Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Szukanie kamyków oznaczonych w aplikacji i przewożenie ich w nowe miejsce, nieźle mnie motywuje do wyjścia z domu, albo pojechania inną/dłuższą drogą do pracy. Chociaż to trochę nie sezon, ręka trzymająca komórkę marznie i ja też, bo do jazdy rowerem ubieram się lekko.
W lecie łatwiej będzie i ciekawiej, wtedy dalej wyjeżdżam, a teraz to tak koło komina się kręcę 🚴♀️. Polecam bardzo, jako dodatkową zachętę ruszenia tyłka 😉
Niedziela: Morsowanie - na części jeziorka lód, pełno śniegu w parku, ale mało co widać, bo całkiem mocno pada nowy i całkiem mocno wieje. Zima 🌨️❄️❄️☃️. Po śniadaniu spacer po parku, ponad 7 km. Apka kilka kamyków pokazywała, ale wszystkie pod drzewami ukryte, a tam pełno żółtego śniegu 😒
Poniedziałek: 28 km rower (całe szczęście, że lód z W-wskich ścieżek poznikał, po na drugą dawkę szczepionki na kleszcze byłam umówiona, kolejką WKD tam jechać, wiadomo, nie w smak mi było) + 0,5h siłownia
Wtorek: 20 km rower
Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia
Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia
Piątek: 20 km rower
Sobota: Morsowanie już w takiej wiosennej trochę scenerii - w słońcu i nieśmiałym jeszcze świergocie ptaków. 37 km rower i test nowych ocieplanych legginsów.
Prawie dwa, bo pierwszy zapis mam z 13 lutego = 55,5, a skład:
I mimo, że wszystko wygląda dobrze, to moja waga zimowa, kiedy to dodatkowe dwa kilo w talii głównie się osadzają i boczkach, moje znienawidzone muffin top😠 - talia 76-8.
Przez te dwa lata były trzy znaczące zmiany w mojej diecie.
1. Długie leczenie stomatologiczne, które wstrząsnęło moim poczucie bezpieczeństwa - miałam wrażenie, że rozpadam się razem z moimi zębami, w staruszkę się zamieniam, jednym słowem czas trumnę wybierać☠️. Jedzenie to w moim przypadku gryzienie, a ja mogłam tylko miękkie = minus dwa kg co najmniej. I teraz, jak leczenie skończone dawno, twarde rzeczy nie powróciły do menu, bye, bye orzeszki, pestki, suszone figi i już tak rzutem na taśmę - żurawina i rodzynki. Zamiast, jak mam chęć coś poglamać - landrynki mocno miętowe.
2. Rozpoczęłam wyzwanie OYNB, S się przyłączył i korzyści okazały się wielokrotnie przewyższające straty. Do picia alko nie wróciliśmy i wrócić nie zamierzamy. Ważne, że zrobiliśmy to razem, bo moje picie też było razem, niewinne mi się wydawało, takie wakacyjne. Przy ognisku, na pomoście, zimą w górach. Nie dużo, ale często i kalorycznie - grzaniec, wiśniówka, baileys. Nigdy nie odważyłam sprawdzić ile taki wyjazdowy tydzień ma alkokalorii.
3. Tłumy w barach i restauracja w tym roku nieprzeciętne = rezygnowaliśmy z obiadów na wyjazdach, zamiast tego były banany, dużo mocno dojrzałych bananów😋, jabłka, śliwki i ciasteczka owsiane.
Reszta bez zmian - vege, nabiał nie, jajka tak, kasza głównie gryczana, warzywa, jako deser mielone siemię lniane z sojową odżywką białkową. Nie liczę makr, nie głodzę się. W pracy podgryzam ciasteczka belvita, albo poduszeczki zbożowe (w skrócie poduszkowce).
Aktywność też inna, bo nie wróciłam do treningów grupowych, jakoś nie mam odwagi nadużyć biodra, niby jest dobrze, ale w ruchu bocznym nie mam pełnego zakresu. Mogę sobie na piętach siedzieć, ale nie po turecku.
Zdecydowanie więcej na rowerze kręcę i regularnie ćwiczę z obciążeniem. No i morsowanie od zeszłego roku, to dla ciała mocny bodziec.
Ostatni, poświąteczny zapis Xiaomi poniżej, tłuszczu mniej 4 kg! w talii 67 cm = spodnie leżą idealnie luźno, twarz ładnie wyszczuplała i podoba mi się dużo bardziej. Włosy bez zmian 😒, paznokcie to nie wiem, bo przykryte hybrydą (hybryda trzyma się ile musi, a musi czasami ponad trzy tygodnie, więc chyba są w dobrym stanie).
