Nowe opowiadanie. Historia jest prawdziwa.
Tchnienie zimy
- No zabieraj się kawalerze.
Tu nie hotel. Wyśpisz się w domu - krzyknęła mu do ucha barmanka, potrząsając
go za ramię. Już późno, zamykam.
- Idę, idę - mrukną Antek,
podnosząc się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszając do drzwi.
- Pani da jesce ćwiartkę -
dodał.
- A dam, dam tylko weź se i
idź wreszcie - warknęła kobieta, podając mu butelkę.
Antek pił od popołudnia jak
co miesiąc po odebraniu wypłaty. Dziś spotkał kolegę z sąsiedniej wsi to miał z
kim. Przepił sporo, ale to nic nowego. W końcu pił nie od dziś. Jutro poprawi,
w niedzielę wytrzeźwieje, a w poniedziałek spokojnie pójdzie do pracy. Jak
zawsze matka pogdera i przestanie. Przyzwyczaiła się już. Ojciec sam pije to nawet
się nie zdziwi. W końcu, który góral wylewa za kołnierz. Antek nie znał
takiego.
- Krucafuks alem się zaprawił
- wymamrotał, zapinając kurtkę. Teroz tylko, żebym jakosik do domu dotarł. Jak
dobrze pódzie za niecalutką godzinę już bedę się grzoł pod pierzyną. Pomyślał,
zamykając drzwi.
Wiatr ze śniegiem zaatakował
go tuż za progiem. Antek naciągnoł czapkę na oczy i podążył ku drodze. Szło się
ciężko, bo padający od wielu godzin śnieg zasnuł wszystko grubą warstwą bieli.
W lesie było jeszcze gorzej - Antek szedł powoli, zapadając się powyżej kolan.
Po chwili już się zmęczył, przystanął więc i pociągnął z butelki. Zrobiło mu
się cieplej. Ruszył dalej raźniej, zataczając się przy tym i chwiejąc. W głowie
mu szumiało, śnieg wciąż padał grubymi płatami, a wiatr wyciskał mu łzy z oczu.
Teroz jeszcze pole Józka Wawrzyńca, kowalowa łąka, potok i już będzie zejście
do chałupy. Myślał to klucząc między drzewami to chwytając się krzaków. Wyjście
z lasu było tuż tuż, gdy zatoczył się mocniej i zjechał kilka metrów w dół.
Zatrzymał się pod drzewem. Flaska ocałała, odpocnę. Pomyślał, biorąc spory łyk.
Anna i Jacek na wsi zamieszkali
kilka lat temu. Zakochali się w tym miejscu oboje. Zachwyciła ich cisza,
balsamiczne powietrze, życie w rytmie pór roku i niezwykła przyroda. Miejsce
było urocze i malownicze. Dom stał na skraju wsi nad wijącym się potokiem wśród
wysokich drzew. Majestatyczne świerki
zaglądały do okien, wiewiórki przychodziły do ogrodu na orzechy laskowe, a w
potoku było pełno pstrągów. Oboje byli na rencie, uprawiali ogród, zbierali
grzyby, hodowali kury. Jacek sam remontował dom, który kupili, a Anna jako
bioterapeutka i radiestetka pomagała okolicznym ludziom. Żyło im się dobrze,
dostatnio i spokojnie.
- Cały czas pada -
powiadziała Anna wyglądając przez okno, żeby tylko wsi nie odcięło od świata.
Znowu będzie problem z dojazdem do miasta po zakupy. Znowu samochodem nie
wyjedziesz, będziemy zdani na sanie Staśka znad potoka i trzeba będzie piec
chleb w domu. Mam nadzieję, że światło będzie - dodała.
- Nie martw się. Poradzimy
sobie. W końcu to nie pierwsza nasza zima tutaj, a spiżarnia jest pełna -
uśmiechnął się Jacek. Węgla i drewna też nam nie zabraknie, a pieczone przez
ciebie bułki są lepsze niż te ze sklepu. Nafta również jest - dorzucił uspokajająco.
Głośne łomotanie w drzwi
przerwało ich rozmowę. Jacek otworzył i stanął twarzą w twarz z potężnym
mężczyzną ubranym w baranicę. Góral był cały obsypany śniegiem, a z ust przy
każdym oddechu wydobywała mu się para.
- Szczęść boże. Czy tu
mieszka ta wiedźma? Syn mi zaginął kajsik. Już ctery dni go ni ma - rzucił
przybysz.
- A co na o milicja - spytał
Jacek.
- Nie kcą jesce szukać -
odpowiedział mężczyzna.
Już po chwili Anna siedziała
z wahadełkiem nad mapą okolicy. Wyciszyła się, wzięła do ręki zdjęcie chłopaka,
Zapaliła świecę i zaczęła pracę. Wahadełko kręciło się i wirowało, raz mocniej
raz słabiej. Anna przesuwała nim nad mapą szukając miejsc gdzie kręciło się
mocniej. W okolicy baru w L zawirowało mocno w lesie na górze nad polem Józka
Wawrzyńca o mało nie wyskoczyło jej z rąk. Gdzieś w okolicy musi być, ale
gdzie. Mapa nie jest dokładna, a teren
rozległy. Pełno tu jarów, wykrotów i rozpadlin. W dodatku śnieg na tym
terenie musi być głęboki. Nic więcej nie zrobię i jak tu powiedzieć ojcu, że
syn nie żyje. Myślała Anna ze smutkiem. Tego była pewna. Zapytała wahadełka, a
ono wyraźnie wskazało, że żywego człowieka nie szuka.
Następnego dnia kilkunastu
mężczyzn o ponurych twarzach, uzbrojonych w drągi ruszyło w góry. Szukali w
okolicy wskazanej przez Annę. Stopniowo Przemierzali las, pole i łąkę. Poszukiwania
utrudniał bardzo głęboki śnieg. Mężczyźni miejscami zapadali się powyżej ud.
Poszukiwania odwołano. Próbowali dzień po dniu bez efektu. Dopiero wiosną, gdy
śnieg częściowo stopniał Józek Paluch wracając z L dokonał makabrycznego
odkrycia. Antek siedział pod drzewem. Miał wcześniej gości, bo tropów zwierząt było
w pobliżu co niemiara. Nie uśmiechał się jak to miał w zwyczaju za życia, bo
brakowało mu pół twarzy i obu dłoni.
- Wiedźma miała rację -
mrukną Józek żegnając się. Dobrze, że go góry łoddały. Przynajmniej spocnie w
poświęconej ziemi. Myślał pędząc w dół.