Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 99892
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 kwietnia 2012 , Komentarze (3)

Pierwsza Komunia córki już za dwa tygodnie. Przygotowania w toku. Od dziś próby w kościele. Dzieci uczą się pieśni, które będą śpiewać podczas uroczystości.

Po skończonej próbie wyszliśmy z kościoła.
Pytam się jednej z dziewczynek:
-"Jak ci się podobało śpiewanie? Fajnie było na próbie?"
-"Fajnie! Ale dobrze, że już wyszliśmy, bo mamusię już dupa bolała"

 

 

http://www.waligorski.art.pl/liryka.php?litera=z&nazwa=294

16 kwietnia 2012 , Komentarze (1)

Pewien chłopczyk miał w szkole mdłości. Pani wzięła go za rączkę i zaprowadziła do toalety. Chłopczykowi wyraźne zbierało się na wymioty, więc końcówkę drogi przebyli bardzo szybko. Pani otworzyła drzwi toalety, chłopak czuł, że dłużej nie wytrzyma.
Rzucił się w kierunku sedesu...

*************************************

Na sedesie siedziała moja córka...

15 kwietnia 2012 , Skomentuj

Zmęczony nieco jestem. Za mną długi weekend. Zaczął się już w czwartek ogólnym przeziębieniem, bólem gardła i katarem. A takie miałem plany...

Przeziębienie, przeziębieniem, a plany, planami. Trzeba je realizować i już.

W piątek wieczorem spakowałem latarki, kompas, przybory geometryczne plus kilka innych przydatnych drobiazgów. O 20 wyjazd na nocne etapy jubileuszowych X Mistrzostw Kolbuszowej w Marszach na Orientację.

Dwa etapy nocne.

Na pierwszym szło mi się prosto jak po sznurku. Do czasu. Po połowie etapu sznurek okazał się "supełkiem" i nie bardzo potrafiłem trafić na kolejne punkty. Albo raczej - trafiałem, ale nie potrafiłem ich dopasować do wycinków mapy.

Drugi etap zaczął się od próby przerysowania mapy na kalkę. Po chwili (dłuższej - ok 25 minutowej) zrezygnowałem. Postanowiłem przejść etap "od końca" - potwierdzając punkty w odwrotnej kolejności (z zastowowaniem "pustych kratek"). Wyszedłem ze startu i po 100 metrach trafiłem na przerażone dziewczynki (ostatnie klasa szkoły podstawowej). Przechodziły w poprzek przez  "błoto" i "błoto" wessało jednej z nich buta. Proszą o pomoc. Las. Północ. I "błoto". Próbuje podejść do wskazanego miejsca. Zapadam się w "błoto" po kolana. Trzeba uważać, aby nie wessało moich butów biegowych. Powoli osuwam się na kolana i tak kombinuję, aby wyciągnąć stopy prostopadle do podeszwy butów. Klęcze w tym "błocie". Podwijam rękaw i próbuje wymacać buta dziewczynki. Ręka wchodzi w błoto po łokieć. Po jakiś dziesięciu minutach daje sobie spokój. Poszukiwania nie dały rezultatów - a ręka mi skostniała. Na kolanach przesuwam się na skraj "błota" i  ruszam na dalszą część etapu. Punkty kontrolne znajduję bez problemu. Poruszam się "pod prąd" całej reszty uczestników. Dochodzę do jednego z lampionów - który złośliwie jest powieszony na przecięciu rzeczki i linii energetycznej. Po drugiej strone rzeczki. Przejście jakieś 200 metrów dalej. Ale ja i tak jestem po uda w błocie. Przechodzę przez rzeczkę w poprzek (tym razem zaledwie po kolana) i potwierdzam punkt. Wracam na start potwierdzając kolejne punkty. Jest komplet. Pół godziny czekania  - i powrót autokarem. Jestem w domu kilka minut po drugiej.  Wypranie butów (biegówek), opłukanie spodni z "błota", oraz kilkuminutowe szorowanie własnych nóg. Trzecia.

Pobudka. Rodzinne zamieszanie - dzieci, zakupy, pranie, suszenie butów. O 10 wyjazd do lasu na kolejne 2 etapy marszów na orientację. Etapy dzienne nie miały już tak dramatycznego przebiegu. Powrót o 15.

Pakowanie się do wyjazdu i kilka minut po 16 wyjazd z córką w okolice Katowic. Tam jesteśmy po 20. Córka prosi mnie, aby sama mogła zdecydować kiedy pójdzie spać i pobija swój rekord życiowy: bawi się z kuzynami do północy. A je spędzam ten czas na rozmowie z Kumostwem.

