Tak trochę ospale
Dzień zaczął się tak trochę leniwie, choć jestem w pracy. Pożarłam śniadanie a teraz raczę się zieloną herbatką. Mam tak zamiar zasiąść do papierów, ale jeszcze mam słaba motywację.
Waga po lekkim skoku, znów powoli idzie w dół. Jutro już powinna być paskowa. Od 4 dni nie żarłam nic wieczorem (tzn. po kolacji). Kolacja też lekka bo np. wczoraj zjadłam kilka orzechów i to była cała kolacja. Wierzę że w końcu uda mi się schudnąć do zaplanowanej wagi.
Pozdrawiam najchuuuuuuudziej.
Zaczynam
Zaczynam Nowy Rok, od nowych postanowień, a właściwie wracam do starych czyli do wagi 70 kg na tegorocznego sylwestra.
Poza tym mam zamiar harować jak wół, żeby kolejny Nowy Rok przywitać nad ciepłym morzem, na bajecznie ciepłej plaży (plan minimum basen w egipskim lub marokańskim kurorcie).
Zaczyna się nieźle, właśnie zadzwoniłam do klienta, z którym miałam rozpocząć współpracę od tego roku. Nie odzywał się przez półtora miesiąca, ale stwierdziłam, że sama mu się przypomnę. Opłaciło się być asertywnym. Jutro jadę podpisywać z nim umowę. Nareszcie nie będę się martwić, że nie będzie z czego zapłacić czynszu, za moje biuro, bo pensja od niego w zupełności wystarczy i jeszcze troszkę (niedużo zostanie). Dziś dietkowo jak diabli. Na śniadanie jogurt z otrębami, na przekąskę suszone jabłuszka a na lunch (fuj co za słowo) niestety gorący kubeczek - ale taki dietetyczny i podobno bez konserwantów, więc zaryzykuję.
Staram się zdusić moją depresję, udaje się ze skutkiem jako takim. No może jutro mi się poprawi, po rozmowach z klientem.
Dobrze będzie
Jęczę strasznie
Nie mam pojęcia jak mój mąż ze mną od 2 dni wytrzymuje. Jestem jęcząca, marudna i ogólnie mam deprechę jak dechę. Wszystko przez pogodę i tę obrzydliwą zimę. Poza tym to ciągłe świętowanie po 2 dni w tygodniu mnie rozwala. Jakbym się wkręciła w tę machinę roboczo weekendową, to by jakoś szło. A tak jak nie święta to sylwester, a teraz na dodatek jeszcze kolejny przedłużony weekend, bo oczywiście nie mam zamiaru w piątek iść do żadnej pracy.
No i tak jęczę temu mojemu mężowi. Jest jeszcze inny powód tego jęczenia. Po prostu ja istota społeczna jestem. bez drugiego człowieka, to ja po prostu zdycham. A jak długo drugim człowiekiem może być tylko mąż. Przez tę zimę i koszmaren warunki drogowe, to do mnie pies z kulawą nogą nie zgląda. Wszyscy znajomi zaszyli się w domach i na jakąś tam wieś nie chce im się przyjeżdżać. Moja jedna siostra ma "małe dziecko" i to jest jej wymówka na każdą okazję, a druga jest teraz w ciązy i musi się oszczędzać więc też na wieś nie przyjeżdża. Do dupy to wszystko. Zdechnę jak pies pod płotem z braku kontaktu w innymi ludźmi.
Jęczę, jęczę, jęczę.
Znowu w dół
No i znowu popuściłam paseczek. Fantastycznie się z tym czuję. Będę chuuuuuuda jak wiór. Zima dała popalić i pośnieżyła w nocy nieźle. Spóźniłam się do roboty przez to wszystko. Ale jak się pracuje u siebie, to nie trzeba się rozliczać z 20 minut i dlatego się nie rozliczyłam.
Idę dziś na pogrzeb ojca mojej bardzo dobrej koleżanki. Chyba zamarznę na tym cmentarzu. Do tego jeszcze muszę zagrać na mszy pogrzebowej (bo ja też organistą jestem, takim społecznym - kiedyś może o tym napiszę) co daje kolejną godzinę w zimnym kościele. BRRRRRR
Ale za to jutro mam wolne. Na sylwestra zostajemy jednak w domu, bo podróżowanie w taką pogodę średnio uśmiecha się mojemu mężowi. Muszę wymyśleć coś fajnego na kolację sylwestrową, żeby dobre było i dietetyczne. Użyję do tego celu nowiutkiej patelni grillowej, którą wczoraj wspólnie z mężem zakupiliśmy.
Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku. Oby to był "najchudszy" rok w naszym życiu.
Ściskam gorąco i całuję.
Pasek w dół
Nie mogłam się powstrzymać, bo wczoraj pięknie dietkowałam i dziś wlazłam na wagę. Szklana małpa pokazała 85,2. Pewnie to tylko woda, ale i tak się ucieszyłam. Tak bardzo, że przesunęłam paseczek, bo ta poprzednia waga trochę mnie przerażała.
Zima o sobie przypomniała, bo jak jechałam rano do pracy mój termometr w samochodzie pokazywał miejscami -22 stopnie (teraz jest -19). A ja we czwartek idę na pogrzeb. Zamarznę na kość.
Po świętach mam takiego lenia, że nawet mi się jednego zdania nie chce przeczytać. A papiery zaczynają się piętrzyć. Ale mocne postanowienie diety mam i to jest najważniejsze. Do Wielkanocy muszę mieć 7 z przodu.
