Sobota mija mi bardzo leniwie, niby posprzątałam, niby coś tam przygotowałam na uczelnię... ale wszystko tak powoli, opieszale...
Lenistwo... lenistwo... lenistwo.
Rozglądam się nad jakąś fajną pracą dorywczą, wysłałam już kilka CV. Jeżeli uda mi się znaleźć jakąś pracę, która nie będzie mi kolidowałam z uczelnią, pędzą od razu do banku i zakładam konto oszczędnościowe. A po co? Na wakacje marzeń! W końcu będę już laska, muszę to jakoś uczcić, nie?
A o co chodzi z tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia? Zawsze wydawało mi się, że osoby ważące 60 parę kilo, nieważne czy 60kg, czy 69kg są osobami szczupłymi. Wyobrażałam sobie, że jak już ja będę w końcu ważyła 69kg to będę szczupła! A teraz co? Ważę 70,2kg, do mojej wymorzonej wagi 69,9kg, brakuje mi 300g, a ja się szczupła absolutnie nie czuję! Mam nadzieję, że nie oznacza to tego, że będę w nieskończoność dążyć do wyimaginowanej idealnej wagi. Ale już czuję, że moje pierwsze założenie 65kg, nie będzie mnie satysfakcjonowało. Może 59kg?
No to wracam do dalszego leniuchowania...
Zjadłam:
śniadanie: musli z bananem i mlekiem 0,5%
obiad: udko z kurczaka, zapiekana marchew z ziemniakami
podwieczorek: mała jogobella light
kolacja: 2 kromki graham z plasterkiem sera i szynką, pomidor+ około godzinę później wszamałam banana
+kawa z mlekiem i łyżeczką cukru trzcinowego