Na fali powrotów na Vitalię jestem i ja. Mogę stwierdzić, bez wdawania się w szczegóły, że ubiegły rok był dla mnie zdrowotnie trudny. Nie mogłam się ogarnąć i wynajdywałam sobie różne jedzeniowe pocieszacze. Lato minęło mi pod znakiem pożerania wielkiej ilości lodów a jesienią kontynuowałam swoją zbiórkę kilogramów jedząc duże ilości makaronów i innych kluchów. Świadomość, że jest coraz gorzej powodowała coraz głębszy dołek a nieszczęsne "od jutra" trwało aż do Bożego Narodzenia. Nowy rok powitałam z wagą prawie 74 kg 😭. Ubrania skurczyły się niebezpiecznie, spodnie przestały się dopinać w pasie a czarę goryczy przelała obszerna dotychczas zimowa kurtka, która opięła mi się na biodrach... Czułam się fatalnie, słabo spałam a nocą miałam napady hipoglikemii reaktywnej - po całym dniu pchania w siebie węglowodanów budziłam się zlana potem, z kołataniem serca i zawrotami głowy. Miałam świadomość, że to wszystko wina diety i jeśli nie chcę trafić do kolejnego lekarza to sama muszę coś z tym zrobić.
Dniem startu po zdrowie był 6 stycznia. Na wadze 73,6 kg. Po świątecznym obżarstwie trudno było się otrząsnąć, początki były mozolne i zdarzały się "skuchy" ale efekty są naprawdę zadawalające. Dzisiejsza waga to 69 kg 🥳 a ja czuję się o wiele lepiej. Węglowodany ograniczyłam prawie do minimum. Rano piję kawę bez dodatków, potem wodę i herbatę. Pierwszy posiłek zjadam około 16. Najczęściej to mięso, warzywa, jajka, sery i jogurty. Ze słodyczy pozostawiłam sobie gorzką czekoladę. Ograniczam też owoce, jem głownie borówki i jabłka. Staram się nie przekraczać 1500-1600 kcal. Nie czuję głodu, mam dużo energii, staram się spacerować. Do wyjścia z nadwagi brakuje mi jeszcze 7 kg. Długa droga przede mną ale początek jest zachęcający i oby tak dalej!