Niedziela - kolejna pobudka. O 7 rano wyjazd do Dąbrowy Górniczej. Weryfikacja w biurze zawodów. Pobranie pakietu startowego. Powrót do Kuma. O 11 start półmaratonu.

Pierwsze 7 km przebiegłem w 40 minut. Niestety nie było mi dane utrzymać tego tempa przez następne 14 km. Dwie następne "siódemki" biegłem już o 10% wolniej, co dało 44min/7km i łączny czas na mecie  2h:8min:20sekund.

Z mety odbiera mnie Kum i przywozi do siebie. Prysznic, obiad, chwila rozmowy i muszę już wracać. Kolejne 4 godziny za kierownicą.  Córka jest gadatliwa i zadaje dziesiątki pytań. W końcu kilka minut po 20 jestem w domu. Nareszcie.

 

Za mną ciężki, ale niezwykle satysfakcjonujący wekeend. Możliwy tylko dzięki pomocy (i tolerancji) dużej liczby osób. W szczególności chciałbym podziękować:

- mojej Żonie, że to wszystko dzielnie zniosła,

- Teściowej, która opiekowała się dziećmi, gdy ja chodziłem po lesie,

- Kumostwu, za gościnność, wszelką pomoc zwiazaną z dowożeniem mnie w różne miejsca w Dąbrowie Górniczej i opiekę nad córką, gdy ja biegałem,

- organizatorom X Mistrzostw Kolbuszowej w Marszach na Orientacje.

- organizatorom V Półmaratonu Dąbrowskiemu

- osobom z którymi wspólnie maszerowałem i biegałem podczas tego weekendu.

1 kwietnia 2012 , Komentarze (1)

miesiąc:        marzec 2012

Przebiegnięte 108 km

Marsz: 12km, pływanie 3km,

W końcu mniej więcej połowa treningów to bieganie. Od razu z braku czasu "padło" pływanie.

 aktywność              rodzaj          treningi   x     [średni czas] minuty  (godziny) 

 basen (pływanie)        woda                 2   x   [47  min]     94       ( 1.6 h)
 rower stacjonarny      rower                1   x   [110 min]    110       ( 1.8 h)
 marsz                        chód                  1   x   [120 min]    120       (   2 h)
 zawody biegowe        bieganie             1   x   [143 min]    143       ( 2.4 h)
 rower                        rower                 1   x   [240 min]    240       (   4 h)
 basen (z dziećmi)       woda                 6   x   [54  min]    325       ( 5.4 h)
 aerokickboxing         sztuki walki         6   x   [60  min]    360       (   6 h)
 bieganie                    bieganie            11   x   [66  min]    735       (12.2 h)

                           Razem:           2127 min.  35.4h       29 treningów


26 marca 2012 , Komentarze (1)

W sobote testowałem nową trasę biegową. Taką na siłę, a nie na szybkość. Trochę daleko od domu i musiałem podjechać samochodem - ale było warto. 7km przez las, wzdłuż asfaltu. Wąskie, metrowej szerokości "cięcie" przeciwpożarowe. Głęboko, do piasku zaorana ziemia. Wąskie to, piaszczyste i nie ubite. Do tego kilka 20-30 metrowych pagórków. Dość powiedzieć, że 2x7km (tam i z powrotem) biegłem dwie godziny. Dawno nie miałem tak brudnych nóg!

Za to w niedzielę wybrałem się na rowerową wycieczkę rekreacyjną ze szwagrem. Odliczając przerwy (między innymi na ognisko) wyszło mi 4 godziny jazdy rowerem. Dystans trudny do określenia - bardzo zgrubne pomiary za pomocą google maps dały mi 45 km, ale pewnie było trochę wiecej.

 

19 marca 2012 , Komentarze (2)

Kolejny start za mną. Sponiewierało mnie na trasie bardzo. Ale ukończyłem i po czasie jestem bardzo zadowolony ze swojego startu. Kryzysy na trasie były i jest to kolejne cenne doświadczenie. Ale po kolei:

Tym razem wynik nie był ważny. Planowałem podczas biegu porozmawiać z rzadko widywanym znajomym. Dwie i pół godziny truchtu to świetny moment "na pogaduszki". Można się wygadać do woli. A spokojny bieg - to doskonały test dla mojej stopy, jak się sprawuje po dwóch miesiacach biegania po 3-5km i miesięcznej przerwie w lutym.

