Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W końcu wzięłam się za siebie! :) Nie ma marudzenia, nie ma wymówek - trzeba działać! Znalazłam prezent od kumpeli z LO. Dostałam tego słonika na dowód, że różowe słonie istnieją, zwłaszcza takie z czerwonymi kokardkami ;D To mój prywatny symbol na to, że nie ma rzeczy nie możliwych ;) W kwestii odchudzania również.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 127775
Komentarzy: 2269
Założony: 30 października 2012
Ostatni wpis: 13 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kawonanit

kobieta, 38 lat, Warszawa

163 cm, 72.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 września 2024 , Komentarze (2)

Jadłospis:

- sałatka z brzuszkami łososia i dwoma grzankami,

- kawa (sama, beznico 😆)

- polędwica z brokułem i ziemniakami,

- dwie kanapki na chlebie żytnim z pieczonym schabem.

1450 kcal... Widzicie Wy to? Niecałe 1500! Wystarczyło nie jeść przegryzacza do kawy. Nie wiem co o tym myśleć, ale chyba wyjaśniło się dlaczego przez rok dosłownego siedzenia na pupie waga mi nie wzrosła. Te moje cugi cukrowe nie trwały zbyt długo. Alkohol rzuciłam totalnie. Jakby się przypilnować tak konkret może udałoby się nieco zbić bez zwiększania aktywności...

Znowu się zapędzam w kozi róg 😅 miałam zadbać o jakość diety, a nie deficyt. No i aktywność miała być dla zdrowia, a nie redukcji 🤣 

Eh... głupia ja.

29 września 2024 , Komentarze (10)

Menu:

- pieczywo żytnie, pasta z tuńczyka,

- kawa, cynamonka,

- 2 jajka sadzone, ryż smażony z warzywami,

- sałatka z ciecierzycy z tartą marchewką i migdałami.

Ok 1800 kcal.

Aktywność - przeszłam 12 km. Buty tak mnie obtarły, że chyba najbliższy tydzień spędzę w domu 😅

Ostatnio nastąpił mały przełom, Ognik mnie zdiagnozował 😂 Niniejszym natchnął mnie na temat tego wpisu, chociaż nie o nim to będzie. O ile opinia brzmiąca jak "zdarta płyta" jakiegoś randoma z internetu (który ma poważne problemy z czytaniem ze zrozumieniem) średnio mnie wzrusza, o tyle w sytuacji, gdzie bliscy mi ludzie pier**** od rzeczy sprawia, że bywam nieszczęśliwa.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze udaje nam się zrozumieć sytuację nie będąc jej głównym bohaterem. Jednak jej nadinterpretowanie bywa krzywdzące. Sprowadzanie wszystkiego do odchudzania i fundowanie nie zawsze wartościowych wskazówek, jest... sama nie wiem jakie. Zwyczajnie szkoda mojego i czyjegoś czasu. Nie bez powodu jesteśmy na tym forum, to oczywiste, że zmagamy się z dodatkowymi kilogramami, za które brałyśmy się nie zawsze z sensem 😄 Chyba, żadna z nas się tego nie wypiera. Wiem też, że dużo z Was zmaga się z różniastymi chorobami i na proces odchudzania patrzy szerzej, nie tylko w kategorii deficytu. Bywają sytuacje, że te sprawy mocno się komplikują. Jasne, chorowanie jest pewnie prostsze mając wagę w normie, ale przyciśnięcie organizmu nie w każdej chwili jest możliwe. Weźmy np. niedobory. Od prawie roku nie jestem w stanie utrzymać sodu w normie. Jestem w punkcie, gdzie rozważam ssanie soli 🙈 nie wiem tylko co na to moje ślinianki!

