Po ostatkach (miało być ważenie)
Miałam się dzisiaj zważyć, ale boję się, bo wczoraj dwie znajome wpadły do mnie na ostatki i troszkę popłynęłam... Ogólnie wczoraj miałam gorszy dzień. Jestem przed @, więc rozumiecie... Bronię się resztką sił, żeby nie wszamać wszystkiego z lodówki.
No dobra, przyznam się. Wczoraj wlazłam na wagę w ciągu dnia. Nie wytrzymałam. Już się tłumaczę: miałam taki kryzys, że już nie mogłam wytrzymać i już miałam zacząć wpierniczać coś tam z majonezem, o akurat na majonez miałam chęć i tak mną rzucało, że poszłam się zważyć i wiecie co? Pomogło mi! Bo jak mi waga pokazała 57,9kg, to znaczy, że nadrobiłam to obżarstwo po tłustym czwartku;) Fakt, potem i tak poszalałam troszkę z dziewczynami, ale tragedii nie było. Skoro się nie zważyłam dziś (tchórz!), to teraz dopiero w piątek i basta!
"Kto rano wstaje..."
Wczoraj wieczorem stwierdziłam, że wiecznie nie mam na nic czasu, dlatego dziś wstałam ok. 4.00, kiedy mała obudziła się na mleczko i już się nie położyłam, żeby nadrobić troszkę to, co miałam do zrobienia w domu. Wstawiłam pościel do prania, poskładałam to, co wyschło, powiesiłam pościel, zrobiłam śniadanko mężowi, posprzątałam troszkę kuchnię i... nadrobiłam zaległości w necie;P Teraz czekam, aż maluda się obudzi i będzie koniec sielanki;P
No, jeszcze zjadłam śniadanko, jak należy, czyli do 2 godzin od wstania, bo gdybym miała czekać na przyjazd męża na przerwę (ok.9.00), to chyba bym z głodu padła;P Jeśli nie padnę ze zmęczenia w dzień, to będę tak robić...;D
Czasem mnie nosi...;D
Teraz to już jestem zmęczona, ale cały dzień strasznie mnie nosiło;) Czułam, że coś muszę zrobić, poćwiczyć. Właściwie, to od wczoraj tak mam. No i wczoraj zaczęłam "kratkować"- idzie powoli, bo oprócz zajmowania się dzieckiem mam jeszcze mnóstwo innych rzeczy do zrobienia, w których, niestety, nikt mi nie pomaga, bo mąż całymi dniami w pracy, a nikogo chętnego więcej nie ma i muszę liczyć sama na siebie, ale ważne, że już coś zaczynam działać (to się nazywa zdanie wielokrotnie złożone;P). A dzisiaj, to nawet hula-hop odkurzyłam i pokręciłam 10 min (na taki luksus pozwoliła mi córunia;D). Jednak brakuje mi takiego porządnego wycisku. Swego czasu chodziłam na aerobik. Uwielbiam tańczyć (nie mówię, że umiem;P). Dlatego tak strasznie mnie ciągnie na tą Zumbę... Na samą myśl, że mogłabym pójść, pokręcić dupką troszkę i naładować się pozytywną energią uśmiecham się do siebie...;D Czyli skoro są chęci, to już połowa sukcesu. Teraz trzeba tylko znaleźć miejsce, gdzie zajęcia odbywają się w odpowiednim czasie, by mąż mógł zająć się dzieckiem i będzie git;)))
Dzisiejszy dzień równie dietetyczny, jak wczoraj.
Sukces: znowu się nie zważyłam i mam nadzieję, że wytrzymam jeszcze jutro, by zważyć się w środę. Oby waga pokazała stan sprzed TŁUSTEGO CZWARTKU, to będzie bardzo dobrze;)
Lecę poczytać, co u Was.
Pozdrawiam i do jutra;))
PS. Chciałam dodać kilka fotek, ale zapodział mi się gdzieś kabel od aparatu. Widział ktoś mój kabel???