Niestety nic z tego nie wyszło. Znajomy stwierdził, że nie da rady rozmawiać podczas biegu. Uskarża się na brak kondycji. Szybka (i błędna) decyzja, że w takim razie towarzyszę innemu koledze, który planuje "pokonać" 2h. Biegłem z nim 1km - potem dotarło do mnie, że dzisiaj to nie jest moje tempo. Zwolniłem. Biegacze zaczeli mnie wyprzedzać masowo. Na 5 kilometrze wyprzedziła mnie grupa znajomych, w tym "znajomy bez kondycji". (z uwagą "A ten gościu co tak słabo"? "Eee, popatrz na koszulkę - on tylko raz biegł do tej pory w Biegu Podgórskim, to czego się po nim spodziewać"). Po prostu nie dałem rady za nimi nadążyć. Przez 2 kilometry widziałem jeszcze ich plecy - potem znikneli mi z oczu.

NA 7 kilometrze kryzys - po drugiej stronie Wisły widzę Wawel. I samochód prowadzący czołówkę biegu. Skoro są już na wysokości Wawelu - to już kończą. Już tylko kilometr do Błoni - i finish. Oni kończą - a ja dopiero na 7km. Nie ma szans abym zmieścił się w limicie (biegłem bez zegarka - jak się okazało to kolejny błąd). Po głowie kołacze mi się, że nie warto biec. Kończe zaraz tą męczarnie. Ale truchtam do 10 km. Tu wypijam wodę i niespodziewanie dostaję przypływu sił. Powoli zaczynam wyprzedać pojedyncze osoby. Na 13 kilometrze wyprzedzam znajomych, którzy minęli mnie na piątym (zrewanżowałem się: "Niby koszulka z Silesia Maratonu, a tak słabo?"). To już Wawel. Doping Gaby, Oli i ich dzieci. A do mety jeszcze 8 km. Czyli czołówka, którą w tym miejscu widziałem z drugiego brzegu wcale nie kończyła.

Biegnę spokojnie dalej. Koło mnie kilka osób, które co chwila zmieniają kolejność. Mijane dziewczyny ponazywałem od kolorów koszulek. Biała, Czarna, Niebieska i Pomarańczowa. Co chwile któraś mnie wyprzedza lub jest wyprzedzana. Wbiegamy na Błonia. Tu niespodzianka - okazuje się, że jest jeszcze półtora okrążenia - łącznie ponad 5km. Pierwsze pół okrązenia - co chwile zmienia się nasza kolejność: Niebieska, Biała, Pomarańczowa, Czarna. Mijamy bokiem metę - jeszcze całe okrążenie (3,5 km).
Pomarańczowa przyspiesza. Na 2 km od mety przechodzę do marszu. Nogi bolą - nie chcę przeciążać stopy. Biegnę. Maszeruję. Biała, Czarna, Niebieska podobnie. Co chwilę zmiana prowadzącego. Pomarańczowa już daleko. Cieżkie są te ostatnie kilometry. W końcu meta. Już nie trzeba biec. Czas słaby 2 h, 22 minuty. Tragedia.


Dziś widzę to już inaczej. Na tyle byłem przygotowany. Pływanie nie przygotowuje nóg. Do treningów biegowych wróciłem zaledwie miesiac temu. A planowałem czas w okolicach 2h.30min (z rozmową). Pogoda była piękna. Spotkałem się ze znajomymi. I co najważniejsze - dzisiaj dzień po biegu stopa mnie nie boli!! Stopa przeszła test pozytywnie - czas zacząć mocniejsze treningi.

29 lutego 2012 , Komentarze (1)

miesiąc: luty 2012

Wymuszony postój (przez nogę, mrozy i obowiązki domowe).

aktywność (rodzaj)- treningi x [średni czas treningu] = godziny

basen (pływanie) (woda): 9x [ 48 min] = 7.3h
basen (z dziećmi) (woda): 6x [ 55 min] = 5.5h
aerokickboxing (sztuki walki): 4x [ 60 min] = 4h
bieganie (bieganie): 6x [ 27 min] = 2.7h
zawody biegowe (bieganie): 1x [ 59 min] = 1h

Razem: 26 treningów, 20,5 godziny

Bieganie: 28km, pływanie: 14 km (+ ułamki)
Start sezonu biegowego w Rogatym Ranczo.

Zaklinanie nogi, że po przerwie jest dobrze.
Opłacenie startu w Półmaratonie Marzanny i Biegu Rzeźnika.


23 lutego 2012 , Skomentuj

Na dzień dzisiejszy jestem winien Tytusowi 16 piw. Po jednym za każdy funt nadwagi, ponad założony limit 90 kg. Waga normalnie mnie prześladuje.

Nie moja - tą gdzieś zgubiłem i nie mogę znaleźć. Prześladuje mnie waga "profesjonalna" - z pomiarem wzrostu, wydrukami itp, bajerami. Wydruk mam właśnie przed sobą. Waga: 98 kg. Do "piwnej wypłaty" zostały 3 miesiące - postaram się, aby było ich mniej.

