Nowe opowiadanie
Cichy zabójca
Obudził mnie przejmujący
chłód. Miałam dreszcze, a moje nieszczęsne stopy były całe skostniałe z zimna.
Mróz musiał być większy niż wczoraj zapowiadali w telewizji, a wiatr wciskający
się w każdą szparę wydmuchał z domu resztki ciepła. W sypialni było szaro i ponuro.Podeszłam
do okna, odsunęłam zasłonę i wyjrzałam na dwór. Dzień powitał mnie chmurami i
wszechobecną bielą. Śnieg musiał padać nieprzerwanie od wczorajszego wieczora,
bo zaspy były potężne. Nawet parapet pokryty był miękkim puchem. Ulica opustoszała.
Tylko u sąsiadki z przeciwka z komina snuł się dym, a pod drzwiami siedział
skulony pies.
- Już po dziewiątej. Za
godzinę przyjdzie Krystyna i nie mogę jej przyjąć w zimnym mieszkaniu -
mruknęłam pod nosem człapiąc do kuchni.
,,Że też musiałam się z nią
umówić na plotki akurat dzisiaj, gdy czas mnie goni". Pomyślałam nalewając
wody do czajnika.
Krystyna mieszkała w
sąsiednim domu. Była wesołą, niewysoką brunetką o kocich oczach i zagadkowym
uśmiechu. Przyjaźniłyśmy się od dziecka i często do siebie wpadałyśmy. To
znaczy zazwyczaj ona wpadała do mnie, bo u niej nie można było spokojnie
pogadać z powodu jej mamy, która lubiła nam towarzyszyć. Starsza pani odkąd dwa
lata temu owdowiała, nudziła się jak mops i nie odstępowała Krystyny na krok. A
my miałyśmy swoje babskie tajemnice.
W pokoju dziennym było chłodno. Nakarmiłam więc
kota, który kręcił mi się pod nogami i zabrałam się szybko za palenie w piecu
kominkowym. Wygarnęłam jeszcze ciepły popiół do popielnika, nałożyłam do pieca
gazety i patyki, podłożyłam ogień i zadowolona, że nielubianą czynność już
prawie skończyłam poszłam zalać kawę. Niestety ogień zgasł. Ponowiłam próbę i
to samo.,,Co jest? Niby na dworze niż, ale jest wiatr to powinno się
palić" Myślałam wyciągając ledwie nadpalone drewno i klnąc w duchu z
powodu usmolonych palców. Następna próba była udana i już po chwili dokładałam
węgiel. Na szczęście się zajął. Patyki strzelały, ogień huczał. Na zakopconą
szybę ledwie rzuciłam okiem.
Krystyna przyszła tuż po
dziesiątej. Przyniosła mi książkę tym razem powieść, kilka kolorowych czasopism
i kawałek domowego sernika.
- Jacek dzisiaj wraca? -
spytała w progu, otrzepując się ze śniegu.
- Tak. Najwyższy czas, bo ja
już nie mam siły węgla nosić. Dziś na dodatek nie mogłam rozpalić w piecu -
poskarżyłam się.
- No, no , no odkąd to ty
jesteś taka bezradna - rzuciła z uśmiechem Krystyna ściągając kurtkę.
- Od dzisiaj - odparowałam. -
Swoją drogą nie musiał jechać do mamy akurat teraz. Mógł jechać jesienią, albo
wiosną. Nie, uparł się. Pewnie sam chciał od palenia w piecach odpocząć. U mamy
tego robić nie musi, bo mama mieszka w blokach. Zawsze to sobie chwalił, a i
mnie namawia, żebyśmy dom sprzedali i kupili mieszkanie.
- No i co ty na to?
- A mowy nie ma! Przecież
mnie znasz. Nie znoszę bloków, ciasnoty i sąsiadów w pobliżu - odpowiedziałam
stawiając na stole dzbanek z parującą kawą.
- No tak. Ty i twoje wiejskie
upodobania.Faktycznie w blokach by ci było nudno.
Po niecałej godzinie zostałam
sama, sprzątnęłam ze stołu i zabrałam się za pracę. Miałam do zrobienia
horoskop partnerski. Siedziałam nad nim kilka godzin, bo aspektów było sporo,
co wskazywało na bogactwo relacji między właścicielką horoskopu, a jej
partnerem. W międzyczasie w domu zrobiło się ciepło i przyjemnie. Wiatr hulał w
kominie, ale w piecu szyba nadal była zakopcona. Nie przejęłam się tym.
Przymknęłam popielnik i poszłam do kuchni przygotowywać kolację. Miałam do
ugotowania fasolę po staropolsku - ulubioną potrawę Jacka. Chciałam też upiec
szarlotkę włoską z ostatnich jabłek, które pozostały z naszego sadu. Potrawy
były smaczne, ale proste w przygotowaniu.
Po godzinie byłam już w
pokoju z powrotem. Położyłam się na kanapie z książką i zapomniałam o bożym
świecie. Było po osiemnastej, gdy spokojnie śpiąca na moich kolanach kotka
zaczęła się nienormalnie zachowywać – miauczała, denerwowała się i kręciła w
koło. Dotknęłam ją, a ona ugryzła mnie w rękę i pomknęła jak szalona do drzwi
wiodących na korytarz. Zdziwiona wstałam i ruszyłam za nią. Czułam się dziwnie
- w głowie mi wirowało, a nogi miałam miękkie jak z waty. Otworzyłam drzwi na
oścież i runęłam w progu jak długa. Już za moment straciłam przytomność. Jak długo leżałam nie wiem. Doszłam
do siebie dopiero wtedy, gdy Jacek położył mi mokry okład na czole. Musiał mnie
przenieść, bo leżałam na kanapie, przykryta kocem. Okno w pokoju było
otwarte na całą szerokość, a w piecu nie palił się ogień, co zauważyłam po
chwili.
- Co się stało? – jęknęłam.-
Chyba straciłam przytomność. Tak tu zimno.
- Czad. Gdybyś upadła w
pokoju, a drzwi by były zamknięte mógłbym wrócić za późno – powiedział parząc
na mnie badawczo.
- To zasługa Rozi, że drzwi
otworzyłam. Co z nią?
- Wszystko w porządku. Śpi
spokojnie w sypialni.
- A ty jak się czujesz?
Lepiej już? Boli cię coś? – Jacek zarzucił mnie pytaniami. W jego głosie czaiła
się niepewność. Oczy wyrażały troskę.
- Lepiej – skrzywiłam się.-
Tylko w głowie mi łupie.
Chorowałam kilka dni. Wciąż
bolała mnie głowa, miałam mdłości i byłam osłabiona. W międzyczasie Jacek
wezwał kominiarza, a sam sprawdził piec. Okazało się, że rura odprowadzająca
spaliny do komina była dziurawa. Czy to było przyczyną mojego zaczadzenia? Może
tak, a może nie. Fakt pozostaje faktem, że po wymianie rury i przeczyszczeniu
komina w piecu pali się już bez problemu, szyba się nie brudzi, a Rozi jest
normalnym kotem – nie gryzie, nie fuczy i śpi po całych dniach słodko mrucząc.