Napadowo
Mam napady jakiegoś jedzenia. Przez ten pośpiech czasem jest tak, że coś zjem, niby nie jestem już głodna, ale stwierdzam, że to nie ten smak na jaki miałam ochotę i jem dalej, poszukuję owego smaku. Albo ciapię jak świnia, dosłownie. Dziś na obiad zjadłam fasolkę a po niej poprawiłam kanapkami z masłem czekoladowym. Albo coś mi tak posmakuje, że niby nie jestem już głodna a jem dalej bo takie dobre. W ogóle to mam wrażenie, że jak staram się jeść mniej, regularnie, to tylko rozbudzam swoje kupki smakowe przykładowo drugim śniadaniem. Nawet dziś taka sytuacja. Rano zjadłam, później w pracy po 10 zjadłam jogurt, który specjalnie zabrałam, a jak wychodziłam z pracy przed 13 to ledwo powstrzymałam się żeby nie wejść do piekarni i kupić jakąś bułę. Skończyło się to obżarstwem w domu. Nie potrafię nad tym zapanować to jest jakiś kosmos. Zaczynam znowu popełniać te same błędy co powiedzmy rok temu.
Zawirowania
Nawet nie byłam świadoma tego, że tak szybko stracę to na co ciężko pracowałam. I nawet nie chodzi tu o kg bo nie tak dużo przybyło, około 2 kg ale widzę że moje ciało się zmienia na gorsze. Chociaż zauważyłam też, że wiosną z mniej więcej podobną wagą pewne spodnie były na mnie za ciasne a teraz są ok. Także to wszystko jest inne. Zmieniło się moje ciało a waga nie zawsze odzwierciedla to czy jesteśmy szczuplejsze czy grubsze. Ale czuję się źle, ociężale jak taka obrośnięta tłuszczem kulka. Wczoraj zaczęłam trochę ćwiczyć, 30 minut z Mel B, dziś czuję lekkie zakwasy, mam nadzieję, że też znajdę czas na trening, choćby ten 30-to minutowy.
Wcześniej kiedy tylko studiowałam i pracowałam dorywczo byłam zdziwiona a nawet wręcz zbulwersowana, że jak to możliwe nie mieć czasu poćwiczyć.Teraz kiedy pracuję od października, ta praca składa się niby z 3 etapów, a do tego mam do ogarnięcia dom wcale się nie dziwię. Nie wiem, czy jestem tak kiepsko zorganizowana, że brakuje mi czasu czy tak szybko umykają mi godziny. Najgorsze jest to, że np. nie chce mi się wstać wcześniej żeby poćwiczyć, i nie mówię tu o wstawaniu o 5 rano. Ale np. wstaję o 7 więc mogłabym wstać o 6 i zaliczyć trening, tylko, że przez brak ruchu jestem ociężała i ospała i najzwyczajniej w świecie mi się nie chce. I koło się zamyka, a brzuch odstaje coraz bardziej, i biodra znów zaczynają się zaokrąglać. FUUUUUUUUUUUUUUU. Jednego dnia jem malutko to drugiego nadrabiam i co się tu dziwić. Ech co za los.
Kolejny raz wracam
Wracam już kolejny raz. Ostatnie 2 miesiące to pasmo ciągłego podnoszenia się i upadania.3 treningi tygodniowo i 5 dni obżarstwa i dzięki temu waga na dziś 57 kg. ok. dla pocieszenia przyjmijmy 56 bo ważyłam się ubrana od stóp do głów i po śniadaniu. Ale ja po prostu czuję się źle. Czuję że odłożyło mi się na brzuchu, muszę go wciągać bo odstaje jestem taka zła na siebie. Jak się raz popuści to już jest ciężko wrócić przynajmniej mi. Dlatego nie czekam do nowego miesiąca, ale zaczynam już od dziś. Trzymajcie kciuki bo jak tak dalej pójdzie to znowu będę wyglądać jak orka:(
Szok
Karolinka2703 mówisz jak moje koleżanki: kto da radę jak nie my.