Biegowo - wracam po miesięcznej przerwie do biegania. Stopa - nie wiadomo. Nie potrafię określić czy jest dobrze, czy nie. Biegam po kilka kilometrów i "wczuwam" się. "Wczuwam się i wczuwam". Po prostu nie wiem. "Badam" każde ukłucie. Jak biegnę jest wszystko OK. Za to nastepnego dnia zastanawiam się i kombinuję. Mam nadzieje, że niepotrzebnie i jestem przewrażliwiony.

Jasny punkt treningowy to moja działalność "pływacka". Od początku roku byłem na basenie 27x. Czasy na kilometr i dwa kilometry ciągle słabe, ale już o pare minut lepsze niż kilka miesięcy temu. Na kilometr poprawiłem się o dwie minuty (z 27 na 25). Na dwa kilometry poprawiłem czas o 5 minut (z 57 na 52). Wczorajsze 2 kilometry przepłynąłem w 54 minuty, ale już na starcie czułem ból barków po wtorkowym treningu aero.

 W sobotę wyjazd do Kuma.W niedzielę pierwszy bieg w tym roku: "Rogate Ranczo" w Zabierzowie pod Krakowem. Spotkanie ze znajomymi i test kondycji (oraz nogi).

9 lutego 2012 , Komentarze (1)

U Głównego Klienta "urlop".
W sobotę Żona wyjechała na pielgrzymkę do Rzymu.
Miałem jechać z dziećmi na ferie w góry.
Do rodziców na drugi koniec Polski.
Nie pojechałem, z powodu mrozów.
Odwołałem wizytę "po drodze" u Kuma i Chrześniaka.
(Znowu nie byłem na urodzinach Małego - prezenty czekają na lepszą okazję - może w okolicach Rogatego Rancza?).
Moja Mama, która miała przyjechać do nas na jeden dzień i potem pomóc mi w podróży, została u nas na tydzień.
W środę zostawiłem Ją z dziećmi samą.
Wyjazd do klienta pod Wrocławiem.
Planowany i uzgadniany od miesiąca.
Tylko miało być blisko (z Kłodzka), a wyszło daleko (z Rzeszowa).
Ostatecznie kilkanaście godzin za kółkiem, przejechane 900 km i 3 godziny rozmów z potencjalnym klientem.
Wróciłem zmordowany wieczorem.
Synek już spał.
A w nocy zaczął płakać. Lekka gorączka. Panadol.
Ale na twarzy jakieś krostki.
Sprawdziłem na tułowiu - dużo krostek.
Rano wizyta u lekarza i potwierdzenie mojej amatorskiej diagnozy: Ospa Wietrzna.
A klienci (pozostali) jakby się zmówili: temu to, temu tamto...
I oferta dla tych spod Wrocławia na poniedziałek.
A Mały marudny.  Z gorączką i swędzeniem - ma prawo.
A córka nieznośna. Brakuje mi dla Niej czasu.
A ona daje mi to odczuć. Pewnie za kilka dni także i ona będzie w krostach.
W sobotę wraca Żona, w niedziele wyjeżdża Mama i (zapewne) przyjeżdża do pomocy teściowa.
Coś mi się wydaje, że w poniedziałek wrócę do pracy u Głównego Klienta i odetchnę z ulgą...
Nareszcie trochę spokoju...

 

5 lutego 2012 , Komentarze (2)

 Na stronie z dowcipami pokazał się zabawny test: Jesteś humanistą czy umysłem ścisłym.

Kilka zabawnych pytań, które pozwalają pośmiać się ze stereotypu "humanisty" i "ścisłowca".

Jestem hardcorem. To co w zamierzeniu miało być karykaturą "ścisłowca" ja już w kilku miejscach przekroczyłem...

(http://www.joemonster.org/art/19305/Jestes_humanista_czy_umyslem_scislym_)


Jesteś umysłem ścisłym jeżeli:

-Nie widzisz nic złego w kompozycji marynarka/plecak.
(Przyszedłem kiedyś na zakończenie roku szkolnego w marynarce i z dużym plecakiem. Vice-Dyrektor szkoły jak mnie zauważył ryczał ze śmiechu...)

-Piszesz pocztówki w języku HTML
(w HTML to żaden wyczyn. HTML jest dla humanistów. Ja pisałem w ASSEMBLERZE!!!)

-Wiesz co jest po 3,14...
(...15926)


Jesteś humanistą jeżeli:

- W szkole średniej miałeś 1 zeszyt do fizyki, matematyki i chemii.
(miałem jeden zeszyt do historii, WOS i religii. Z przodu była historia, z tyłu WOS, w środku religia)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.