Nowy tydzień powitał mnie deszczem i chłodem. Dziś siedzę w domu, ale jutro mam wyjazd i pewnie wrócę przemoczona i zmarznięta. Dobrze, że jestem odporna, bo pewnie po takich przyjemnościach bym się rozchorowała. Krzysiek od środy wraca już do pracy i mnie zajęć przybędzie. Urlop się kończy. Na razie jest zły jak osa, bo musi jeździć i wszystko załatwiać. Dziś ma szkolenie BHP.
Wczoraj się dowiedziałam, że remont Pałacu kultury Zagłębia się skończył już jakiś czas temu. To dobra wiadomość, bo będzie czasem można pójść na jakąś operetkę np. W niedzielę ma być Skrzypek na dachu. Niestety tym razem nie pójdę, bo raz, że mam warsztaty, a dwa, że Krzysiek iść nie chce. Jest też problem z ubraniem, bo jedyna moja wyjściowa bluzka jest za luźna, a nowej kupować w tej chwili nie chcę, bo właśnie jestem w trakcie osrej fazy diety. Nie bardzo stać mnie na to, żebym ciuchy na raz kupowała. Szkoda.
Waga spada i dzisiaj już osiągnęłam wagę z paska. Jeszcze mam zamiar dwa dni być na fazie protal, a później już dodam warzywa. Już się nie mogę doczekać i chodzi za mną jakaś sałatka albo jajecznica z pieczarkami. Ta moja faza protal jest trochę zmodyfikowana, bo jem też codziennie pół pomarańczy...Waga spada wolniej, ale spada...
Znikam, bo czeka na mnie film...