Chodzi mi o to, że nie wszystko powinnyśmy jeść. Nie zawsze jesteśmy w stanie wejść w redukcję, bo chwilowo może to przynieść więcej szkody, niż pożytku. Nie zawsze też możemy zintensyfikować wysiłek na tyle, by przyniósł wynik w postaci utraty tkanki tłuszczowej. Dlatego szlag mnie trafia, gdy słyszę komentarze typu "może spróbowałabyś chociaż spacerów?" - pyta osoba, z którą podczas spotkania robię zazwyczaj kilkanaście km... "Po takich atrakcjach zasłużyłaś na coś słodkiego" - po tyradzie na temat, że cukier jako pierwszy i w całości powinien opuścić mój jadłospis. "Nie wywalaj z jadłospisu. Wystarczy, że wliczysz w bilans" - gdy opowiadam, że podobno wyeliminowanie pszenicy może pomóc w zmniekszeniu stanu zapalnego, a co za tym idzie dolegliwości. Przykro się robi, kiedy bliscy nie słyszą co się do nich mówi, tylko z góry zakładają, że to kolejna dziwna próba schudnięcia...

Nie wiem, może tylko ja tak mam? Przesadnie reaguję na życzliwość? Ale skoro mnie to męczy i frustruje... Sama oswajam się z diagnozą i zbieram siły na to, co jeszcze nastąpi. Łapię się na tym, że przestaję opowiadać bliskim o tym, czego dowiedziałam się w temacie, bo i tak finalnie skończy się to, że "chodzenie bez kijków nie przyniesie efektów" 😉

27 września 2024 , Komentarze (11)

Niedawno obchodziłam urodziny. Co oczywiste takie momenty skłaniają do refleksji. Poprzedni rok miał wyglądać zupełnie inaczej. O tym, że nie było różowo już dobrze wiecie, więc pomińmy te kwestie. Pomyślałam o tym, że chciałabym mieć większą kontrolę nad kolejnym. Do zrobienia jest bardzo dużo na szerokim polu. Wypunktowałam to w następujący sposób:

- wrócić do pracy zawodowej. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że mogę zacząć od części etatu. Uregulowanie moich perypetii zdrowotnych i nawiązanie relacji z poszczególnymi specjalistami zajmuje w pierniki czasu. Obawiałam się, że na ciągłe branie wolnego z okazji wizyty u lekarza może mi braknąć urlopu do wykorzystania. A branie zwolnienia na takie okoliczności może sprowokować mylne wrażenie u pracodawcy (też wyobrażałabym sobie dziwne rzeczy, gdyby mój nowy pracownik kilka razy w miesiącu znikał z podkładką medyczną). W ogóle wolałabym nie afiszować się w pracy ze swoimi „problemami”, a taką możliwość da mi praca na część etatu – już będę coś robiła, miała zajęcie i jakiś zarobek, a nie będę musiała nikomu się tłumaczyć z potrzeby brania tylu dni wolnych. Będzie to dobry start po tak długiej przerwie.

- zawrzeć przyjazne relacje z lekarzami specjalistami – w optymistycznej wersji w przyszłym roku o tej porze będę miała już ugruntowaną solidną ekipę złożoną z osób, które lubię, którym ufam i chodzę na wizyty kontrolne bez nerwów i stresów. Na razie za nic nie zrezygnuję z lekarza rodzinnego i kardiologa – uwielbiam je! Natomiast cała reszta… no szukam ;)

- schudnąć – nawet jeśli byłby to kilogram na miesiąc to i tak za rok czasu będzie po wszystkim. Ma być rozsądnie i pełnowartościowo. Nie zależy mi na utracie wagi okupionej niedoborami. Nie wiem czy wykonalne jest to zrobić samodzielnie… Znacie może dietetyka klinicznego dobrego w chorobach o podłożu reumatoidalnym? ;]

- zadbać o ciało – ruch i krążenie. Tu mi się marzy konsultacja z fizjoterapeutą lub trenerem personalnym, który mnie nie wpuści w maliny. Stety niestety, zależne to będzie od czasu i płynności finansowej. Liczę na to, że wystartuję jakoś sama i nie zrobię sobie krzywdy.

Tylko tyle i aż tyle. Przyznacie, że lista godna postanowień noworocznych ;D

Odliczam do przyszłorocznych urodzin. Mam niemal cały rok na to, by realnie zmienić swoje życie na lepsze!