W pt stanęłam na wagę, wskazała 2kg na plusie a ja dostałam szoku, mega szoku. Bo w ciągu 2 dni moglo mnie tyle przybyć?Ale nie martwię się za bardzo bo to było ważenie tuż po okresie więc waga teoretycznie jeszcze może szaleć, a poza tym to zaczęłam ćwiczyć i w takich sytuacjach zawsze obserwuję skok wagi. Oby to było tylko chwilowe bo jak sobie tak pomyślę, że mam dostać jojo to chyba się ukamienuję. Wczoraj (niedziela) zaprosiłam na mini parapetówkę koleżanki z którymi się kawałek już nie widziałam i nie stwierdziły żebym przytyła tylko że jeszcze chyba zeszczuplałam, ale nie ma co się pocieszać trzeba walczyć dalej. Zauważyłam też, że jak mam mniej czasu, jestem zajęta jakąś pracą to apetytmam mniejszy i nie myślę w ogóle o jedzeniu:) Że też nie mogłam dostać od natury szczupłej sylwetki:)
Co nowego?
Nic :D tak dokładnie. Nic się nie dzieje. Staram się powoli wrócić do normalności, do wszystkiego co bym chciała, tzn. jeść zdrowo, ćwiczyć. Ale różnie z tym bywa. Jak w domu mieszka tylko 2 osoby to z tym jedzeniem różnie jest bo ciągle coś zostaje co zaraz się zepsuje i trzeba zjeść, a to obiad został z poprzedniego dnia i tak w kółko. Ale staram się jakoś to kontrolować i jeść w miarę dobrze. Mój mąż polubił razowe pieczywo więc to już jakiś sukces. Z ćwiczeniami tak sobie. Powoli staram się coś tam robić, na razie bardzo powolutku, w niedzielę ćwiczyłam 20 minut a we wtorek 40, poza tym sporo chodzę, ale to i tak nie jest to czego bym chciała, czego oczekuję od siebie i na co mnie stać. Ale dość już odkładania na później. Któraś z was powiedziała pod ostatnim wpisem, że moje nie do końca dietetyczne jedzenie i brak ćwiczeń nie przekłada się na dodatkowe kg. Otóż jeszcze. Jeszcze nie zdążyło się odłożyć, ale to tylko kwestia czasu, wiem to. I bardzo się tego obawiam, dlatego muszę jak najszybciej wrócić do gry. Teraz przez to, że prawie nie ćwiczę widzę że moje ciało wygląda gorzej, jakby mnie trochę przybyło. A może to już moje skrzywione wyobrażenia o sobie? Sama już nie wiem. Bo jak się ma do zrzucenia kilka kg, które tak naprawdę wg wskaźnika BMI nie są nadprogramowe to naprawdę nie jest to łatwe. Ja ważyłam 61,5 przy wzroście 160 cm i było mi trudniej niż innym z dużą nadwagą, dlatego kg tak powoli wtedy spadają a człowiek niecierpliwy myśli, że wstanie rano i waga pokaże minus 10 kg w ciągu tygodnia. I jeszcze jak się słyszy od bliskich, że już jesteś taka chuda, sucha itp itd to ręce opadają. Mam plan, żeby zrobić sobie prezent na urodziny i zrzucić jeszcze kilka kg. Wiadomo, że chciałabym móc zobaczyć na wadze te wymarzone 50 kg i zobaczyć na Vitalii sukces osiągnięty, ale czy wtedy będę szczęśliwa? Pewna siebie? Przebojowa? Będę czuć się dobrze z samą sobą? Może najpierw powinnam wyleczyć się z kompleksów, uzdrowić głowę i wyprostować swoją samoocenę i dopiero potem zmieniać ciało?
