Siedemnasty dzień diety.
60,7kg.
Mocno zastanawiałam się czy iść wczoraj na tę imprezę, ale przemogłam się i nie żałuję, bo było na prawdę bardzo sympatycznie. Jeśli chodzi o alkohol to nie przeholowałam, gorzej wypadam dzisiaj, bo dopadł mnie kac głodomorek i najchętniej pożarłabym wszystko co stoi na drodze. Niestety stało na niej kilka ciastek, ale zważywszy na okoliczności nie będę się za to bić po łapkach. ;)
Całodzienny bilans posiłków:
~ Parówka z ketchupem + kromka pieczywa lekkiego 7 ziaren
~ Zupa pomidorowa z makaronem
~ Cztery ciastka
~ Truskawki z jogurtem naturalnym
~ Kasza jęczmienna z jasnym sosem
Przed imprezą wdepnęłam jeszcze do Galerii Handlowej i przymierzyłam sukienkę na którą mam chrapkę od dłuższego czasu i już kiedyś zabierałam ją ze sobą do przymierzalni. Wtedy jednak efekt był taki, że w 38 w ogóle się nie zmieściłam, a w 40 wyglądałam jak baleronik. Wczoraj 38 weszła na mnie gładko i wyglądałam... no cóż, zadowalająco. ;) Nie powiem, że nie chciałabym wcisnąć się w 36... No ale do tego jeszcze daleka droga. Nie kupiłam jej, bo nie mogłam się zdecydować czy chcę czarną, czy białą.
Czarna mnie wyszczupliła, a biała z kolei tak ładnie podkreśliła opaleniznę...
Kupię ją na pewno, bo napaliłam się nieziemsko.
Mimo ogromnego lenia wzięłam się w garść i posprzątałam mieszkanie. Uwielbiam jak wokół mnie jest czysto i pachnie świeżością.
Coś jeszcze? Ach, tak...
Nie będę pożerać dziś wszystkiego co wpadnie mi w ręce!
Nie będę!
Nie będę!
Nie będę!
eMisss
2 czerwca 2012, 15:40nie wolno sobie odmawiać imprez , nawet w czasie diety :) młodzi jesteśmy to musimy szaleć :) dobrze , ze poszłaś!