26 września 2024 , Komentarze (5)

Wczorajsze menu:

- śledź z burakami w śmietanie, kromka żytniego,

- kawa, ciastka

- 2 pałki z kurczaka z ziemniakami (pieczone), mizeria,

- zupa z soczewicy.

Jakieś 1900 kcal.

Aktywności brak (trochę wstyd).

Skąd tytuł? Ano jak się okazało po ostatnim przeglądzie, że mam 8 plomb do wymiany... najpierw trafił mnie jasny szlag, a potem się przejęłam. Ale jak tak myślę to od usuwania torbieli z żuchwy plomby trzymały się ładnie i nikt ich nie chciał ruszać. To jak z kosmetykami - jak się kończą to wszystkie na raz. To ja mam tak z zębami, jak się plomby posypały to zbiorowo 😂 śmieję się, ale to będzie bolało, przede wszystkim finansowo.

Od kiedy mnie uświadomiono, że stan moich zębów to nie tylko efekt złego dawkowania antybiotyku w dzieciństwie, ale też syndrom Sjogrena, a co za tym idzie jakość śliny, dostałam małpiego rozumu i myję zęby po każdym kontakcie z jedzeniem. W związku z tym, że może nie być to do końca dobre dla szkliwa siłą rzeczy poprzestaję na posiłkach głównych, a przekąski i przegryzki zaczęłam mieć w głębokim poważaniu. Dobra moja!

Ciekawostka - podobno gumy do żucia i cukierki na bazie ksylitolu dobrze robią na zęby. Czy to znaczy, że powinnam nakupić landrynek? 🤣

Vitalia mi trochę szaleje. Co innego mam na tablicy, a inne rzeczy wyświetlają mi się przez menu (w sensie, że nie wszystkie). Ciekawe ile komentarzy przegapiłam i na nie nie odpowiedziałam 😔

25 września 2024 , Komentarze (6)

Wczorajsze menu:

- 2 kanapki żytniego z masłem, schabem pieczonym, musztardą i ogórkiem kiszonym,

- kawa, strucla

- kotlet mielony (szynka) z surówką ze startej rzodkwi (śmietana, koperek, sól)

- zupa z czerwonej soczewicy i cukinii

ok 1700 kcal

Aktywność - bieda. Przeszłam tylko 4 km.

Poodliczałabym do czegoś... Do październikowego ślubu koleżanki już bez sensu 🤣 a tak w ogóle to ile u licha się teraz daje w kopertę na ślubie cywilnym? Oczywiście, że ile kto może i uważa, ale chyba jest jakieś taktowne minimum?

Mogłabym odliczać do pobytu w szpitalu, ale jest to bardzo orientacyjna data, która z pewnością się zmieni. Do świąt? Sylwestra? 😂 Trzeba to jeszcze przemyśleć.

Pogoda coraz bardziej taka moja. Nie mogę się doczekać spacerów tych kolorach! W zeszłym roku przegapiłam jesień, bo się bujałam z zapaleniem płuc, potem trafiłam z zatorem do szpitala, a jak z niego wychodziłam to dzwoniłam do męża, żeby mi przywiózł kurtkę zimową, bo już leżał śnieg 😅 W tym roku skorzystam z jesieni! Mojej najukochańszej pory roku ☺️


24 września 2024 , Komentarze (11)

Na motto życiowe powinnam sobie ustawić "wiem, że nic nie wiem". A skoro to już mamy ustalone, to po co kombinować? Mam irytujący nawyk czekania na przełomy. Na prawdy objawione, które pozwolą mi pokierować życiem. Prawie rok mi zajęło przyswojenie faktu, że tak się raczej nikomu nie przydarza.

