hipopotam
Waga z paska nieodwracalnie poszła w zapomnienie. upasłam się do 100 kilo. Nigdy nie byłam tak tłusta jak teraz. Nie mam siły po raz kolejny pisać, że biorę się za siebie. Postanowiłam przestać gadać, tylko zacząć działać.
Oprócz diety zrobię jeszcze jedno. Pójdę zbadać tarczycę. To jest nienormalne żeby tyć w takim tempie. Ja po prostu tuczę się jak prosiak. Prawdą też jest, że folguję sobie w jedzeniu i pożeraniu słodyczy, ale to i tak nienormalne.
A co będzie jeśli się okaże, że tarczycę mam zdrową. No cóż ... to będzie oznaczało, że jestem zdrowa, tylko tłusta jak hipopotam.
Plan na ten rok
Do końca stycznia 2013 - 93 kg
Do końca lutego 2013 - 91 kg
Do końca marca 2013 - 89 kg
Do końca kwietnia 2013 - 87 kg
Do końca maja 2013 - 85 kg
Do końca czerwca 2013 - 83 kg
Do końca lipca 2013 - 81 kg
Do końca sierpnia 2013 - 79 kg
Do końca września 2013 - 77 kg
Do końca października 2013 - 75 kg
Do końca listopada 2013 - 73 kg
Do końca grudnia 2013 - 71 kg
I tego będe się trzymać.
Mam doła
rzecz jasna z tego samego powodu co zwykle, czyli jestem gruba, nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, jetem odpadem atomowym.
Jednak, jest jakas nadzieja. Jak poczytałam wasze wpisy, to tak jakośc od razu dostałam silniejszej motywacji. zaraz włączam muzyczkę i idę potańcowac. To taki mój autorski aerobik, bo ciągła jazda na rowerku stacjonarnym mnie demobilizuje, a jak tak sobie poskacze, to nawet spoce się nieźle, i poruszam fajnie.
Będe walczyć, SCHUDNĘ.
Jestem sponiewierana
Tak się czuję jak wpisałam w tytule. Dwa dni totalnej balangi mnie wykończyły. Ale żeby jasność była. Moje sponiewieranie nie wynika ani z nadmiaru alkoholu (przez 2 dni były 3 kieliszki wina i jedna szklaneczka grzanego winka), ani z przejedzenia, Tylko z przetańczenia.
Dawno się tak nie wytańcowałam, jak przez ostatnie dwa dni. dzisiaj mam zakwasy i łydki mnie bolą. Oczywiście wszyscy obecni na imprezie stwierdzili, że jestem nie do zdarcia. Ostatni taniec na imprezie skończył się dla mnie utrata oddechu i kolką pod lewa łopatką. Ale jak sobie uświadomiłam jak przyjemnie spaliłam mnóstwo kalorii (naprawde mnóstwo, mnóstwo, bo tańczyłam do upadłego), to bardzo mnie ta świadomość cieszyła. nadal zresztą cieszy.
Mimo, że jestem gruba byłam królowa prakietu, bo po prostu potrafię tańczyć (dzięki ci Boże za moich kolegów z czasów młodości, z którymi tez do upadłego tańczyłyśmy). dzisiejsza młodzież (hahahaha - stara sie odezwała), niestety nie umie tańcowac, więc miałam te przewagę nad moimi młodszymi i szczuplymi koleżankami. Choć przyznaję, że z zazdrością spoglądałam, na niektóre z nich i zazdrościłam im figury. Ponieważ za rok jest znów impreza (bo to cyklicznie co roku), mam takie marzenie - Za rok byc 15 kilo szczuplejsza. Czy się uda???? HMMM tym razem zrobię wszystko żeby się udało.
OMG !!!
Jezusie przenajświętszy, (blużnię wiem), przeczytałam moje stare wpisy z początku bytności na vitalii. Jak to możliwe, że ważyłam 83 kilo i teraz ważę 93 z okładem, a właściwie to 94. Nie mogę zrozumieć dlaczego tak nisko upadłam...
Ale ja przecież to wiem. Grubym jest być łatwo bo:
1. Nie trzeba uważać na to co i kiedy się je.
2. nie trzeba się uszać.
3. Można żreć słodycze.
4. Można żreć wieczorem.
5. Można leżeć przed telewizorem.
Efekt 100 kilo.
Buuuu. Mam doła.
Jutro jadę na szkolenie. Jest bal, a ja BALERON. Selber schuld. Mam tego świadomość. Ale swiadomość do schudnięcia nie wystarczy. Ot co.
Impreza
Właściwie to tylko takie spotkanie. Mój syn jako uczeń wybitny został lauretem powiatowego konkursu dla uzdolnionych dzieci i dziś jedziemy do pana starosty odebrać nagrodę. Nie będzie to nic wielkiego, raczej pewnie jakiś upominek, ale zawsze coś. Na scenę przed prominentami wyjdzie, pokażą go.
Wczoraj sotrzygłam mu włosy, i się na mnie obraził, bo stwierdził że za krótko. Zawsze było dobrze, a wczoraj za krótko mu się zrobiło. Okropność, ten dzieciak mój.
martwię się trochę tym wyjazdem, bo jestem tłusta i nie mam się w co ubrać. I tak.
Hmmm
Dziś moje urodziny. Świętuję je sama samiutka, choć oczywiście mąż rano wysłał sms-a z zyczeniami. Rano czułam się fajnie, ale im dalej w dzień tym większy ogarnia mnie smutek. Stara juz jestem. Klimakterium się zbliża. Wszechogarniający klut młodości i chudości zaczyna mnie przytłaczać. Teraz to już do 40-tki bliżej niż dalej. Hmmm.
NIby nic ... A jednak
Ostatnim czasem przeżywałam, nieustanne załamanie tym, że w nic się nie mieszczę. A dziś okazało się, że tak nie do końca. Wprawdzie schudłam niewiele, bo ze 2,5 kilo od mojej najwyższej wagi, jednakże dziś rano wlazłam w spodnie, co do których oststni zwątpiłam, że je jeszcze założę.
Może jestem zbyt dużą pesymistką. Straciłam wiarę w schudnięcie i pogrążyłam się w czarnej rozpaczy i obżarstwie. Ale może jakoś powoli z tego się wygrzebię.
A póki co licytuję na pewnym portalu aukcyjnym, żakiecik w rozmiarze 48, który jest prześliczny. I w 48 też będę ładnie wyglądać, ale do czasu. Aż będę nosić rozmiar 40.
Póki co spokojnego chudnięcia.
Trochę w dół
Dziś się zważyłam i posunęłam pasek w dół. Nie za wiele ale jednak. Chociaż diety przestrzegam w kratkę, nie upadam. Jakie to szczęście, że dziś już piątek i będę miała dwa dni wolnego. Ostatnio mam kłopoty ze snem. Albo nie mogę zasnąć, albo jak usnę o normalnej godzinie, to budzę się o 3 nad ranem i przewracam się dwie godziny. Dziwne to.
:((
Dziś waga jeszcze się podniosła. Jest 95,4. Ale to jest ostatni raz kiedy tyle ważę. OSTATNI!!!
Poza tym rozpoczynam tydzień wyjazdowy. Teraz już tak będzie. do Bożego Narodzenia.
Wpis króciutki, bo czasu mało. Idę oglądać nowy lokal, do którego przenoszę moje biuro od listopada. Muszę wskazać jak mają remont zrobić.