Witam Was kochane
Jak tam po świętach? Najedzone i wypoczęte? U mnie diety nie było. Starałam się dużo nie jeść, ale jadłam wszystko, łącznie z ciastami. Moje ciasto się średnio udało. No nic, trening czyni mistrza
Powiem Wam, że miałam moment załamki. No spojrzałam w lustro i prawie się popłakałam. Nie poznaje tej dziewczyny w odbiciu. Czuję się tak jakby ktoś mi robił przykry kawał i podstawiał mi nie moje odbicie. Oczywiście po takich myślach przychodzi najbardziej paradoksalny mechanizm: "nie zasługuję na to, żeby być ładna i zgrabna. Nie jestem na tyle silna i nigdy mi się to nie uda, więc po co się oszukiwać?" I wiecie co? Pozwoliłam sobie na takie myśli. Chodziłam przybita z dwa dni, po czym wczoraj wieczorem nagle, bez żadnego powodu przybył do mnie świeży powiew motywacji. Taki resetujący złe myśli. "Jestem jaka jestem. Mogę bez wysiłku się poddać i zostać w tym stanie do końca życia lub go jeszcze pogorszyć. Ale mogę próbować podnosić się po każdym upadku i pierwszy raz w życiu zawalczyć o siebie." Hasło już całkiem utarte, ale ja je zrozumiałam na nowo. Muszę sobie i swojemu ciału pokazać, że nie poddam się i będę walczyć. Nie ważne z jakim skutkiem. Nie ważne, że wakacje za rogiem. W końcu dojdę do celu. Mam dosyć myślenia, że mój A mnie zostawi jak nie schudnę. Jak mnie zostawi z tego powodu,to znaczy, że nigdy nie był mi przeznaczony. Jak zostawi,to zostawi. Robię to TYLKO I WYŁĄCZNIE dla siebie.
Nie wiem z jaką wagą startuję. Nie wchodzę na wagę. Nie przesuwam paska. Zważę się w maju. Zrobiłam sobie kalendarz, a moje wyzwanie liczy dokładnie 100 dni. Podzieliłam sobie składowe tego wyzwania na:
- dietę
-picie 1,5 l wody dziennie
-wypicie 2 kubków herbat zielonych
-nawilżanie ciała (mam zamiar w końcu kupić ten bio-oil)
- orbitrek 40 min dziennie
- pompki przy ścianie 4x15
- spróbować 30 day squat challenge
Daję sobie póki co 100 dni. ( Oczywiście to tylko pierwszy przystanek, po 100 dniach dieta będzie nadal istniała w moim życiu) Za równe 100 dni wyjeżdżam do Paryża. Jest to bardzo wątpliwe, że osiągnę 7 z przodu, ale może jak bardzo się postaram to się uda. A jak nie to trudno. Najważniejsze to nie poddawać się w walce o najważniejszą osobę na świecie- siebie samą!
Najgorsze jest to, ze nie mam pojęcia co mam zrobić sobie na obiad! Wszyscy będą jedli pozostałości po świętach, a ja jednakże wolałabym już zacząć z kopyta nowy dzień.
Na śniadanie został biały chlebek, ale przypomniałam sobie, że kupiłam ostatnio:
Nigdy nie lubiłam specjalnie musli, ale z powodu braku ciemnego pieczywa spróbuję owe cudo.
A co do życia prywatnego:Auto może będzie naprawione na początku maja. Normalnie bez niego czuję się jak bez nogi. No i na majówkę przyjeżdża do mnie mój A z jego siostrą, szwagrem i ich rocznym dzieckiem. Cieszę się bardzo. Tym bardziej, że teraz to oni będą na "moim terenie" i nie będę musiała rezygnować z diety. No dobra, alkohol wpadnie na pewno, ale jeśli chodzi o jedzenie to będę grzeczna!
Pogoda cudowna, ale ja już zaczynam pomału mieć alergie. No nic, takie uroki alergika.
Przepraszam, że nie odpisałam na Wasze komentarze i nie nadrobiłam zaległości u Was, ale naprawdę miałam urwanie głowy! Dzisiaj się to zmieni, obiecuję!
Miłego dnia Skarby!