Zebrane informacje powinny być dodatkiem do rzeczywistość, a nie jego podstawą. Biorąc pod uwagę choroby zdiagnozowane i te domniemane nie sposób kształtować "normalnego życia". No to skoro jestem już bogatsza o te przemyślenia, powinnam móc zadbać o zwykłą codzienność, a nie tą wyjątkową i odklejoną od normalności. Ale jakoś nie mogę 😂 odurzyłam się faktem, że wiele z moich decyzji nie do końca wynikało z marnego charakteru, a są to najprawdopodobniej objawy (np. przewlekłe zmęczenie). Kiedyś miałam do niego podstawy. Teraz jak mam takie "lajtowe życie", aż nie wypada powiedzieć, że czuję się osłabiona. Przez to wiem, że to raczej te dobre dni będą wyjątkami, a z tym muszę sobie jakoś radzić. Chyba siłą woli, bo jak inaczej? Ale też ile można tak ciągle przekraczać siebie? Co i komu chcę tym udowodnić?

Skoro wszelka strategia padła, przez ostatnie dni nie wymyśliłam nic odkrywczego, wracam do tego, co się sprawdzało w jako takiej rutynie. 3 posiłki dziennie i nie przekraczać 2000 kcal (boję się redukcji i niedoborów). Co lekarz to inna rada co z tym zrobić. Oczywiście najlepiej by było mieć wagę w normie, ale przy tym "nie stresować organizmu" 🤣 Najlepsza była doktorka, która stwierdziła, że jedzenie powinno nam dawać radość i satysfakcję. I dziwnie się słucha takich rad od szczupłej i zdrowej osoby 🤣 wiem, lekarze nie są od odżywiania, kłania się dietetyk kliniczny. Może kiedyś. Na razie mam problem z nagraniem lekarzy, których muszę ogarnąć na cito, a co dopiero szukać dobrego dietetyka. Podstawy znam. I właściwie wiele już z nich wdrożyłam. Zastanawiam się, czy tych kilka punktów, które pomijam zrujnują mi drogę do zdrowia, czy się jakoś prześlizgnę? 😂 Mam tu na myśl np. masło, śmietanę. Zdrowo rozsądkowo to nie, bo w ogólnych rozrachunkach liczy się ilość (a ostatnio jestem dobra w umiar), ale jest to czerwona flaga i łamanie zaleceń. No i klpos. Moja prawa część osobowości czuje się jakby popełniała zbrodnię 😆 

Tym optymistycznym akcentem kończę ten chaotyczny wywód.

Wczorajsze menu:

- 2 jajka na miękko, 2 kromki żytniego, pomidory

- ciasto, kawa

- potrawka z polędwicy z brokułem i ziemniakami

- zupa z kurczakiem i makaronem ryżowym 

Wyszło ok 1800 kcal.

Aktywność - rotor na nogi 40 min.

14 września 2024 , Komentarze (13)

Tak się zastanawiałam czy się wyzewnętrzniać z pobytu w szpitalu, zdradzać diagnozę i co w związku z tym, ale pomyślałam sobie, że jak piszemy o haszimoto i innych bolączkach, to może i warto wspomnieć o "podobnych nieszczęściach". Chciałabym napisać, że układowe choroby tkanki łącznej są czymś rzadkim w moim wieku, ale nie... wcale nie jestem taka wyjątkowa. Napatrzyłam się na oddziale na osoby dużo młodsze ode mnie. Ba, gdy wędrowałam na badania miałam też wątpliwą przyjemność oglądania dzieci, czasem niezdolnych do samodzielnego poruszania się. Ale może zostawmy ten temat, jakie życie potrafi być wszyscy doskonale wiedzą...

