej. Czwarty i piąty tening jeszcze nie był bezbolesny ,ale za to wczorajszy siódmy naszeszcie tak - no powiedzmy prawie ,ale to już szczegóły. Przede wszystkim po siedmiu razach nareszcie jestem w każdym ćwiczeniu w tempie Ewki. Do tej pory było kilka perełek ,które mi praktycznie łzy wyciskały a nie pot. W każdym razie te moje SIEDEM napawa mnie wielka dumą. Dla ścisłości ćwiczę starodawny skalpel i musze przyznać ,że z dnia na dzień podoba mi się coraz bardziej. Nawet nieco sztuczne gadanie Ewki zaczęło mi się podobać. Ogromnym plusem jest to ,że przy skalpelu nie skacze się po całej chacie. Można go zatem robić naprawdę o każdej porze ,a jedyne chałasy jakie się robi to głośne oddychanie - no może być tez płacz ,ale to tylko na poczatku :))) Jak dla mnie jedynym minusem jest brak ćwiczeń na klatkę piersiową - muszę wrócić do pompek i planków ,i sprawa załatwiona. Żeby nie było w kółko o skalpelu ,to bardzo dzielnie każdą niedzielę lutego spędziłam na spacerach brzegiem morza i dodatkowych kilometrach na rowerze (po ok. 20 km). do tego codziennie dojeżdżam do pracy rowerem - razem tam i z powrotem 7 - 8 km. Słowem jak już się ruszyłam z tej mojej kanapy to na całego. Da się? No pewnie ,że się da!

Teraz jeszcze w to wszystko muszę wpleść bieganie ,ale pogoda coraz lepsza więc za chwilę i tak w domu nie usiedzę :))) I generalnie zaczęcam bardzo do codziennych ćwiczeń ,nieważne jakie one będą. Faktem jest jednak ,że w zeszłym roku najfajnieszje efekty miałam jak zaczełam regularnie chodzić na fitness ,stąd teraz ten skalpel. I jak juz wspomniałam wczoraj ,przez dwa tygodnie ubyło mi 1,2 kg - nareszcie :)))

Coraz lepiej -yyy tak sądzę - radze sobie z długimi włosami. Wiem ,że te z was co mają włosy po pas powiedzą ,że moje są ciągle krótkie. Otóż nie :) ,są już baardzo długie. Oto dowód :)

23 lutego 2015 , Komentarze (12)

Nareszcie wysiłki zaczęły dawać efekty. Już nieco przyznam szczerze ,mimo naprawdę pozytywnego nastawienia zaczęła mnie ta waga pieprzona wnerwiać. Jadłam koncertowo ,żadnego podjadania na noc ,posiłki co 3 godziny (4-5 dziennie) i kudre nic. I tak przez dwa ostatnie tygodnie przejechałam na rowerze 91 km ,przespacerowałam 8 km a w zeszłym tygodniu ruszyłam z Chodakowską. Jestem po 6 treningach. Miało być codziennie ,ale póki co przez 10 dni udało mi się tylko 6 razy ćwiczyć. Kurcze to tylko 40 minut a jednak nie tak łatwo sobie czas wygospodarować. Ale nic to - zaczynam nowy tydzień i będe lepiej gospodarować. Powiedzieć muszę szczerze ,że nieźle mi Ewka w koś dała przez pierwsze trzy dni. To jest łatwo powiedzieć :będę robić skalpel codziennie. Do tej pory owszem ćwiczyłam z nią ,ale zazwyczaj 2x w tygodniu. Zatem spokojnie wszystko zdążyło sobie odpocząć ,no ale efektów jako takich też nie obserwowałam. Więc pomyślałam , że czas może troszę się bardziej przyłożyć - w końcu to tylko 40 minut. Na początku to była masakra. Pierwszy dzień luz ,wiadomo trochę mięśnie bolały ale bez przesady .... jednak kolejne trzy dni to naprawdę teraz mnie napawaja dumą. Wzystko tylko dzięki sile woli - głowa po prostu ciagnęła całe ciało ,bo generalnie ledwo co działało. No dobra trochę koloryzuję ,oczywiśie też jak już byłam taka obolała to troszkę zwolniłam tempo w ćwiczeniach ,ale nie odpuściłam całkiem. I strasznie się z tego cieszę! Tymbardziej ,że od razu efekty na wadze widać. Mierzyłam sie ostatnio 2 tyg temu ,wtedy zmian jako takich nie było... ale póki co przepełnia mnie magia sukcesu: 0,6 kg w tydzień to całkiem przyzwoity wynik. Póki co bieganie ucierpiało no z powodu skalpelu ,ale dni coraz dłuższe więc jest mega motywacja żeby to wszystko elegandzko ogarniać - czego wam także życzę! Do roboty!!!