Szklana małpa
No i w końcu się doczekałam. W moim tzw. biurowym pokoju, od wigilii stoi piękna, nowiutka szklana małpa. No oczywiście wlazłam na nią jak tylko ją dostałam i od pierwszego wejrzenia ją znienawidziłam. Pokazała 86,4 kg, czyli 3,5 kg więcej od ostatniego ważenia. Z tego to powodu po pierwsze zmieniam pasek, a po drugie zaczynam dietę. Nie mam tylko koncepcji jaką. Może sobie wykupię abonament na Vitalii. Powiedzcie, czy któraś z was stosowała jakąś z tych diet. Podpowiedzcie.
Dziś odpoczywam w pracy.
Odpocząć w pracy
Dziś normalnie przyjechałam do pracy chwilkę odpocząć. Dzień zapowiada się raczej bezklientelowy więc uporządkuję stare rzeczy, których kilka już się zebrało bo potem może już nie być czasu i o 12 wracam do kieratu. Wczoraj zakupiłam ćwierć świniaczka i musiałam go rozpracować wieczorem. Podzieliłam, pomieliłam, zamroziłam. Przy okazji upiekłam świąteczny pasztet i prawie ugotowałam kapustę świąteczną (z 5 kg kapusty !!!) Dziś to chyba nie pójdę spać, bo muszę jeszcze zrobić 4 ciasta, gołąbki, rybę po grecku, sałatkę, śledzie, a na koniec pozmywać kuchnię po tym gotowaniu. Dlatego przyjechałam odpocząć do pracy i naładować baterie.
Mimo wszystko uwielbiam tę świąteczną krzątaninę. Kiedy na mojej kuchni nie wystarcza już palników na garnki, a ja uzbrojona w wielką drewnianą łychę mieszam kapustę w największym garze, który mam specjalnie na tę okazję.
A teraz czas na życzenia.
Kochane moje, życzę Wam przede wszystkim spokojnych świąt w rodzinnym gronie. Niech Boża Dziecina ześle Wam i Waszym rodzinom wiele błogosławieństwa, szczęścia, pokoju i radości.
AAAA i jeszcze jedno. Najbardziej uwielbiam kiedy mnie pot leci po czole, (bo tak gorąco przy kuchni), a na komóreczkę przychodzi w tym czasie jeden sms za drugim. Ludzie to mają dobrze. Odpisuję w 2 dzień świąt, bo dopiero wtedy mam czas.
Oby nam się....
Mróz jak diabli
Syberia po prostu u mnie. Mrozi jak nie wiem co. Znów odezwały się moje nieszczęsna zatoki. Jak tylko się trochę podziębię to zaraz mam zatkane zatoki i łeb mnie boli. W nocy nie mogłam spać, aż musiałam sobie zrobić inhalację solną i wtedy trochę mi pomogło. Jutro wraca mój mąż. Po 6 tygodniach. A ja chora. Mam nadzieję, że dojedzie szczęśliwie, bo drogi tragiczne. No i zaczniemy ostatni tydzień do świąt. Trochę słabo czuję atmosferę świąteczną, ale może poprawi się jak pojadę na świąteczne zakupy.
W końcu będę miała wagę. Trochę boję się na nią wejść, ale cóż trzeba temu sadłu dzielnie stawić czoła.
Niech ten dzień się już skończy
Ta pogoda mnie zabije. Już nie mam siły, na ciągłą walkę ze śniegiem, zamarzniętymi szybami, nieodśnieżonym podjazdem, lodem na drodze. Czy to kiedyś się skończy. Jakby tego było mało, na 16 mam wywiadówkę u chłopców i będę musiała słuchać tej durnej dyrektorki, bo wywiadówka bez godzinnego wystąpienia gwiazdy całej szkoły, to wywiadówka zmarnowana.
Staram się nie obżerać. Wczoraj trochę nie wyszło, ale dziś bardzo dietkowo.
Podniesiona na duchu
Dzisiaj to tak chciałabym optymistycznie trochę, bo ostatnio zrzędzę jak stetryczała staruszka. Przez ostatni dni uczciwie czytałam wpisy moich znajomych i naszło mnie takie przemyślenie. Większość moich koleżanek to osoby bardzo nastawione na robienie kariery. Teraz kiedy zostały Paniami Mecenaskami to widać to jeszcze bardziej. Już pod koniec pierwszego roku aplikacji przestałam się przyznawać, że gotuję w domu obiady i nie jadam na mieście, że nie kupuję na wigilię gotowych pierogów, a barszcz mam z buraków a nie z papierka. Że jak mó mąż wraca z pracy, to czeka na niego obiad na stole. Byłam passe, taka wiejska i nienowoczesna.
Ale czytając wasze wpisy nareszcie dostrzegłam, że takich jak ja jest więcej. I to mnie bardzo podniosło na duchu, bo widzę że to co mnie się wydaje normalne JEST normalne, a mnie się nic nie wydaje. Wy też gotujecie, macie mężów, dzieci i pracujecie a sobota jest dniem nadrabiania całotygodniowych zaległości i rodzinnego spędzania czasu. Wy też potraficie wstać o 5 nad ranem, żeby poprasować albo nastawić obiad, albo lepić pierogi na Wigilię. Uwierzcie mi od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że to tylko ja tak robię, bo w moim otoczeniu nie mam nikogo kto codziennie gotowałby obiad dla rodziny i piekł ciasto na niedzielę. A jeśli już najdą się takowe, to są to z reguły panie pod 50-tkę, gotujące dla swoich synów i córek.