Wracając do tytułu postu. Od chwili gdy wiedziałam, że zawitam na reumatologii na nieco dłużej, zastanawiałam się na czym będzie polegała diagnostyka wymagająca hospitalizacji. Nie ogarniałam myślą niczego poza badaniami krwi i prześwietleniami. No i pomijając tą oczywistość były to jeszcze USG wielu części ciała i... badania jakości łez, ilości śliny, usg paznokci i mój faworyt - test marszu. Myślałam, że wsadzą mnie na bieżnię, albo na rowerek, jak przy teście wysiłkowym, ale nieee. Kazali mi maszerować żwawym tempem po korytarzu, gdzie na stałe na podłodze przyklejona taśma wskazywała dystans 🤣 test łez też mnie totalnie zaskoczył. Pomiziali mnie czymś po oku, do dolnych powiek przykleili papierki z podziałką i kazali płakać przez 5 minut. Eh, cóż to były za atrakcje 😆 Na oddział wracam jeszcze w grudniu na badania, których z różnych przyczyn nie mogli wykonać teraz. Ale pierwszą diagnozę już mam - syndrom Sjogrena. Wydaje się być czymś lajtowym, ale zbagatelizowany może prowadzić do poważnych konsekwencji. Także grzecznie podjęłam leczenie i już wiem, że reumatolog dołącza do listy regularnych wizyt kontrolnych. Poza tym oczywiście niektóre stawy we wczesnym stadium zwyrodnieniowym. O tym pogadam z nimi jeszcze w grudniu. Do tego dojdzie pewnie jeszcze "coś", bo część objawów jest niejednoznaczna, a na podstawie samych wyników krwi nie chcą stawiać diagnoz. I niestety, to co było dla mnie najważniejsze w ogóle się nie wyjaśniło. Nie wiadomo dlaczego miewam duszności i przeszłam zator... Tutaj reumatologia umywa ręce i sugeruje, żeby spróbować szczęścia u alergologa. Jakoś tego nie widzę szczerze powiedziawszy...

W chwili obecnej mam na tapecie okulistę, laryngologa, stomatologa (do oporu, może uda się powymieniać wszystkie plomby do tego czasu), muszę znaleźć prywatnie swoją kardiolog, bo mam z nią do pogadania i przestawić rodzinną na wcześniejszy termin. No i bardzo, bardzo chciałabym wrócić do pracy. Już wiem, że nie ma przeciwskazań i nie zrobię sobie kuku, także zacznę szukać intensywnie.

Oczywiście wszystko w wielkim skrócie i po łebkach. Oczywiście planuję dostosować ogólnie pojęte życie pod nowe realia i będę o tym wspominać jeszcze nie raz. Na razie cieszę się, że jestem w domu, a pobyt w szpitalu mnie nie straumatyzował tak, jak poprzednie. Podejście i specjaliści super! Nie szczędzili na diagnostyce, badań miałam w pierniki. Jestem wdzięczna!

7 września 2024 , Komentarze (9)

To już tydzień leżakuje na diagnostyce. Na prawdę nie szczędzą badań, jestem pod wrażeniem. Istnieje prawdopodobieństwo, że wyjdę bez diagnozy, bo jednego dosyć istotnego badania nie mogą mi teraz przeprowadzić i zaproszą mnie za kilka tygodni. Ale z grubsza już wiemy... Tylko ja jeszcze nie wiem, co w związku z tym 😅 zapisuje sobie pytania, coby przy wypisie mieć ogarnięte wszystko. No ale to jeszcze kilka dni.

Mam ciekawą obserwację społeczną dotyczącą odżywiania. Jak ludzie mają bardzo w nosie to co jedzą. To, jak często jedzą. I w jakich ilościach.

Pamiętam, że za poprzednich hospitalizacji szpitalne porcje wydawały mi się nie do przejedzenia. Dlatego też teraz uznałam, że ten pobyt będzie służył do takiego usystematyzowania godzin posiłków i absolutnie żadnych przekąsek i łakoci. Sklepik na terenie kompleksu i jego żenujący asortyment też w tym pomaga. Ale! W związku z tym, że teraz leżę w szpitalu "zdrowa" to te porcje nagle wcale nie takie duże 🤣 pierwsze dni były na głodniaka. Jeszcze czasem musiałam opuszczać posiłki ze względu na badania, heh. Teraz już ok. Nawet te kolacje o 17 też przestały być takie dotkliwe, ale taki rozkład godzin chyba jednak nie koniecznie pode mnie. Raczej nie natycha mnie to do kontynuacji systemu w domu.

Miłego i aktywnego weekndu życzę!

