Cześć,
Z przykrością stwierdzam, że nie potrafię się odchudzać.
Niektóre z Was mogą się poszczycić stałą utratą wagi.
Nie raz czytam, że ktoś się odchudza i robi to skutecznie. Dzisiaj postanawia, że potrzebuje stracić na wadze tyle i tyle i po kilku miesiącach ( albo i nawet tygodniach!) mu się to udaje i kończy dietę.
Normalnie funkcjonuje.
A moja tułaczka trwa i trwa przez własną głupotę..
I tak żeby streścić ten rok to wystartowałam z 68kg w styczniu (efekt jojo), zawziełam się, chudłam powoli ale waga szła w dół.
Dzięki mocnemu postanowieniu Wielkopostnemu zerwałam ze słodkościami i przez trzy miesiące ich nie jadłam.
Problem zaczął się w sierpniu.
Pojawiały się kompulsy.
Na szczęście na tyle niewielkie, że waga oscylowała +/- 2 kg.
Po koniec sierpnia zobaczyłam na wadze upragnione 59 (a nawet przez chwilę 58 kg).
Szczęście długo nie trwało bo podczas urlopu w górach pozwalałam sobie nazbyt wiele i znowu pojawiła się 60 z przodu.
I tak już drugi miesiąc bujam się między 60 a 62kg.
W jednym dniu dieta jest idealna a w drugim zjadam 3 pączki i czekoladę.
O regularności ćwiczeń nie wspomnę.
Dzisiaj na ten przykład zaczęłam dobrze - owsianką na śniadanie, twarożkiem z jabłkiem na drugie a potem znalazłam w szafce ciacho, które można upiec w mikrofali. I tak się zaczął kolejny kompuls. W ciągu godziny poszło to ciacho, rogal z jabłkiem, rogal z toffi i gniazdko....
A dopiero mamy godzinę 14.
Wstyd! Ale piszę to celowo, żeby się wreszcie obudzić. żeby mi może ktoś powiedział, że w życiu by tyle nie zjadł słodkiego.
Może zrobi mi się głupio i nie sięgnę następnym razem. A jeśli sięgnę to poprzestanę na jednej słodkości na dzień a nie na dojadaniu wszystkiego bo " i tak już zawaliłam dietę".
Tak trudno czasem człowiekowi się opamiętać.
Wydaje nam się, że czegoś chcemy ale nie robimy wszystkiego żeby to osiągnąć.
Więc może wcale tak bardzo nam na tym nie zależy?!