Lecę jeszcze poczytać troszkę co u was i spadam do siebie:)
Do następnego razu, Karola:)
Takie tam
Hejka! Wypadałoby się trochę odezwać do was moje gwiazdy. Zacznę od małego wyjaśnienia czemu nie piszę ani nie komentuję (jeśli to kogoś interesuje
). Przeprowadziłam się już z moim mężulem do naszego domu ale nie mamy tam jeszcze internetu więc jak wpadnę do mamy to coś na szybkości sprawdzam, poczty facebook, oferty pracy i vitalię, ale chcę jak najwięcej przejrzeć więc nie zostawiam komentarzy, ale cieszą mnie wasze sukcesy i bolą porażki. Teraz mam chwilkę to postanowiłam nadrukować coś. Mieszka nam się dobrze:) pracy nadal nie mam ;/ Ale przejdźmy do głównej sprawy. Dieta i ćwiczenia. Jem różnie. Jednego dnia wzorowo następnego do kitu. Ćwiczę raczej profilaktycznie i na przymus. Nie potrafię wrócić. Nie mam czasu ale jeszcze bardziej nie mam chęci. Nie wiem co się dzieje z moim myśleniem, z moją motywacją, podejściem. Niby waga na poziomie 55kg cały czas się utrzymuje ale przez to, że mam mniej ruchu i jem w cały świat to czuję się taka jak słoń. Ech jak człowiek raz popuści pasa i odejdzie od swoich zasad to później ciężko wrócić:(
Wiem, że potrafię:)
Takie małe podsumowanie kończącego się tygodnia. Dietowo nawet ok. Oprócz tego, że dziś jakąś godzinę temu się objadłam:/ teraz ratuję się zieloną herbatą. Ale ogólnie to ostatnio jem mało, nawet powiedziałabym bardzo mało. I dziwne bo wcale nie myślę o tym, żeby to kontrolować czy coś,samo jakoś tak wychodzi. Ćwiczeniowo wracam na dobre tory, w poniedziałek było bez treningu, wtorek na plus, środa średnio bo nie ćwiczyłam ale też nie jadłam. Dopadł mnie jakiś wirus jednodniowy, żołądek bolał cały dzień, gorączka itd. Wczoraj ok pomimo pracy fizycznej w ciągu dnia wieczorem spięłam poślady i ćwiczyłam, dziś też nie próżnuję i trening zaplanowałam na wieczór. Ale powiem Wam, że czuję, że mogę mniej fizycznie, moja wydolność spadła. W sumie taki stan bez ćwiczeń trwa od czerwca był on tylko przeplatany nielicznymi wzlotami, które trwały krótko. Dlatego też środę czułam takie zakwasy jak już dawno nie czułam, zapomniałam jaki to ból:) chyba dlatego w środę się rozchorowałam :D Narazie do końca miesiąca jadę z Mel B i tym planem, który kiedyś publikowałam. A od września dorzucę killer co drugi dzień.
Odnośnie wagi to odważyłam się na nią stanąć i powiem Wam, że nie jest źle. Myślałam, że jakieś 57 pokaże a tu nie. Ważyłam się we wtorek pokazała 55,7kg a dziś 54,7 (najniższa waga jaką zanotowałam) także w sumie nie przytyłam, może to przez brak ćwiczeń czuję się taka flakowata.
No trochę wam pomarudziłam, lecę teraz kończyć obiad i uciekam do swoich prac w moim nowym domu:)
Z pozdrowieniami, Karolina:)
Histeria
Moje jedzeniowo-ćwiczeniowe nieogarnięcie sięga zenitu. W następny piątek miało być foto podsumowanie i co ma być lipa? Nie poddam się. Ładuję filmiki i jazda.
Wracam
Wracam. Zaczynam wszystko od początku. Może nie od samego początku ale jednak. Ten stan trwa już od czerwca. porzuciłam wtedy ćwiczenia, pojawiały się one sporadycznie i tak się to ciągnie, brak motywacji, brak chęci, ogólnie nastawienie na NIE! Ale po kolei.