30 sierpnia 2024 , Komentarze (3)

Idę do szpitala. Czekałam na miejsce od marca. Bardzo mnie to dezorganizowało na wielu płaszczyznach, a drugotorowa diagnostyka polegała tylko na wykluczaniu kolejnych pretendentów do miana niszczyciela Justynki. Heh. No ostatnio wyszło, że się pospotykam nieco dłużej ze stomatologiem i laryngolog ma mi pozaglądać w zatoki (a to, co tam rośnie faktycznie może podbijać OB). I to wszystko się teraz odwlecze i poprzekłada, bo na reumatologii znalazło się dla mnie miejsce. Jestem niezdrowo podekscytowana. Głęboko wierzę, że wyjdę stamtąd z diagnozą i instrukcją obsługi do siebie.

26 sierpnia 2024 , Komentarze (14)

Ale chyba ogromna w tym zasługa ludzi nam "życzliwych". Przejmujemy się swoim wyglądem (pod względem wagi, siwych włosów, noszonych ubrań...). Podczas spędu rodzinnego zobaczyłam to jak na dłoni chyba tylko dlatego, że to nie ja byłam pierwszym celem (a raczej ofiarą) troski i dobrej rady. Szwagierce się trochę utyło. Serio trochę. Na tyle, że widać, ale nadwaga to chyba jeszcze nie jest. Dziewczyna nie zaklina rzeczywistości, nie robi z siebie baleronu, wymieniła garderobę i wygląda obiektywnie dobrze. Przytyła też nie sobie a muzom, a przez wdrożone leczenie. Nie nasze miejsce wnikać w coś, o czym sama nie mówi, ale jej własnym rodzicom nie przeszkodziło to w załamywaniu rąk i rzucania dobrymi i oczywistymi radami. Także jakby o tym nie wiedziała, poinformowali ją o tym, że tyyyle utyła i natychmiast ma się tym zająć, bo jej się wymknie spod kontroli. Tak to sobie cicho obserwowałam, te nawracajace teksty i ton wypowiedzi i tak się dziwiłam brakiem reakcji z jej strony. A potem do mnie dotarlo, jak ja bym się czuła i zachowała w analogicznej sytuacji. Z pewnością uruchomiłoby to chomika we łbie, który jakby wskoczył w ten kołowrotek to za szybko by się raczej nie zatrzymał. 

Co o tym wszystkim myśleć już wiem. W końcu dotarło. Mam nadzieję, że każda z nas będzie umiała nabrać dystansu do takiego gadania.

Co do mnie to dowiedziałam się, że schudłam (wolałabym żeby to powiedziała mi waga, a nie dawno nie widziany członek rodziny 😂). I miałam jedną typową sytuację w rozmowie, jak powiedziałam, że rozważałam szorty na ten dzień, ale się rozmyśliłam (bo jak mam w planach dużo chodzenia ich nie zakładam - obcierające się uda) to mi weszli w słowo "że z pewnością dobrze bym wyglądała" noł koment.

Co do samego wyjazdu, no fajnie było. Jednak wolałabym spotykać się z nimi częściej, a na krócej 🤣 teraz jestem przebodźcowana i zdecydowanie muszę odpocząć.

Waga taka, jak przed wyjazdem (73,7 kg). Mogę się brać za siebie. Dzisiaj jak to po wyjeździe dużo prania i trochę sprzątania. Muszę też podjąć kilka decyzji, bo do moich zdrowotnych bolączek dołączył stomatolog (pospotykamy się trochę, heh) i laryngolog. Chciałam sprawdzić stan zapalny przyzębia, a okazało się, że coś mi radośnie rośnie w zatokach. Miałam już zaczynać szukać pracy, a teraz znowu się waham. Ale z drugiej strony, czy ja będę zdrowsza za kilka miesięcy? Czy warto odwlekać to jeszcze bardziej? No nie. Także na razie ogarniam wokół siebie. Na dniach szukam laryngologa. A w tak zwanym międzyczasie wprowadzam plan przeciwzapalny na 100%. No dobra na 95%. Z pewnością żegnam pszenicę (to nie będzie problemem). Natomiast trochę cukru gdzieś tam mi pewnie wskoczy (np. galaretki owocowe, których mam spory zapas). No i te min. pół godzony ruchu codziennego innego niż spacer, czy rotor. Ugh, dam radę!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.