W nowej kuchni nie odnajduję się w ogóle, kręcę się w kółko i nie wiem, gdzie piec, gdzie lodówka. Remont do końca nie skończony, ale mogę powiedzieć, że odzyskałam swoje królestwo kuchenne.
W weekend udało mi się pobiegać, była piękna słoneczna pogoda i zrobiłam ponad 25 km. Niestety obawiam się, że to ostatnie takie piękne i ciepłe dni. Obawiam się, że dzisiaj z moich planów biegowych nic nie wypali, bo nie ma jeszcze 15-ej a za oknem szaro, buro i ponuro i zimno, a do tego ciągle nie od sprzątałam mieszkania po kuchennych rewolucjach.
Przy okazji tychże rewolucji zrobiłam przegląd szafek kuchennych, a tam zapasy różnego rodzaju kasz, ryżów i płatków, różnego rodzaju musli i owsianek królewskich czy granoli...o matko jedyna kiedy ja to zjem i po co ja to kupuje...jakby mi rozum całkiem odebrało i jakby wojna miała być. Owszem lubię i jadam...ale po co mi tyle tego.
A więc sezon na opróżnianie szafek uważam za rozpoczęty...a odnalazłam jeszcze zapasy rożnego rodzaju mąk...jaglana, kokosowa, z amarantusa, ryżowa, owsiana, gryczana, jęczmienna, dyniowa, migdałowa...ta jest pyszna...razowa... reszty nie pamiętam...
No szczerze przyznaję jestem węglowodanowa dziewucha i pewnie dlatego nie mogę schudnąć, no ale patrzeć jak to wszystko się przeterminuje i wyląduje w koszu...a nie lubię wyrzucać i jedzenia i pieniędzy, które za to jedzenie zapłaciłam.
I tak dzisiaj na śniadanie były płatki jaglane na wodzie z mlekiem kokosowym zabrane do pracy i odgrzane w mikrofalówce. Jak nie chcę wyrzucać tych moich zapasów to chyba tak w najbliższym czasie będą wyglądały moje śniadania, obiad też był w pracy...makaron razowy ze schabem duszonym w sosie własnym...no bo niby miałam iść biegać, ale w takim razie jakoś inaczej będę musiała spalić te węglowodany...
Niestety zaczyna się dla mnie okres kiedy najchętniej zapadła bym w sen zimowy...