Głupi budzik nie zrozumiał, że nie każdy poniedziałek to dzień pracy i zadzwonił o 6.15. - Nie szkodzi - pomyślałam i wystrojona w dresik poszłam biegać. Po wczorajszym rajdzie mam zakwasy w udach. Jak po dobrym seksie, doprawdy. Dobre i to, z braku narzeczonego na miejscu;) No więc ruszyłam biegiem jak zwykle wokół boiska i stawu. I muszę z dumą przyznać, że mimo zakwasów miałam więcej siły i już częściej biegam niż maszeruję.
Maj pachnie tak bosko, że nie chce się wracać do domu. Dziś na naszym parkowym stawie zauważyłam kaczkę z siedmioma pisklakami. Uroczy widok.
Na śniadanie zjadłam jogurt naturalny z rzodkiewkami, zgrzytającą grubą solą i pieprzem. Do tego kromkę chleba razowego i kawę. Druga kromka leży i czeka.
Obiad będzie mniej dietetyczny, bo planuję kopytka z pulpetami w sosie, ale to obiad powitalny dla przyjaciela, który wraca z daleka i na pewno tęskni za polską kuchnią. Jeżeli jednak nie przesadzę i zjem jedną porcję bez dokładek, to mojemu spłaszczeniu w talii na pewno nie zaszkodzi.