Poniedziałek: 20 km rower + morsowanie
Wtorek: tylko 14 km rower, deszcz prawie cały dzień padał
Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia
Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia
Piątek: 20 km rower
Sobota: 37 km rower + morsowanie. Śnieg padał poziomo, tak wiało. Ramiona i ręce zamoczyłam bez zastanowienia, bo w wodzie dużo lepiej im było. A jakim wyzwaniem jest na takim wietrze się ubrać w rzeczy, które najpierw ze śniegu trzeba otrzepać 🦸♀️
A jutro to chyba z roweru nici będą, bo pada i pada...
Jutro do pracy czas wracać. I jakaś część mnie się z tego cieszy. Że do biura pojadę (bo niby urlopu nie brałam, ale dużo zdalnej było, no i dni niektóre poskracane, dużo osób na urlopach, taki świąteczny tryb 😉.
Masę mam planów wyjazdowych, nie wszystkie do końca sprecyzowane, np główny urlop. Bo zeszłoroczna rowerowa Suwalszczyzna zachwyciła mnie i chce więcej, ale też oglądam, zainspirowana uwagą, że wybrzeże bałtyku to nie tylko Polska😁, różne wyspy np Gotlandie czy Wyspy Alandzkie, filmy oglądam z rowerowych wypraw, ale wciąż w fazie niezdecydowania jestem. Bo to jest dla mnie daleko, a pogoda bardzo niepewna i tak, są tam świetne skałki, zupełnie u nas niespotykane, ale też dużo, bardzo dużo, takich jak u nas lasów..
Za to najbliższe plany z grupy - co by tu na drutach.. bardzo mam sprecyzowane. Teraz jestem w połowie ciekawych skarpet, ale już od 20 stycznia wyzwanie, trudne dla mnie - MKAL sweterka robionego żakardem, o tego: https://vitalia.pl/patter...
Włóczka cieniutka, kolor na wzór już czeka w moich zapasach. Żakardowo słabo jestem ogarnięta, niby umiem, ale chciałabym umieć lepiej, a takie KAL-e, to świetna szkoła.
Sobota: morsowanie (mróz i wiatr🥶, w wodzie lepiej było, niż bez niej po wyjściu), nie włożyłam rąk jak planowałam😒, na ulicach lód = zamiast roweru, marsz 8 km. Dla zabawy, celem było powyciąganie kamyków widocznych w aplikacji Stonehiding (większość poukrywanych jest na placach zabaw i te mnie nie interesują, ale bywają też miejsca odległe i ciekawe).
Niedziela: najeziorku całkiem gruby lód się zrobił, weszłam tym razem odważnie na 10 minut, ręce wzdłuż ciała (cienkie neopreny na dłoniach) i podobało mi się, tylko potem, ubieranie jakieś dużo trudniejsze było😉, a termogeneza drżeniowa trwała, węglowodany i lipidy w ogromnej ilości się zużyły😉a jak dumna z siebie jak paw🦚. Rower 20 km.
i jeszcze wspomnienie powrotu z sylwestrowego wyjazdu - najładniejsza dekoracja, jaką widziałam w tym roku🤩
Nie wiem, czy to ja szukając miejsca, w którym małe kalendarze moleskine są najtańsze, zamówiłam przez pomyłkę notes, czy zamówiłam kalendarz, ale notes dostałam, w każdym razie potraktuję to jako okazję doskonałą, żeby bullet journal zacząć prowadzić. W wersji mini, co nie znaczy minimalistycznie - zamówiłam kolorowe taśmy, obrazki i szablony, zrobiłam przegląd flamastrów i zakreślaczy. Czekając, inspiruje się tym, co na IG wpadnie mi w oko.
Wtorek: 10 km rower + wycieczka 9 km. Po pracy wyjazd Sylwestrowy do naszego lasu 🎉🎊✨. Pociągiem, pustym jak nigdy, wszystkie miejsca do podwieszania roweru wolne. A na miejscu jakaś awaria oświetlenia, latarki już na głównej ulicy musieliśmy zapalać, mgła i co jakiś czas nieduży podświetlany łoś (dominująca w tym roku miejscowa dekoracja). Długosiodło jak miasto opuszczone, w restauracja Las zamknięta, jedyna muzyka jest przy ognisku, grzecznie w miejscu ogniskowym zapalonym. Fajerwerki tylko od czasu do czasu. Na rynku, jak co roku piękna szopka - rzeźby artysty mieszkającego tuz obok.
I bałwan, mój pierwszy tej zimy
Jak już nasze ognisko S. rozpalił, rozchmurzyło się i pokazało się niebo gwiazd pełne gwiazd ✨.
