Po zatruciu sprzed trzech dni mój rozedrgany żołądek jeszcze cierpi, a ja razem z nim. Niestety ta waga co spadła, wraca. Tym bardziej, że żołądek domaga sie konkretnych zapychaczy, inaczej trzęsie sie jak galareta
A więc bułka (na szczęście grahamka) zamiast wafli ryżowych. Szynka zamiast pasty z zielonego groszku. Ziemniaki zamiast dzikiego ryżu ...
Dzisiejsze śniadanie, zgroza - 419 kcal. Co będzie później? Tym bardziej, że znów czuję potrzebę wypełnienia się czymś bardzo konkretnym.
A może to głowa? Zmęczenie materiału i podświadoma próba zarzucenia diety, która idzie opornie. Mimo wysiłku efekty nie zadawalają, motywacja słabnie. Wtedy wszystko może być argumentem za powrotem w utarte koleiny... A jak nie ma argumentów, głowa je stworzy...
Kiedyś dawno temu, kiedy zaczynałam diety natychmiast łapałam jakieś przeziebienie i zawsze mówiłam sobie no widzisz nie możesz sie odchudzać, słabniesz i każde paskudztwo z ulicy czepia się ciebie...
Tak. Naprawdę wszystko mamy w głowie, która dba o nasz dobrostan. Trzeba z nią rozmawiać. Tylko kto niby ma rozmawiać? Kolana, że nie dają rady, serce, że czuje się przeciążone. Głowa na to powie: no to połóżcie się na kanapie, czy ktoś każe wam biegać?
Jak wygrać z głową?