Hej!
Czas już najwyższy dać o sobie znać, bo nie odzywałam się chyba z miesiąc. Waga przez ten miesiąc nieco wzrosła, teraz znów wróciła do normy. Utrzymuje się w granicach 67,5kg. Nie ma szału, ale tragedii też nie. Marzy mi się zobaczyć 66kg na początku lipca i wiem, że da radę to zrealizować przy ostrej mobilizacji.
Nadal udaje mi się biegać, chociaż nie tak często jak bym tego chciała. Są takie tygodnie, w których mam 5 dni treningowych spędzonych na bieżni, a są takie gdy nie biegam wcale (nie mam wtedy z kim zostawić dziecka). Staram się jednak tymi zmarnowanymi dniami nie zniechęcać. Wiem, że niby mogłabym wtedy pogibać się z Ewką czy Mel B. ale nic nie jest w stanie zastąpić mi prawdziwego "wyrwania się" z domu, wiatru we włosach i słuchania ulubionej muzy na full. Przy okazji odkryłam też świetne słuchawki, dość tanie - firmy Cresyn. Jakość dźwięku jest całkiem dobra - słychać basy, a do tego nie spadają z uszu.
Piję dość dużo. Zaczęłam też pić czystek, tak bardzo popularny w ostatnim czasie, i muszę przyznać, że w smaku jest całkiem przyjemny.
Jedzeniowo całkiem dobrze, chociaż wpada co jakiś czas torcik urodzinowy czy ciasto własnego wypieku. Ale bez obżerania się jak odkurzacz, jak to bywało. To zasługa przede wszystkim mojego postanowienia, żeby nie kupować absolutnie niczego słodkiego, "złe działy" w marketach omijam szerokim łukiem, a gdy widzę przy kasie batoniki odwracam wzrok (serio). Pewnie gdybym miała w domu cokolwiek, musiałabym się namęczyć, żeby się przekonać, że nie warto.
Rozmawiałam ostatnio z moim TŻem o motywacji dot. diety i ćwiczeń. Ta rozmowa dała mi wiele do myślenia i otworzyła oczy na parę kwestii. Zastanawia mnie, chy choć część z Was ma podobnie jak ja, a może utożsamiacie się ze zdaniem mojego mężyka? Już mówię, o co chodzi - gdy ja przestaję trzymać się swoich postanowień (mimo ładnych wyników) wpadam w wir objadania się słodyczami, fastfoodami itp, i wtedy zaczynam myśleć, jak bardzo BEZNADZIEJNA jestem. Nakręcam się negatywnymi myślami na swój temat, co jeszcze bardziej pogłębia moje złe samopoczucie i krytykę. Za jakiś czas otrzepuję się, motywuję na nowo i ruszam. A jak to wygląda u mojego faceta? On od 1,5 roku regularnie ćwiczy i stara się zdrowiej odżywiać, też pod kątem budowy mięśni, odchudza jedynie brzuch. Ale oczywiście też ma chwile, kiedy rzuca się na chipsy o 22.00, zjada pizzę 40tkę, pije piwko, czasem parę dni z rzędu. Ale w jego wypadku nigdy nie wiąże się to z jakimiś poważniejszymi skutkami, bo on po prostu CAŁY CZAS MYŚLI O SOBIE POZYTYWNIE. Wie, że ta pizza może najzdrowsza nie była, ale nie traktuje tego jakby to był koniec świata.
A jak Wy się zachowujecie po wpadkach? Załamujecie się tak łatwo jak ja? Czy myślcie, że to jak reagujemy na własne słabości jest zależne od postrzegania samego siebie/pewności siebie?
Pozdrawiam Was ciepło,
MCDDS