Środa: 30 km po "starych kątach" - lasach polach i wsiach. Jedyne zwierzę to wolno chodzący kot, wyraźnie na polowaniu. Wiatr zerwał się już taki, że po obiedzie, zamiast na spacer to do domu.
Impreza na naszej leśnej działce (bez wody, jak to zimą).
Zaproszeni: S. i ja. Podróż pociągiem. Menu - vege leczo z kasza i makaronem, jabłka, ciasteczka owsiane, mielone siemię lniane z białkiem😜
Plan:
1. Zakupy już na miejscu - głównie woda no i te ciasteczka (jak będą) (jak sklep otwarty będzie).
2. Spacer przez las do Długosiodła, już bez tych bagaży, na dekoracje gapienie się (jest szopka i wielka choinka i może coś jeszcze?), śmichy chichy z czego się da🤣 i rozkładanie/chowanie pomalowanych kamyków w zależności od ich źródła pochodzenia.
3. Ognisko + gapienie się w gwiazdy.
4. Film jakiś, już pod kocem i przy ogniu trzaskającym w kozie.
5. A rano noworoczne kółko rowerowe po lesie 🌳
Sobota: rower 46 km + morsowanie
Niedziela: rower 46 km + morsowanie
A w Komorowie tak zachód wygladał
Poniedziałek: rower 20 km + 1h siłownia
Szczęśliwego Nowego Roku!! 🎈🎉🎊✨ Bawcie sie dobrze, cokolwiek to znaczy dla Was!!🤗😘
Nasza tradycja wyjeżdżania w góry, pierwszego dnia świąt i zostawania tam do Nowego Roku wygasła, bo przez kolejne lata wracaliśmy wcześniej, pogonieni deszczem, błotem i mgłami.
Tym razem czekałam rozsądnie do ostatnich dni, kawałka słońca w prognozach nie zobaczyłam więc mentalnie naszykowałam się na miejscowe przyjemności.
A dzisiaj już z korpopracy, zerkałam szybciutko w kamerki, a tam niebo niebieskie, śniegu dużo..., ech życie😠. Ale obiecaliśmy sobie tygodniowy wyjazd w Beskidy luty/marzec, jak tylko będzie pogoda, jak lubię najbardziej - puste góry - od schroniska do schroniska..
Poniedziałek: 20 km rower 0,5h siłownia, po pracy koloryzacja włosów, a po nocy - pieczenie piernika. Test jakości ciasto przeszło z łatwością, chociaż S. podważał go trochę, że próba tylko z jednej strony jest niepełna, trzeba przetestować też od drugiej .
Wtorek: 30 km rower, bo 10 przed pracą (chciałam, nie musiałam - praca zdalna) po parku, potem na Wigilię do rodziny mojego syna też rowerem. Wszystko co trzeba, ładnie w sakwach ułożone, prezenty, eleganckie ubranie, piernik i sałatka.
Waga zmierzona - stabilne, letnie 51 kg. I stabilne ponad 39 kg mięśni!
Te Wigilie są baśniowe. Duża żywa choinka, piękne dekoracje, niektóre z historią, jedzenie do którego nikt nie zmusza. Wszyscy są tam szczupli i przy stole siedzi się tylko na początku, potem są kolędy, pokaz zdjęć, opowieści. Momenty uroczyste i masa śmichów-chichów i przytulanek. Wypatrywanie Mikołaja, wymarzone prezenty. Czas dla mnie bezcenny.
Ja dostałam od S. cudną włóczkę, kosmatą z alpaki, w "moim" burozielonym kolorze, idealną na prosty piórkowy sweterek.
Sama zrobiłam dla mojej synowej skarpetki - LIttle Brain, wersja już druga, tym razem w kolorach idealnie kubusiowych.
Kolejne dni to już we dwoje z S. = luz, spokój, coś jak mini wakacje 🥶🚴♀️
Środa: 20 km rower - morsowanie (delikatne 6 minut, bo pojechałam tam na rowerze) - 25 km rower, już po śniadaniu. Jaką ogromną widać zmianę w mojej okolicy 👍. Jest dużo mniej dekoracji, jest cicho, strzelania prawie wcale. A w parkach rano pierwszego dnia świąt, byli biegacze, rowerzyści, dwa (ze mną włącznie) morsy, masa osób z pieskami, kiedyś to bardziej panowie z czerwonymi nosami się snuli. Jest czysto!
Czwartek: jak w środę - 20 km rower - morsowanie (delikatne 6 minut, bo pojechałam tam na rowerze) - 25 km rower, już po śniadaniu. Dwa malowane kamyki znalazłam i odkryłam, że jest też forma tej zabawy w aplikacji, ale to już coś zupełnie innego.
