Kilka ostatnich dni jest... hmm... do pupy proszę państwa.
W końcu ogarnęłam się w zakresie aktywności fizycznej, czym miałam się chwalić w przyszłym tygodniu, ale co z tego, skoro jestem jakaś taka przydechnięta?.... Ciemno, wietrznie, deszczowo, @, "taki czas"? Co jest winne? Nie wiem, ale niech już sobie pójdzie!!!
Zaczęło się w środę kiedy to radośnie stwierdziłam, że jako dzień bez ćwiczeń mogę sobie strzelić spacerek na minimum 8 km. A w związku z tym, że nie lubię łazić po mieście bezcelowo to sobie wymyśliłam spacer do dalszego centrum handlowego po szampon. Zbieram się, ubieram, chcę wychodzić, przetrząsam plecak i... gdzie są moje pieniądze?! Pierwsza panika lekko ścięła mnie z nóg. Dopiero po chwili doszło do mnie, że saszetka z pieniachami wylądowała dzień wcześniej w torbie męża po wspólnych zakupach... A mąż w pracy... Dobra, dzwonię pytam, żeby się upewnić, czy dobrze pamiętam. Tak, wszystko się zgadza, mogę iść (bo dokumenty na szczęście trzymam oddzielnie), ale pojawia się rozkmina w domu same setki, nie bardzo mam w co ją wsadzić (no bo jak to, tak po prostu do kieszeni?) i jak kupię szampon w Almie za niecałe 4 zł. i zapłacę stówką to kasjerka mnie zeżre. Dociera do mnie absurdalność własnych przemyśleń, więc idę po szampon i już. Dlaczego to tak szczegółowo opisuję? Ano bo widzę, że problem jest "szalenie wysokich lotów", a przygniotło mnie to jakby się wybierała za granicę bez paszportu Na takim poziomie było moje myślenie tamtego dnia, stąd też późniejsze chybione pomysły... ale to jeszcze przed nami Kij z tym wszystkim, zakupy zrobiłam większe - czego nigdy nie robię przy okazji spaceru, bo i nieść to trzeba z daleka, no i ceny też takie "nie dla mnie", ale jako była kasjerka staram się nie robić takich świństw przy kasie, jak mi kiedyś robiono nagminnie (najbardziej pamiętam jak pewien pan kupił chusteczki higieniczne, żeby rozmienić 100 zł...). Wracam do domu, widzę przed blokiem koparkę, tłumek sąsiadów i robotników rozwalających chodnik. Podchodzę do klatki, a tam informacja o braku wody do momentu usunięcia usterki... Nie ma wody.. Jak to nie ma wody?! Przecież ja mam okres!! Woda jest mi potrzebna!!!
Załamałam się nieco... Dobrze, że na moim osiedlu są źródełka z oligocenką. Od razu zrobiłam 2 kursy napełniając wiadra i inne, grzecznie czekając w gigantycznej kolejce do kurka.... Usterka została naprawiona po 5 godzinach. Uf... ostatnim razem była to doba, ale wtedy trzasnęło coś w głównej magistrali, tutaj był to problem lokalny...
No, ale muszę wspomnieć, że rzuciło mi się na mózg, bo... ugotować niby miałam jak, ale pozmywać po tym już nie bardzo....i nie byłoby problemu, gdyby nie fakt, że następnego dnia mieli chodzić po mieszkaniach z inwentaryzacją grzejników, bo przymierzają się do wymiany. No i w duszy odezwał się protest - nie mogę mieć żadnych brudnych garów, jak to będzie wyglądało?! Kij z tym, że ten sam problem dotyczy mieszkańców kilku pobliskich bloków. Nie chcę mieć bajzlu, jak przyjdą obcy ludzie na wizję lokalną i koniec. Rzecz się skończyła tak, że wylazłam do sklepu po gotowce. Wzięłam pierogi i zupki chińskie. Po niemalże 2 miesiącach czystej diety, tak bardzo ją sprofanowałam!! Tak najnormalniej w świecie przykro, bo teraz mam masę pomysłów na inne jedzonko, które też nie wymagałoby gotowania, a co za tym idzie tony brudnych garów, a byłoby "zgodne z dietą". No trudno, po ptokach.
Jedyny plus z tego mojego niemyślenia, jest taki, że dostałam dowód na to, że faktycznie poprzestawiał mi się apetyt Jak kiedyś taka paczka pierogów to było mi mało i marzyłam o kolejnych porcjach, tak teraz pojadłam i tych kilka dni później nie mam na nie parcia. To coś nowego
Nom, ale teraz muszę przejść do efektów tego obchodzenia mieszkań... Niestety czeka mnie rzecz straszna. Administracja będzie wymieniać całe centralne ogrzewanie w bloku. Będą rozwalać ściany!!! Już sobie wyobrażam te wszystkie problemy, ten hałas który będzie trwał przez demolkę wszystkich 30 mieszkań na klatce... A najbardziej mnie boli, że to przecież nie moje lokum. Gdyby to było moje właśnie mieszkanie pewnie bym się cieszyła, a tak spada na mnie paskudny obowiązek dopilnowania tego wszystkiego... i jakoś przygniata mnie to mocno....
I taki humor trzyma się mnie od tamtego czasu. Po prawdzie to zamknęłam się w moim małym światku i nie mam ochoty z niego wychodzić...