Jeszcze chyba nigdy nie byłam dla siebie tak surowa. No chyba tylko wtedy, gdy odchudzałam się Slimfastem na początku lat 90-tych. Wtedy w miesiąc schudłam jakieś 15 kilo. Wiem, to było niezdrowe. Sama chemia + papierosy i kawa. Od ośmiu lat nie palę. Okupiłam to wzorostem wagi o jakieś 12 kilo. Przez kolejne lata próbowałam różnych diet z marnym skutkiem. Od pięciu przemian do Dukana. Nawet dieta smacznie dopasowana nie bardzo mi sie udawała, bo zawsze miałam w lodówce za dużo i coś się psuło, więc trzeba było to zjeść. Każda z diet kończyła sie miernym spadkiem wagi, za to imponującym efektem jojo. Co zadziwiające, od dawna jem bardzo zdrowo i przemyślanie. Więc nie wiem skąd to jojo!
Żadnych fastfoodów, chipsów czy paluszków. Mało tłuszczu, pełne ziarna, pszenica durum, błonnik... Nie bardzo jest co zmieniać w moich nawykach żywieniowych, bo naprawdę są już dawno zmienione. Czasem pozwalałam sobie na prince polo lub tofinka (20 gram przyjemności) Oczywiście teraz, kiedy liczę te cholerne kalorie, nie pozwalam sobie na to. Jak strasznie chce mi sie słodkiego zjadam łyżeczkę cukru z sokiem cytrynowym. Ale zapisuję w kalendarzu! 1000 kcal to świętość. I co z tego mam?
Przez 17 dni diety 1000 kcal 60 deko w dół! To niesprawiedliwe! niesprawiedliwe i już!
Moja przemiana materii stoi w miejscu. Nie pomaga pływanie i chodzenie na piechote tu i tam. Nie pomaga...
Tonę, po raz kolejny tracę motywację ... Zaczynam mieć dość!