Podnoszę się...
Jak się moja dieta w czwartek przewróciła, tak leżała aż do soboty. Ale dzisiaj już było wzorowo. Uffff, ulżyło mi ogromnie, bo już myślałam, że ten ciąg obżarstwa nigdy się nie skończy.
Chcę Wam serdecznie podziękować za wsparcie. Nie będę oryginalna, ale uczucie, że ma się wsparcie to ogromna pomoc. Codzienność rzuca mi tyle kłód pod nogi (jak już kiedyś pisałam, chcę sprawić, by mój mąż przytył, więc czyha na mnie mnóstwo pokus...).
Po tym całym weekendzie bałam się wejść na wagę. Z racji, że jestem uzależniona od ważenia się, włażę na wagę 2 razy dziennie. Moja filozofia jest taka, że jak ważę się często, to się kontroluję. Dziś za to nie weszłam na nią wcale. Bałam się. I tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby nie zważyć się przez kilka dni, trzymać się diety i później zobaczyć ładny spadek. Spróbuję wytrzymać jak najdłużej. Założenie: wytrzymać do środy. Jak będzie? Zobaczymy...
Tłusty czwartek, piątek, sobota...
No i popłynęłam. Wiedziałam, że choćby najmniejsze odstępstwo od diety, "zachowanie tradycji" skończy się źle. Trzydniowe obżarstwo spowodowało znaczne obniżenie mojej samooceny i zaprzepaściło wiele dni mojej ciężkiej pracy nad samą sobą. Bo by schudnąć, muszę walczyć ze słabościami. Kilka dni "tłustych" i trzeba zaczynać ponownie, z wyższego pułapu.
Jestem mistrzem:
w dawaniu dobrych rad innym,
w podnoszeniu na duchu,
w motywowaniu tych, które tracą wiarę...
A sama nie potrafię swojej gęby utrzymać na wodzy i jak już załączy się odkurzacz, to nie ma zmiłuj... I kto mi teraz pomoże? Kto doda otuchy? Kto zmotywuje? Kto potrząśnie, żebym wróciła na dobre tory?
Jestem zła!
Mało!
Jestem wściekła!!!
Znalazłam swój pedometr.
Jestem zmęczona dziś strasznie, więc przechodzę od razu do konkretów.
Znalazłam dziś swój pedometr. No, to postanowiłam zrobić sobie dziś dłuższy spacerek z Niunią (no, nie taki spacerek, raczej marsz). Zmierzyłam swoją spacerową trasę i:
-pokazało mi, że pokonałam 3,5km
-pokazało mi, że spaliłam 151kcal
-pokazało mi, że to było 5tysięcy coś tam kroków.
Szkoda, że nie bierze pod uwagę tego, że się pcha wózek z dzieckiem, że się ma raz pod górkę, raz z górki i przy dość mocnym wietrze...
Kratkować nie zaczęłam, bo po spacerze mała nie chciała już pospać wcale. Co więcej, najprawdopodobniej dziąsełka znów chyba dają jej się we znaki, bo marudziła niesłychanie. Dopiero po posmarowaniu dziąsełek i podaniu syropku wypiła mleczko i zasnęła na chwilkę, ale wtedy już mąż wrócił z pracy i trzeba było jeszcze gdzieś podjechać itd... A teraz nie mam już siły...
Mam dziś słabszy dzień, jeśli chodzi o moją silną wolę, bo cały czas coś za mną chodzi i poważnie boję się, że się na coś skuszę. Jeszcze mąż zażyczył sobie budyń. Zrobiłam, bo skoro ma apetyt, a ja chcę, żeby przytył, to mu usługuję, kiedy tylko ma na cokolwiek chęć. Dobrze, że budyń był wiśniowy, bo nie przepadam, ale gdyby był waniliowy, to nie wiem, jak by się to skończyło.
