Kolejny start za mną. Sponiewierało mnie na trasie bardzo. Ale ukończyłem i po czasie jestem bardzo zadowolony ze swojego startu. Kryzysy na trasie były i jest to kolejne cenne doświadczenie. Ale po kolei:
Tym razem wynik nie był ważny. Planowałem podczas biegu porozmawiać z rzadko widywanym znajomym. Dwie i pół godziny truchtu to świetny moment "na pogaduszki". Można się wygadać do woli. A spokojny bieg - to doskonały test dla mojej stopy, jak się sprawuje po dwóch miesiacach biegania po 3-5km i miesięcznej przerwie w lutym.
Niestety nic z tego nie wyszło. Znajomy stwierdził, że nie da rady rozmawiać podczas biegu. Uskarża się na brak kondycji. Szybka (i błędna) decyzja, że w takim razie towarzyszę innemu koledze, który planuje "pokonać" 2h. Biegłem z nim 1km - potem dotarło do mnie, że dzisiaj to nie jest moje tempo. Zwolniłem. Biegacze zaczeli mnie wyprzedzać masowo. Na 5 kilometrze wyprzedziła mnie grupa znajomych, w tym "znajomy bez kondycji". (z uwagą "A ten gościu co tak słabo"? "Eee, popatrz na koszulkę - on tylko raz biegł do tej pory w Biegu Podgórskim, to czego się po nim spodziewać"). Po prostu nie dałem rady za nimi nadążyć. Przez 2 kilometry widziałem jeszcze ich plecy - potem znikneli mi z oczu.
NA 7 kilometrze kryzys - po drugiej stronie Wisły widzę Wawel. I samochód prowadzący czołówkę biegu. Skoro są już na wysokości Wawelu - to już kończą. Już tylko kilometr do Błoni - i finish. Oni kończą - a ja dopiero na 7km. Nie ma szans abym zmieścił się w limicie (biegłem bez zegarka - jak się okazało to kolejny błąd). Po głowie kołacze mi się, że nie warto biec. Kończe zaraz tą męczarnie. Ale truchtam do 10 km. Tu wypijam wodę i niespodziewanie dostaję przypływu sił. Powoli zaczynam wyprzedać pojedyncze osoby. Na 13 kilometrze wyprzedzam znajomych, którzy minęli mnie na piątym (zrewanżowałem się: "Niby koszulka z Silesia Maratonu, a tak słabo?"). To już Wawel. Doping Gaby, Oli i ich dzieci. A do mety jeszcze 8 km. Czyli czołówka, którą w tym miejscu widziałem z drugiego brzegu wcale nie kończyła.
Biegnę spokojnie dalej. Koło mnie kilka osób, które co chwila zmieniają kolejność. Mijane dziewczyny ponazywałem od kolorów koszulek. Biała, Czarna, Niebieska i Pomarańczowa. Co chwile któraś mnie wyprzedza lub jest wyprzedzana. Wbiegamy na Błonia. Tu niespodzianka - okazuje się, że jest jeszcze półtora okrążenia - łącznie ponad 5km. Pierwsze pół okrązenia - co chwile zmienia się nasza kolejność: Niebieska, Biała, Pomarańczowa, Czarna. Mijamy bokiem metę - jeszcze całe okrążenie (3,5 km).
Pomarańczowa przyspiesza. Na 2 km od mety przechodzę do marszu. Nogi bolą - nie chcę przeciążać stopy. Biegnę. Maszeruję. Biała, Czarna, Niebieska podobnie. Co chwilę zmiana prowadzącego. Pomarańczowa już daleko. Cieżkie są te ostatnie kilometry. W końcu meta. Już nie trzeba biec. Czas słaby 2 h, 22 minuty. Tragedia.
Dziś widzę to już inaczej. Na tyle byłem przygotowany. Pływanie nie przygotowuje nóg. Do treningów biegowych wróciłem zaledwie miesiac temu. A planowałem czas w okolicach 2h.30min (z rozmową). Pogoda była piękna. Spotkałem się ze znajomymi. I co najważniejsze - dzisiaj dzień po biegu stopa mnie nie boli!! Stopa przeszła test pozytywnie - czas zacząć mocniejsze treningi.
monalisa191
19 marca 2012, 15:14ależ złośliwiec:)) najważniejsze, że stopa cała i wytrzymała. Gratuluję.
gi.jungbauer
19 marca 2012, 12:13No to do roboty:) I tak Gratuluję!