Piątek: 20 km rower i praca zdalna.
Książka The Blue Hour (jeszcze nie wiem czy ją lubię), film Anora - niezły, ale jak dla mnie to taki, co przykuje moją uwagę, rozbawi, a za chwilę już o nim nie pamiętam..
Najpierw deszcz mnie trochę zmoczył, jak rano po parku pedałowałam.
Potem, przy mosowaniu, wreszcie ręce całe zamoczyłam (dłonie w cienkich neoprenach), ale ramiona, łokcie, wszystko pod wodą było. I różnica ogromna🥶, zębami kłapałam, że prawie mówić nie mogłam, a reszta mnie trzęsła się w sposób zupełnie niekontrolowany. Tak chyba wygląda dobrze wykonany trening TRE, uwalniający napięcie i stres 😉https://vitalia.pl/czym-jes...
Gorące śniadanie, potem 26 km po lesie, a potem wieczorem, sesja pierwszego i ostatniego tak jakby pierniczka świątecznego. Okno otwarte na całą szerokość, ujęcia powtarzane w nieskończoność, po wiatr nim poruszał i go rozmazywał (raz nawet prawie w błoto cztery piętra niżej by poleciał)😠.
Czas na marzenia, plany, uważne spojrzenie w głąb siebie - nawet moje IG strony o dzierganiu podsyłają mi takie pomysły. Yoga i księgarnie, każdy coś tam chce uszczknąć z tego patrzenia.
A u mnie zmiany, zmiany, czy tego chce czy nie - wg tarota, bo dzisiejsza karta, wyciągnięta z myślą o kolejnym roku = Śmierć.
Niedziela: 35 km rower + morsowanie
Poniedziałek:30 km rower, z tego prawie całość w ulewie🥶, trochę w mocnym deszczu. Ale najgorszy był wiatr, wichura właściwie - bocznoprzednia. A był to dzień rodzinny/urlopowy - jasełka u wnuczki w przedszkolu, reszta dnia rodzinnie. Na szczęście, ja doświadczony przez deszcz rowerowicz, miałam zapas czasu i suchych ubrań ze sobą.
Wtorek: 25 km rower, po pracy paznokcie, szybkie strojenie się i Christmas Party. Super udane!🥳👍. Ogromne, około 700 osób, ale w tak dużym i super przystosowanym obiekcie, że można było tworzyć kameralne grupki w miejscach, w których słyszeliśmy się nawzajem, jeść i pić przy małych stolikach, gadać, śmiać się, chwalić i być chwalonym, no bo sukienki, szpilki (u niektórych), garnitury, muszki, krawaty to nie jest nasz codzienny wygląd. No i tańczyć na ogromnym parkiecie. Ja nie zawsze łapię nastrój takiej rozrywki, a tu od razu, w taksówce jeszcze. Wyszłam po 24, zachrypnięta, uśmiana, ogłuszona, z nogami w tyłku.
No i jeszcze te rozmowy "po" następnego dnia😉. Moi działowi znajomi po czwartej wyszli, a byli tez tacy (podobno), że przed szóstą.
Zdjęcia będą później, nie pomyślałam, żeby coś tam telefonem zrobić.
Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia
Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia
Piątek: 25 km rower, a po pracy szybka wyprawa do Empiku odebrać zamówiony wcześniej kalendarzyk na kolejny rok. Nie w samym sklepie te tłumy, ale w okolicznych uliczkach, na parkingu, chodnikach. Przypomniałam sobie po raz kolejny, jak mi dobrze żyje się tak na uboczu.
Sobota: 30 km rower + morsowanie. Łatwo było, cieplej niż zwykle. Potem sprzątanie grobów (na płycie mojego grobowca ktoś postawił ogromną donicę z chryzantemą bez podkładki, pod nią zrobiła się gruba warstwa błota). Dookoła stojące i walające się bo wiatr był mocny, różnego rodzaju i w różnym wieku, plastikowe dekoracje, zwiędłe chryzantemy, znicze. Kontenery na śmieci pełne, a ludzie niosą już następne.
Jak ja czekam, żeby możliwe były pochówki po drzewem, w biodegradowalnej urnie, z nasionami rośliny, która w tym miejscu wyrośnie (albo i nie).
I zaczynam powoli przygotowywania do Wigilii (jestem jak prawie co roku zaproszona do syna). Zgłosiłam się do robienia sałatki (umiem) i do upieczenia piernika (to będzie moje trzecie ciasto z życiu, mam tremę).