Menu:
- pieczywo żytnie, pasta z tuńczyka,
- kawa, cynamonka,
- 2 jajka sadzone, ryż smażony z warzywami,
- sałatka z ciecierzycy z tartą marchewką i migdałami.
Ok 1800 kcal.
Aktywność - przeszłam 12 km. Buty tak mnie obtarły, że chyba najbliższy tydzień spędzę w domu 😅
Ostatnio nastąpił mały przełom, Ognik mnie zdiagnozował 😂 Niniejszym natchnął mnie na temat tego wpisu, chociaż nie o nim to będzie. O ile opinia brzmiąca jak "zdarta płyta" jakiegoś randoma z internetu (który ma poważne problemy z czytaniem ze zrozumieniem) średnio mnie wzrusza, o tyle w sytuacji, gdzie bliscy mi ludzie pier**** od rzeczy sprawia, że bywam nieszczęśliwa.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze udaje nam się zrozumieć sytuację nie będąc jej głównym bohaterem. Jednak jej nadinterpretowanie bywa krzywdzące. Sprowadzanie wszystkiego do odchudzania i fundowanie nie zawsze wartościowych wskazówek, jest... sama nie wiem jakie. Zwyczajnie szkoda mojego i czyjegoś czasu. Nie bez powodu jesteśmy na tym forum, to oczywiste, że zmagamy się z dodatkowymi kilogramami, za które brałyśmy się nie zawsze z sensem 😄 Chyba, żadna z nas się tego nie wypiera. Wiem też, że dużo z Was zmaga się z różniastymi chorobami i na proces odchudzania patrzy szerzej, nie tylko w kategorii deficytu. Bywają sytuacje, że te sprawy mocno się komplikują. Jasne, chorowanie jest pewnie prostsze mając wagę w normie, ale przyciśnięcie organizmu nie w każdej chwili jest możliwe. Weźmy np. niedobory. Od prawie roku nie jestem w stanie utrzymać sodu w normie. Jestem w punkcie, gdzie rozważam ssanie soli 🙈 nie wiem tylko co na to moje ślinianki!
Chodzi mi o to, że nie wszystko powinnyśmy jeść. Nie zawsze jesteśmy w stanie wejść w redukcję, bo chwilowo może to przynieść więcej szkody, niż pożytku. Nie zawsze też możemy zintensyfikować wysiłek na tyle, by przyniósł wynik w postaci utraty tkanki tłuszczowej. Dlatego szlag mnie trafia, gdy słyszę komentarze typu "może spróbowałabyś chociaż spacerów?" - pyta osoba, z którą podczas spotkania robię zazwyczaj kilkanaście km... "Po takich atrakcjach zasłużyłaś na coś słodkiego" - po tyradzie na temat, że cukier jako pierwszy i w całości powinien opuścić mój jadłospis. "Nie wywalaj z jadłospisu. Wystarczy, że wliczysz w bilans" - gdy opowiadam, że podobno wyeliminowanie pszenicy może pomóc w zmniekszeniu stanu zapalnego, a co za tym idzie dolegliwości. Przykro się robi, kiedy bliscy nie słyszą co się do nich mówi, tylko z góry zakładają, że to kolejna dziwna próba schudnięcia...
Nie wiem, może tylko ja tak mam? Przesadnie reaguję na życzliwość? Ale skoro mnie to męczy i frustruje... Sama oswajam się z diagnozą i zbieram siły na to, co jeszcze nastąpi. Łapię się na tym, że przestaję opowiadać bliskim o tym, czego dowiedziałam się w temacie, bo i tak finalnie skończy się to, że "chodzenie bez kijków nie przyniesie efektów" 😉