9 lutego 2015 , Komentarze (29)

Takie ostatnio mam właśnie przemyślenia ,że kompleksy są jak wirusy. Złapać je możesz w każdej chwili ,dotyczy to praktycznie wszystkich. Łapiesz je jak jestes osłabiona - psychicznie. Z drugiej strony ,jak to z wirusmi ,są skuteczne kuracje żeby się ich pozbyć oraz całkiem niezawodne metody chronienia się przed nimi. Niestety w ostatnim czasie doszłam także do wniosku ,że nie można się chyba z tych kompleksów wyleczyć raz na zawsze ,ale wydaje mi się że jestem na dobrej drodze. Ogólnie mnie jakieś takie przemyślenia wzięły po ostatnim moim wpisie na Vitalii. Rzecz jasna bardzo dziękuję za potok pozytywnych komentarzy ,no i właśnie w tych pozytywach się wszystko skryło. A mianowicie uświadomiłyście mi jak bardzo ja na siebie patrzę krytycznie i że większości moje postrzeganie siebie jest albo całkiem nie prawdziwe ,albo bardzo mocno przesadzone. Dlaczego jestem taka surowa dla siebie? Z niewiadomych przeczyn człowiek w taki sposób zaczyna sie zachowywać ,żeby się zmobilizowac do działania. Niestety powtarzane w kółko stwierdzenie zaczyna się wydawać prawdziwe - przykład "ty gdubasie idź pobiegaj" ... jakoś samo tylko ty grubasie mi zostaje w głowie ,a idź pobiegaj znika:) Trochę ostatnio czytałam o tym fenomenie i konkluzja jest cały czas taka sama - dopóki całkowicie w środku siebie nie pokochasz to z odchudzania nic nie będzie. Bo jak by nie było pyszne dietetyczne menu ,to jednak czasem trzeba zwyczajnie sobie czegoś odmówić - choćby dokładki. Jeśli nie będzie odpowiedniej ilości motywacji ,ale takiej prawdziwej ,głębokiej. Takiej pt. nie zjem pączka bo się kocham ,a nie że nie zjem pączka bo jestem grubasem ... bez takiej motywacji cięko będzie osiagnąć sukces. Tak dużo o tym piszę ,a wciąż są omenty że mnie ten wirus dopada i choruję sobie nieco. Ale po pierwsze ,zdarza się to coraz żadziej ,a po drugie jak tylko rozpoznaje u siebie objawy to natychmiast walczę. Dziś przeczytałam artykuł dziwczyny o tzw. poradach ...czyli jak walczyć z kompleksami. Otóż ona ogląda swoje zdjęcia z przeszłości ,a ma takie ulubione na których owszem jest młoda i szczupła...ale z tym "piękna" to już nie do końca. Za każdym razem stwierdza ona bowiem ,że ubierała się wtedy conajmniej nie modnie - choć używa dosadniejszych słów. Lecz konkluzja z tych obserwacji wcale nie jest taka ,że teraz to ona jest już modna ...ale taka ,że i owszem jest starsza i chyba lepiej się ubiera ,ale przedewszystkim że bardzo jej się podobają z perspektywy czasu zmiany jakie zaszły w niej samej. Że może teraz nie wygląda tak jak by sobie wymarzyła ,ale zmiany jakie obserwuje są fajne. I w zasadzie ja robię tak bardzo często ,choc nie oglądam przy tym zdjęć. Myślę sobie jednak wtedy o tym co osiagnełam sama dla siebie ,jaka jest moja sytuacja życiowa ,ile niesamowitych rzeczy odkryłam do tej pory ,jak bardzo zaczęłam byc świadoma siebie i tego co sie ze mną dzieje. Bo niestety miewam czasem dni ,że jest mi jakoś smutno i mam wyłącznie ochote na leżenie na kanapie. Ale wtedy po prostu zaczynam się na spokojnie zastanawiać ,co tak naprawdę mi dolega ,jaki naprawdę mam problem - zazwyczaj rozwiązanie jest zaskakująco proste ,a ja jestem z siebie dumna że potrafię tak szybko rozwiązywać swoje rozterki :)) I tak już od poczatku roku barzo skrupulatnie trzymam dietę ,tzn. nie oznacza to rozpisek wielotygodniowych ,ale trzymam się powszechnie znanych zasad: zero jedzenia na noc ,posiłki w stałych porach i rozsądnej wielkości ,i oczywiście śniadanie musi być. Waga zaklęta od początku roku pokazuje dokładnie tą sama wartość ,zaczynam już być pewna że się popsuła bo po ubraniach widzę zmiany i cholernei mnie cieszą. Powinnam się pomierzyć w końcu ,ale ciagle zapomnam :) Może kolejny weekend będzie mniej szalony. Tydzień temu byliśmy w Paryżu (mój pierwszy raz :)) ,a w ten weekend najpierw szalałam na szmacie w sobote ... a potem w niedzielę 24 km na rowerze i 9 km spacer po plaży - dałam sobie delikatnie mówiąc w kość :))) Że juz o piatkowym bieganiu nie wspomnę. Chyba zaczynam już czuć wiosne w powietrzu i tak strasznie mi się wsztskiego chce: roweru ,spacerów ,biegania. życzę wam tego samego!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.