Szósty dzień diety.
Na wadze 62,7 - prawie nic nie spada, a to dlatego, że nie ćwiczę [bije się po łapach].
Dziś na noc brzuszki - i nie ma, że boli.
Drażni mnie też, że pomimo codziennego zażywania błonnika nie odwiedzam regularnie toalety.
Dziś mam chyba gorszy dzień, bo kompletnie nie mogę się najeść. Wciąż chodzi mi po głowie co tu wsunąć, a przecież założyłam sobie, że nie będę podjadać między posiłkami. Czuję się ciężka, wzdęta, nabrzmiała, jak zawodnik sumo.
Całodzienny bilans posiłków i napojów:
~ Dwie kromki lekkiego pieczywa 7 ziaren + sałata, szynka konserwowa drobiowa, pomidor i ogórek
~ Jedna kromka lekkiego pieczywa 7 ziaren z dżemem niskosłodzonym
~ 100g piersi z kurczaka smażonej bez panierki, sałata, pomidor i ogórek + jogurt i czosnek
~ Deser Satino 0,9% tłuszczu
~ Truskawki i winogrona
~ Płatki owsiane z malinami
Posprzątałam mieszkanko, zrobiłam pranie, ugotowałam obiad osobno dla Córci, dla siebie i Męża, wyprawiłam Go do pracy, uśpiłam Córcię w wózku na balkonie, a teraz kompletnie nie mam pomysłu na dalszy dzień. Po południu przepowiadają burze i nie zdziwiłabym się gdyby faktycznie miały miejsce, bo za oknem panuje taka duchota, że można zdechnąć.
Jestem w żałobie.
Skończył się mój ulubiony serial, właściwie jedyny, który oglądałam -
'Desperate Housewives'.
Jestem po prostu zdesperowana, bo to nie był dla mnie tylko serial.
Od kilku lat oglądałam zmagania moich ulubionych bohaterek, byłam z nimi co tydzień, a teraz po prostu muszę się z nimi rozstać.
Najgorsze jest to, że nie ma drugiego takiego serialu, który w 100% oderwałby mnie od rzeczywistości. Dlatego postanowiłam zacząć oglądać go od początku - od pierwszego sezonu. Zaczęłam wczoraj. Nie umiem żyć bez desperatek.
Idę poczytać co u Was, mam nadzieję, że zrzucacie coś, a nie stoicie w miejscu jak ja - patentowany leń.
Jeść.
Jeść.
Jeść!