Dawniej wydawało mi się tylko że mam motywację. Przez jeden dzień ćwiczyłam, dieta, zdrowe odżywianie, słodycze były największym wrogiem!. Były pomiary, zdjęcia i duma.
Taaaa i kończyło się po 2-3 dniach. Największy wróg (ciasteczko) stał się najlepszym przyjacielem. Uważałam to za jednorazowy wypadek przy pracy, że jutro już na pewno nic nie zjem. A następnego dnia... "o mamusiu kupiłaś pączki, daj jednego".
I tyle z postanowień!
Jak teraz o tym myślę to do schudnięcia nie jest potrzebna żadna dieta cud, wytrwałość czy ćwiczenie kilka godzin dziennie.
Tylko motywacja potrafi z naszym ciałem zrobić cuda! Bez tego nie zrobimy nic. Będziemy ćwiczyć z bólem serca mówiąc "jezuuu znowu trzeba ćwiczyć", będziemy jeść sałatkę myśląc "że to nie jest kotlecik w panierce z jakimś sosikiem. ".
Ja dosalam dość duży zastrzyk motywacji (czytaj poprzedni wpis) i to działa cuda!. Chce mi się ćwiczyć, kocham sałatkę, wymyślam jakieś super dania. i nie ma w tym żadnego "MUSZĘ", jest tylko "CHCĘ".
Mam ogromną nadzieję, że ta motywacja nie wyparuje gdzieś, już do niej przywykłam ;) Jest teraz moją najlepszą przyjaciółką i nie chce się z nią rozstawać nawet na chwilę.
Życzę wam, żebyście też dostały takiego kopniaka energii jak ja!
pozdrawiam was gorąco :*
trzymam za was kciuki, mam nadzieję że wy za mnie też :D
ps. odwaliło mi na punkcie tej piosenki! :D