Od pewnego czasu mam syndrom poniedziałku. W niedziele bym najchętniej się zakopała, tak żeby w poniedziałek nie 'iść' do pracy (pisze 'iść' bo pracuje w domu). Czuje się przez to fatalnie. Postanowiłam więc że zwalniam się z tej nowej pracy, bo atmosfera tam jest toksyczna. Pracują tam 4 osoby: ja, kucharka, menagerka i kierowca. Menagerka pracuje od 5 mc i mówi ze się zwalnia już od pierwszego tygodnia pracy, ale teraz to już jest kwestia tygodni, dni kiedy jej nie będzie. Kucharka ma ok. 55 lat, pracuje tam 10 lat, też mówi ze by się zwolniła, ale w sumie jej nic innego nie zostaje, pewnie chce dociągnąć do emerytury. Kierowca pracuje od miesiąca tak jak ja i też mówi ze się zwalnia. Tak więc co ja mam tm robić? Być matką teresą? Też na dniach dam wypowiedzenie. Szkoda, bo praca mi się podoba, jest fajna, klienci są spoko, z tą menagerką i kucharką nawet dobrze się dogadywaliśmy. Taka praca w innej firmie z INNĄ SZEFOWA za tą kasę była by na wagę złota. Niestety, wszystkiego mieć nie można. Ja może i bym się mogła wymęczyć aby tam jeszcze popracować gdyby nie to że zbliżają się wakacje. Chce wyjechać z mamą w lipcu, potem po ślubie też gdzieś chce wyskoczyć na parę dni, a tak wiem że mi nie pozwolą, a pracować na wakacjach nie chce, nie potrzebny mi ten stres. Obliczyłam, będę zarabiać mniej, możliwe że też nie najgorzej, ale moje potrzeby fnansowe są też mniejsze, od kiedy mieszkamy a swoim. Tak więc myśle i mam nadzieje że do mojego zamąż pójścia i zajścia w ciążę jakoś dam rade, choćby to trwało pół roku lub dłużej, bo wiadomo jakie teraz są czasy z tym planowaniem dzieci :(
A dieta? Na weekend jak zwykle trochę gorzej. W sobotę było w miarę ok, ale wczoraj niestety poległam. Zjadłam śniadanie, potem miałam zbyt dłużą przerwę do następnego posiłki, i zaczęło się niepohamowane podjadanie. Mieliśmy jechać do miasta na obiad a ja z głodu nie wytrzymałam i zeżarłam chipsy :( Potem oczywiście już na obiedzie nie byłam wstanie nic zjeść, ani cały dzień, ale nie jestem zadowolona że poległam. Z ćwiczeniami trochę lepiej, w piątek byłam na treningu, w sobotę pojeździłam na rowerze i pobiegałam, w niedziele byłam na rolkach.
A tak życiowo jeszcze, moi teściowie po naszej wyprowadzce adoptowali psa- suczkę sznaucerkę 2 letnią. Nasza też sznaucerka ale 6 letnia. W ten weekend się spotkały. Nasza ogólnie nie przepada za innymi psami,jedynie jorki toleruje. Na sacerach w miarę ok, idą obok siebie, trochę moja jest zazdrosna jak się tamtą głaszcze (co myślę jest normalne bo była przez 4 lata jedynym psem w domu) i się rzuci czasem na tamtą, ale ogólnie spacery spoko. Niestety następnego dnia też pojechaliśmy na spacer, było ok, ale jak już pojechaliśmy do domu w którym kiedyś mieszkaliśmy razem, a teraz teściowie z nowym psem, to oby dwie czuły się jak u 'siebie' i zaczęły się atakować. Jak się widzą to na siebie warczą, a jak się zbliżą to się zaczyna kotłowanie. Teściowie od razu biorą nowego psa na ręce, że biedny, ze szkoda, a moja siedzi w kagańcu i jest ta zła, przez co mi jej szkoda, bo nie dość że kiedyś był to jej dom, teraz tam jest inny pies, ona przy min siedzi w kagańcu i wszyscy tamtego głaszczemy, a ona ma być ta zła, z czego te kłótnie wychodzą z obu stron bo nowa tez broni swojego nowego domu.