Pralka jeszcze nie naprawiona, bo strzelił silnik i dopiero trzeba go zamówić. Jest jednak problem, ponieważ chcą mnie obciążyć kosztami. Silnik się bowiem zepsuł z powodu nieściągniętego zabezpieczenia, które było założone do transportu. Zabezpieczenie było pod pralką i ja go nie zauważyłam, bo kto by zaglądał pod pralkę. W instrukcji nic na ten temat nie było. Poza tym opłaciłam usługę wniesienia, rozpakowania i ściągnięcia zabezpieczeń. Skąd miałam wiedzieć, że osłony nie zostały ściągnięte. W końcu ściągały osoby, które się na tym znają. No i problem.
Telefon też nie naprawiony jeszcze. Trwa to juz ponad miesiąc i ja przez to jestem uziemiona, bo ani przelewu przez internet wysłać nie mogę, ani nic kupić nie mogę. Wczoraj chciałam sobie opłacić premium na portalu i nie miałam skąd wysłać SMS. Dziś dzwoniłam do punktu i części nadal nie ma, bo telefon wprawdzie jest stosunkowo nowy, ale stary model kupiłam i z częściami jest problem.
Wczoraj napisałam opowiadanie. Dobrze, że to mi chociaż idzie jakoś...
Dzień zaczął się kiepsko.
Najpierw prawie godzinę zaspałam, a później na starannie wybraną i dokładnie
wyprasowaną jedwabną bluzkę wylałam poranną kawę. Bluzka była odpowiednia na
wizytę w firmie, w której starałam się o pracę. Dziś czekało mnie wprawdzie
tylko złożenie dokumentów czyli nic zobowiązującego, ale i tak chciałam wypaść
jak najlepiej. Marzyłam o tej pracy i bardzo jej potrzebowałam. Od czasu, gdy
straciłam poprzednią minęły już całe wieki, a oszczędności na koncie topniały w
tempie iście ekspresowym. Z trudem wiązałam koniec z końcem. Sprzedałam już
samochód, a ostatnio spóźniłam się z opłaceniem czynszu ponad dwa tygodnie i
właściciel mieszkania był bardzo niezadowolony. Przez pół godziny mi tłumaczył,
że zabieram mu chleb, że nie ma za co dzieciom opłacić korepetycji z
angielskiego, że żona nie ma na fryzjera, że jestem nieodpowiedzialna. Było mi
okropnie wstyd i czułam się podle. Jeszcze trochę i zostanę bezdomna - myślałam
gorączkowo spierając plamę, która za nic nie chciała zejść. No i co teraz?
- Nie ma odpowiedniej to
włożę nieodpowiednią, rady nie ma - mruknęłam wciągając przez głowę zwiewną
koszulkę w kwiatki z pokaźnym dekoltem.
Przyczesałam potargane włosy,
poprawiłam makijaż i po chwili wściekła jak diabli, pędziłam na przystanek
autobusowy, omijając kałuże. Jesień była deszczowa tego roku - padało
codziennie. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały tuż nad gałęziami drzew.
- Zaraz zacznie padać, a ja
nawet parasolki nie zabrałam - zauważyłam.
Po wejściu do autobusu,
zajęłam miejsce i zapatrzyłam się na krajobraz za oknem. Miasto było ponure,
szare i smutne. Ludzie w pośpiechu gdzieś zdążali, kuląc się z zimna. Tylko
mijane od czasu do czasu drzewa w pięknych barwach jaśniały wesoło, nie
przejmując się deszczem. ,,Już październik" myślałam ,, Minęło 3 miesiące
odkąd rozstałam się z Jerzym". Nie układało nam się od dawna. Awantury
wybuchały coraz częściej, ale mogliśmy to przetrwać w końcu byliśmy z sobą
kilka lat i kiedyś planowaliśmy ślub. Jednak nie. Jerzy nie chciał czekać i
któregoś dnia po prostu się spakował, zostawił klucze, wyszedł i nie odezwał się
więcej. Za kilka dni spotkałam go z postawną bruneką. Udał, że mnie nie widzi.
Jakbym nie istniała. Jakby te lata, które spędziliśmy razem nic nie znaczyły.
