Ruszyłam ze zmianami. Cel zadbania o siebie musi być zrealizowany.
Od początku roku udało mi się robić od 8000 do 10000 kroków codziennie. Trochę ruszyłam z rowerkiem stacjonarnym.
Planuję, żeby zamiast dojeżdżać autobusami z pracy do domu (mam 1 przesiadkę) podjechać tylko tym pierwszym busem, a resztę pójść pieszo. To ok 2 km, znośnie - a przynajmniej będzie trochę spaceru. :)
Jedzeniowo pierwsze dni stycznia były ok. Teraz różnie. Zdarzyło mi się zjeść za dużo i niezdrowo. Zdarzyło mi się też zatrucie pokarmowe 2 dni temu. Dziś dopiero zaczynam trochę jeść normalnie, bo do tej pory nie mogłam patrzeć na jedzenie.
Zdrowotnie znowu klapa. Od 4 dni mam jakby sztylety w gardle, zmieniony smak i stan podgorączkowy. Wizytę u lekarza umówiłam dopiero na jutro, kto wie czy znów nie będzie antybiotyku...
Byłam dziś na pierwszej wizycie u psychodietetyka. Zasugerowała mi, żebym porobiła badania krwi, usg piersi itp. - ogólny przegląd stanu organizmu. Niegłupie, biorąc pod uwagę jak ze mną ostatnio kiepsko.
Powiedziałam jej wprost, że ciągle ostatnio choruję i czuję się wiecznie przemęczona, co na pewno utrudni mi wprowadzenie zmian. Stwierdziła, że to ok, zmiany mają być dla mnie znośne i łatwe do wprowadzenia, dostosowane do mnie. I bardzo spodobało mi się jej stwierdzenie - że możemy rozgrywać te karty, które mamy teraz. Możemy też jej odłożyć na za parę lat, kiedy wcale nie musi być łatwiej. I do mnie należy decyzja, czy chcę grać teraz tym co mam, czy za jakiś czas - bo i tak i tak trzeba będzie do tego w końcu wrócić.
Ogólnie przypadła mi do gustu ze swoim podejściem do mnie jako pacjenta, więc na razie będę do niej chodzić :)
Żeby tylko to gardło przestało już mnie tak boleć.