moje BMI spadło do 40.49 :) co mnie bardzo cieszy :) zupka właśnie się gotuje: wrzuciłam całą sałatę zieloną, 3 cebulki malutkie, 1 marchewkę, 2 kartofelki, kawałek mięsa czerwonego, gotuję to bez soli, aby mięso zmiękło, a jak już będzie ok, to dodam vegety itd, dla smaku.
Na kolację zjadłam, a raczej wypiłam rozwodnioną wczorajszą, zmiksowaną zupkę oraz pół szklanki koktajlu z jogurtu, sezamu i wody... i słodzika...
dzisiaj pochodziłam sobie porządnie, raz weszłam na 4 pietro w wielkim sklepie, a potem 1 piętrowe schody :) idzie mi ok, gdyby nie fakt, że na dworzu było zimno i wiało siarczyście, a ja byłam spocona jak kot po deszczu... Nic dzisiaj nie kupiłam... Mama przysłała mi trochę kasy, ale jak się okazało to na nic mi w sumie nie starczy, i tak będę musiała się zapożyczyć, bo wyobraźcie sobie w chwili, gdy wychodziłam z domu, aby odebrać te pieniądze, na wejściu zobaczyłam rachunek za prąd 364 euro.......i o mało nie oszalałam.... No ale, jakoś trzeba ten problem rozwiązać, więc postanowiłam , ze na razie ten rachunek zostawię, bo do maja jest data, by go spłacić, więc pieniądze przeznaczę na mieszkanie i zakupy na dietę, a potem się pomysli o reszcie.....
mam problem, wczoraj dotarło do mnie, że moja szafa mogłaby nazywać sie najbardziej pustą szafą świata.... te kilka ubrań, z powodu tego wieloletniego kryzysu finansowego, które wisi w niej, to albo rzeczy za małe, za ciasne, alebo za bardzo zepsute, rozciągnięte i nienadające się do wyjścia na zewnątrz... wczoraj kupiłam jedną bluzkę na sobotę, dałam 13 euro, ale jestem zadowolona, bo przymierzyłam ją i leżała super :) , kupiłam również taką bluzko-kurteczkę, ale na kiedyś, jak schudnę ze 20 kilo.... poza tym cała reszta musi zostać wyrzucona, choć na razie nie wyrzucam, bo mam na mysli fakt, że kryzys nadal trwa, tak więc... niby w nich już nie wyjdę, ale jeszcze ich nie wyrzucam.... codziennie na spacerze postaram sie wypatrzeć jakieś fajne przeceny, i jak znajdę coś tańszego, po 5 czy 7 euro to kupię, bo w końcu i na lekcje w czymś muszę chodzić, i za 3 tygodnie do pracy w czymś muszę iść.... i w ogóle nawet na randkę chcąc wyjsć, to też trzeba mieć najpierw co na siebie założyć... dlatego długo odmawiałam randek, nie pamiętam ile, ale jakby sie wczytać w mój pamiętnik, to znajdzie sie kiedy ostatni raz wyszłam z facetem na kawę.... nawet faceta nie mam już spory kawałek czasu, tylko dlatego. ze nie mam co na siebie założyc. wiem, że znajdzie się ktoś kto zażartuje, że dla faceta to trzeba coś zdjąć :) no ale przecież nie zdejmuje sie rzeczy tak od razu, kilka spotkań musi być ładnie ubranych, aby ten facet się zechciał zainteresować, nie tak? :) żarty ząrtami, ale to naprawdę wstyd iść na randkę i nie móc zdjąć kurtki, ponieważ bluzka niezbyt wygląda.... lepiej nie iść.... no dobra!!!!!!!!! koniec mojego dzisiejszego marudzenia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! a wy co porabiacie i jakie są wasze rozmyślania?????????????????