Jakby ich nie było. No i zostałam sama. Sama, bez pracy i jeśli nic się szybko
w moim życiu nie zmieni, to i bez domu. Już widziałam miny rodziców, gdy
sprowadzę się do nich z powrotem po sześciu latach samodzielnego życia. Byli
kochani, ale z pewnością szczęśliwi nie będą, bo mieszkanie ich jest ciasne, a
oni przywykli do samotności. Do spokoju i ciszy. ,,W końcu nie są już
młodzi".Pomyślałam ze smutkiem.
Po chwili dojechałam na
miejsce, wysiadłam i skierowałam się do budynku firmy. Budynek był elegancki,
oświetlony, a szerokie drzwi wejściowe zapraszały do wnętrza. Właśnie
wchodziłam, gdy nagle poślizgnęłam się na mokrej podłodze, straciłam równowagę
i po serii niezdarnych ruchów, wylądowałam na pupie łamiąc przy okazji obcas.
- No nie tylko nie to -
wyszeptałam bliska płaczu.
- Niecha pani poda rękę.
Pomogę - usłyszałam, gdy niezgrabnie gramoliłam się z podłogi.
Wysoki szatyn stał obok z
wyciągniętą dłonią, a w jego oczach migotały wesołe ogniki.
- Pan się jeszcze śmieje. Jak
pan może z czyjegoś nieszczęścia - warknęłam.
- Przepraszam - odpowiedział
skruszony podnosząc rozsypane wokół dokumenty, ale nic takiego strasznego się w
końcu nie stało. Mogła pani przecież złamać nogę, a nie obcas – dodał
pojednawczo podając mi papiery.
No i co pani teraz zamierza
zrobić? Jak pani wróci do domu? Ma pani samochód - zarzucił mnie pytaniami, a
ja tylko mechanicznie kiwałam głową, bo zdałam sobie sprawę, ze faktycznie będę
miała problem z powrotem do domu. Widząc moją niepewną minę rzucił:
- Ostatecznie mogę panią
odwieźć. Mam chwilę wolnego czasu.
- Naprawdę pan może. To
świetnie tylko złożę te dokumenty - odparłam. Postawię panu za to kawę.
- Będzie mi miło - uśmiechnął
się ciepło.
Po chwili już otwierał mi
drzwi do samochodu na służbowym parkingu.
- Pan tu pracuje? -
zapytałam.
- Tak – odpowiedział krótko.
- A ja się właśnie staram
dostać tu pracę. Dziś właśnie złożyłam CV.
- Zauważyłem. Przepraszam nie
przedstawiłem się. Jestem Krzysztof – dodał zaglądając mi w oczy.
- Beata - skinęłam głową.
Droga do domu minęła szybko.
Przez całą drogę rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Był inteligentny,
sympatyczny i bardzo przystojny. Zaprosiłam go na kawę jak obiecałam. Dwie
godziny zleciały błyskawicznie. Wymieniliśmy telefony i umówiliśmy się na
sobotę. Byłam oczarowana i zafascynowana, a on nie spuszczał ze mnie wzroku.
Zaiskrzyło. Czułam to. Na przyjaźni się nie skończy.
- Może spotkamy się wcześniej
- zażartował wychodząc.
- Może któż to wie -
uśmiechnęłam się.
Następnego dnia zadzwonili z
firmy i wyznaczyli mi termin rozmowy kwalifikacyjnej. Za dwa dni.
- To już w czwartek. Tak
szybko - gorączkowałam się rozmawiając z mamą przez telefon.
- Pewnie dostaniesz tą pracę
córeczko. Nie ekscytuj się tak, ale jeśli nie ta to następna. Jesteś wyjątkowa
i zasługujesz na najlepszą pracę z najlepszych - studziła mój entuzjazm mama.
W czwartek wstałam wcześnie.
Ubrałam się starannie, związałam włosy w kok i pojechałam do firmy. Tym razem
obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Dotarłam szybko i w całości. Już za
chwilę siedziałam na skórzanej kanapie w recepcji, a jedna z sekretarek
rozmawiała w mojej sprawie przez
telefon.
- Pani Beata Rudecka. Proszę.
Prezes panią przyjmie - wskazała mi drzwi.
Wstałam, wygładziłam nieco
pogniecioną spódnicę i otworzyłam drzwi. Za okazałym biurkiem siedział
Krzysztof z poważną miną. Zdębiałam.
- W tej bluzeczce z dekoltem
wyglądasz lepiej, ale i tak jest świetnie - uśmiechnął się szeroko, podnosząc
się z miejsca.
-