Miejscowi grzybiarzo/handlarze nie stali przy drodze z pełnymi łubiankami, więc większych nadziei nie miałam.
Ale oczywiście - pierwsza rzecz po przyjeździe - hop do lasu!.
A tam nic i nic i po kolejnych km znowu nic, aż wreszcie tak na 7-mym km, tuż przy drodze stoi sobie mój tegoroczny pierwszy! wielki koźlak. No to już bardzo aktywnie szukam, miejscówki znajome objeżdżam i koźlak nr 2, wielki, czerwony, robaczywy prawie cały 😒.
Następnego dnia - gromada malutkich kurek. Radości więcej niż jedzenia 😜
Poniedziałek: 20 km rower, 0,5h siłownia i 1h korpogimnastyki = dwa razy w tygodniu przychodzi trener, kto chce ćwiczy. Ale nie moja energia. Tzn energii za mało. Za dużo odpoczywania, gadania, jęczenia
Wtorek: 30 km rower
Środa: 28 km rower
Czwartek: 20 km rower, 0,5h siłownia i jeszcze jedna próba z ta gimnastyką (na podstawie rozmów z koleżankami, liczyłam, że będzie to pilates i rozciąganie, było to co w poniedziałek = nuda.
Piątek: 25 km rower
Sobota: 49 km rower i ponad godzina pracy w lesie 🌲🌳
Niedziela: 56 km rower