Pierwsza rzecz jaką zrobiłam to ..................... rzuciłam tą pracę! Może wiele z Was powie, że to zła decyzja, ale większość przemawiała za tą właśnie decyzją: pieniądze małe, strasznie małe, nawet nie najniższa krajowa; godziny pracy do kitu 9-17 lub 10-18, co dla mnie oznaczało wyjazd z domu o 7.30 a powrót o 18.30 lub wyjazd o 8,40 i powrót o 20.00. Porażka. Musiałabym tylko poświęcić się pracy, nie mieć innego życia poza pracą, ale to nie wszystko bo z tym można by się przemęczyć miesiąc czy ileś, to co przeważyło szalę to fakt, że zaczęłam dostawać jakiegoś kataru od kurzu, wystraszyłam się, że wróci moja uśpiona alergia. Więc mamy w kraju o jedną osobę bezrobotną więcej:) Pracowałam trochę ponad tydzień, wkurzało mnie, że jak wracałam do domu to jadłam obiad, bułki, surówki, słodycze, owoce. Wszystko to, co akurat miałam pod ręką, czułam taki niedosyt. A w pracy jadłam w biegu jakąś kanapkę, bo przerwa trwała 15 min. Dlatego przez najbliższy czas wagę omijam szerokim łukiem, żeby się nie załamywać, ale i tak wiem, że ona skoczyła, po prostu to czuję, jestem ociężała, brzuch mam wydęty.
Także jadę zaraz z treningiem z Mel B, który niedawno wam pokazywałam i co drugi dzień killer. Jakoś to będzie:) Poczytałam trochę Was, ale nie komentowałam. Trzymajcie za mnie kciuki, żeby obyło się bez wpadek:)
Nowa praca a styl fit.
Nie miałam pomysłu na tytuł, ale wysiliłam swoje komórki i ding ding ding:)
Od początku. Sierpień miał być super miesiącem fitness, z ćwiczeniami i mega zdrowym odżywianiem. I tak było. Przez tydzień. Pisałam Wam, że znalazłam pracę. Pracuję tam 3 dni, a już wiem, że to nie potrwa długo. Dlaczego? Bo ta praca rujnuje cały mój plan, nie tylko ćwiczeniowy i jedzeniowy, ale za bardzo wpływa na moje życie. Nie musiałabym nic więcej robić, tylko pracować. Cały dzień jestem poza domem, wracam albo o 18.30 albo o 20. Rano nic nie mogę zrobić, bo rano to rano. Nie wiem jak wcześnie musiałabym wstawać. A po południu/ wieczorem? Chcę żebyśmy się przeprowadzili do naszego domu i sprzątam tam, ale co można zrobić za 2 godziny? To jest jakiś absurd. Nie mam czasu na ćwiczenia, cały dzień stoję na nogach, noszę jakieś pudła, kręgosłup mi odpada. Przerwa trwa 15 minut! Nawet spokojnie zjeść nie zawsze jest jak. I nie, nie użalam się nad sobą czy coś. po prostu to suche fakty i trzeźwa ocena stanu rzeczy. Jak wracam to jem obiad. Obiad o tej porze kto to widział! Tylko patrzeć jak kg zacznie przybywać. jestem sfrustrowana tym, że te nasze polskie realia są tak chore. Człowiek jest po studiach a tu się okazuje, że nawet do sklepu się nie nadaje bo nie ma doświadczenia. Dlatego nie będę tam pracować długo. Jeszcze trochę, a później koniec, wolę chyba być bezrobotna, tym bardziej, że mam na siebie pewien plan. I nie jestem wygodna, czy leniwa, ale jestem młoda, chcę żyć i cieszyć się tym życiem, ale nie chcę poświęcać całego swojego czasu na pracę, bo nie może tak być.
Edit. Muszę znaleźć czas żeby chociaż ćwiczyć brzuch, żeby nie odstawał spod sukienki na tym weselu na koniec sierpnia:)