Nawet nie macie pojęcia co mnie dzisiaj spotkało. Jestem tak wściekła, że nie mogę się uczyć. A niestety muszę bo samo się nie nauczy...
Jak wcześniej Wam wspominałam, miałam jechać dzisiaj do JG i jutro zdawać egzamin (na który de facto jeszcze wiele nie umiem). Uszykwoałam się, spakowałam, biorę mamę na spacer i lecę na autobus. Nie dość, że czekałam 30 minut bo się spóźnił to jeszcze ominął mój przystanek i pojechał dalej... Dodam, że z mojej miejscowości jeżdżą tylko 3 autobusy na dobę i ten był ostatni :( A jutrzejszym porannym nie zdążę na egzamin. Także jest bosko.
Na szczęście mój kochany tata zaproponował pomoc i jedziemy jutro razem. Ja pójde na egzamin a on zacznie znosić moje rzeczy do samochodu. Tak, tak jutro wracam na stałe do rodzinnego miasta. Nie wiem co bym zrobiła jakby potrzebował samochód i nie mogłabym pojechać.
A na uprzejmego kierowcę już wpłynęła skarga mailowa. Jutro rano zadzwonię jeszcze do kierownika i to załatwię. Puściłabym to płazem ale to już nie pierwszy raz... Szczęście, że wczesniej ktoś mnie autem podrzucał zawsze na PKS i goniliśmy później autobus przez 30 km. Dodam, że miasto, z jakiego chciałam jechać to nie jest wcale dziura zabita dechami. Jutro to ja bedę piekielną :)