I jeszcze jedno: na następny spacer zakładam coś na uszy, bo dziś myślałam, że od tego wiatru mi odpadną...Dobranoc.
Lubię brązzzzzzz....;)))))))))
Ostatnio opalałam się ponad rok temu. Dziś zakupiłam karnet na solarium, bo skoro już chudnę i chcę ładnie wyglądać itd, to do pełni szczęścia będzie mi już tyko opalenizny brakować. A że u mnie z opalaniem to mozolna praca i trzeba się "należeć", żeby otrzymać zamierzony efekt, toteż zaczynam od dziś;) Żeby nie było: nie lubię spalenizny! Lubię na złoto przyrumienioną skórkę;)))))
Zamierzam też (być może od jutra) zacząć "kratkować", o czym głośno ostatnio na V. Fajny pomysł;) Może mnie troszkę zmobilizuje.
Pędzę jeszcze poczytać Wasze wpisy, a potem prysznic i nawilżanie ciałka (skoro już zaczęłam się opalać, to trzeba o skórkę dbać;D)
Piękne, długie nogi...
Dziś założyłam spódnicę i zauważyłam, że moje nogi wyglądają już lepiej, ale czeka mnie jeszcze duuużo pracy...
Chciałabym mieć piękne i długie nogi... No cóż, długie to one nigdy nie będą (raczej już nie urosnę ani ich nie wydłużę), ale mogę zawalczyć, by wyglądały ładnie;)
Dobrze, że lubię wysokie obcasy;]]]]]
Jak zmotywować się do jeżdżenia na rowerku?
Szkoda, że już nie mam rowerka;( Chociaż rowerek to by się wykombinowało, ale więcej czasu i miejsca w mieszkaniu to nie wyczaruję...
Ale dla tych, którzy mają rowerek, a gorzej z motywacją, mam taką propozycję:
większość z nas ma takie miejsce, gdzie chcielibyśmy pojechać, coś zobaczyć lub miejsce, za którym tęsknimy, a jest daleeeko. Sprawdzamy ile kilometrów dzieli nas od tego miejsca i... jedziemy!!! Ja mieszkam 2 tysiące kilometrów od swojego domu rodzinnego i właśnie tak robiłam: jeździłam, jeździłam i zapisywałam, ile km mam już przejechanych, dodawałam i dodawałam... I nie dojechałam, bo zaszłam w ciążę i wolałam odpuścić, ale nieźle mnie to motywowało;D Ciekawe, kiedy bym "dojechała";)))))
Wiosna zaczyna wtedy, gdy dziewczęta zaczynają
odsłaniać brzuszki;)
Mąż zaczyna tydzień pracy w niedzielę, więc sobota to ostatni dzień weekendu. No, to czas na rachunek sumienia...
Idealnie to w ten weekend nie było, ale nie ma co płakać, bo było jednak zdecydowanie lepiej niż tydzień temu. To zawsze jakiś plus;D Pracuję nad sobą;) Być może za tydzień będzie jeszcze lepiej;)))) Z racji, że wczoraj nawet nie dokonałam wpisu do pamiętnika, nie miałam
kiedy Wam się pochwalić, że waga wczoraj pokazała mi 57,8;))) Coraz bliżej celu;)))) W piątek mąż mi powiedział, że kiedy wstawał do pracy, ja leżałam cała odkryta (a potem się dziwię, że przeziębiona). Zabronił mi się odchudzać, bo mówił, że okropnie wystawały mi kości miednicy. Oj tam oj tam, leżałam na boku, to tak się wydawało... Faktem jest, że dziś założyłam legginsy białe, które planowałam nosić wiosną, z racji, że kupiłam przymaławe, żeby mieć motywację do schudnięcia... Rozumiecie? miały być na wiosnę, a ja już je noszę;))) Jupi jupi jej;))) Poza tym, pogoda był dziś piękna, jakby wiosenna, więc chciało mi się tańczyć i śpiewać i chcę już pożegnać szarość i nosić kolorki;))