Głupi budzik nie zrozumiał, że nie każdy poniedziałek to dzień pracy i zadzwonił o 6.15. - Nie szkodzi - pomyślałam i wystrojona w dresik poszłam biegać. Po wczorajszym rajdzie mam zakwasy w udach. Jak po dobrym seksie, doprawdy. Dobre i to, z braku narzeczonego na miejscu;) No więc ruszyłam biegiem jak zwykle wokół boiska i stawu. I muszę z dumą przyznać, że mimo zakwasów miałam więcej siły i już częściej biegam niż maszeruję.
Maj pachnie tak bosko, że nie chce się wracać do domu. Dziś na naszym parkowym stawie zauważyłam kaczkę z siedmioma pisklakami. Uroczy widok.
Na śniadanie zjadłam jogurt naturalny z rzodkiewkami, zgrzytającą grubą solą i pieprzem. Do tego kromkę chleba razowego i kawę. Druga kromka leży i czeka.
Obiad będzie mniej dietetyczny, bo planuję kopytka z pulpetami w sosie, ale to obiad powitalny dla przyjaciela, który wraca z daleka i na pewno tęskni za polską kuchnią. Jeżeli jednak nie przesadzę i zjem jedną porcję bez dokładek, to mojemu spłaszczeniu w talii na pewno nie zaszkodzi.
beteczka
3 maja 2010, 12:13mój zadzwonił o 6.45 ale wyłączyłam i dalej lulu:))) Kopytka, mniam:)))
Cyklistka
3 maja 2010, 10:24Rolę dietetycznego składnika spełnią buraczki przyprawione na ostro - dużo cytryny:) ale kopytka niestety uwielbiam...
IllbeYourFantasy
3 maja 2010, 09:36tak sobie pomyslalam... ze np mozesz sobie zrobic jakas salatke/surówke do obiadku, dzieki czemu bedziesz bardziej najedzona i unikniesz dokladek. bo przeciez salatki mozna nawalic fure na talerz ;D taki moj maly patent ;)
halown
3 maja 2010, 08:55ja też. z bratem! wyciągnęłam go z łóżka, chociaż kac miażdżył mu głowę. jestem z niego dumna. i z siebie też, bo wracam do formy po zbyt długim zastoju. pozdrawiam!