Dzień 20-ty...
Kończy się weekend u teściów. Byłam bardzo dzielna i nie jadłam zbyt kalorycznie. Teściowie mizerię na śmietanie - ja na jogurcie... Oni truskawki ze śmietaną - ja z jogurtem, itd.... :) I nawet zrobiliśmy na rowerkach 57km :) Już myślałam, że z powodu pogody nic z tego nie wyjdzie, ale jednak się nam udało. Aha, i jedne spodnie, o dziwo, przeciągnęłam przez biodra bez rozpinania ich! Były luźniejsze, ale nie aż tak :) Aż mi się dalej dietetycznie żyć chce! Hihihi...
Dzień 18-ty...
Nie jest źle :) Ostatnio się nie ważyłam, gdyż uznałam, że ważenie się raz na tydzień będzie całkowicie wystarczające. Dopiero wtedy widać, ile się naprawdę schudło. Ale dziś się zmierzyłam i stwierdziłam, że ubyło mi po centymetrze lub po 2 tu i ówdzie :) No i o wiele lepiej się czuję, kiedy coś ćwiczę i jem inaczej :) Tak więc do przodu! Dziś przyszedł uchwyt na auto do przewożenia rowerów, więc liczę, że pojadę sobie gdzieś z mężem na wycieczkę poza własne miasto :) Może już nawet w tę sobotę? Kto wie...
Dziesiąty dzień...
Dzisiaj nie ćwiczyłam, bo nie miałam kiedy... Ale dietę trzymam. Nawet jak poszłam z mężem do kina, nie kupiłam Coli, choć zawsze miałam taki zwyczaj. Tylko mineralna :) I wiecie, co? Schudłam 2 kilo :) Aż skrzydeł mi to dodało :))))
Dziewiąty dzień...
Miałam taki dzień, że ledwo zakręt łapałam... Rano wstałam wcześniej przed pracą, żeby pojeździć na rowerku. Liczyłam na jakieś 45km. A tu.... DESZCZ!!!! :( Więc zjadłam śniadanko (biały ser, papryka, 1 wafel ryżowy i resztka sałatki ze wczoraj) i przygotowałam rybkę na obiad - posmarowałam pędzlem blachę olejem, żeby było tłuszczu jak najmniej, przyprawiłam rybkę (duuużo czosnku) i upiekłam w folii. Po pracy skoczyłam na godzinkę aerobiku.... Ostatnio myślałam, że byłam bardzo spocona, ale jak dzisiaj pot zalewał mi oczy i kapał mi z nosa :P to zmieniłam zdanie. Dziś było o wiele gorzej... Ale za to chyba więcej spalonych kalorii :) Potem zjadłam szybciutko rybkę z 2 łyżkami suchego ryżu i znowu do pracy. Skończyłam o 19-tej i poszliśmy z mężem do rodziców, bo dostaliśmy zaproszenie na kolację. Skusiłam się na odrobinkę ryżu ze smażonym kurczakiem w warzywach.... No cóż... To co spaliłam na aerobiku uzupełniłam kolacją... Choć może nie...? :)
Ósmy dzień...
20 minut ćwiczeń na brzuch i pośladki to niestety nie za dużo.... :( Ale tylko na tyle miałam przez cały dzień czasu. Normalnie sajgon! Praca do 19-tej, potem godzina intensywnego sprzątania u rodziców, bo mama wraca jutro ze szpitala, a mój brat i tata trochę są ze sprzątaniem na bakier, więc musiałam iść i ich uratować :) Z jedzonkiem też nie było najgorzej JAK NA MNIE :). 3 łyżki sałatki zrobionej przez mojego męża :), gotowane udko z kurczaka, 2 wafle kukurydziane, 0,5 papryki, 2 plasterki sera żółtego i trochę chudego sera białego. A, no i pół jogurtu naturalnego z muesli. I dużo wody mineralnej :)
Jutro godzina aerobiku w pracy (chwała naszej wuefistce! :) ), więc też jakoś inaczej się zapatruję na ten dzień! Byle by mi nie zabrakło zapału pomimo żadnego spadku wagi.....
Szósty i siódmy dzień...
Weekend minął bardzo ciekawie. Kaloryczność - baaaardzo na plus :/ Ale nie potrafiłam się oprzeć bigosowi teściowej... Więc jakby tak średnio zliczyć, co zjadłam w te 2 dni, to było tak:
- 1kg bigosu :)
- 2 kawałki ciasta
- 1 lód
- 4 kromki pszennego pieczywa
- 2 papryki
- 1 pomidor
- 2 jajka
- 1 bułka razowa
- 1 jabłko
- 2 jajka na twardo
- 1 gołąbek
- 1 kawałek smażonej ryby
- 1 litr wina czerwonego :))))
- 300 ml wiśnióweczki :)))
- 1 kostka czekolady gorzkiej (uzupełnienie wypłukanego przez alkohol magnezu :P )
Tak więc uzbierało się tego trochę, choć jechałam do teściów z postanowieniem, że będę twarda i się na nic nie skuszę. Niestety... Jeżeli chodzi o ruch, to:
- 4 godziny gimnastykowania się przy budowie domu :P
- 45 km na rowerze
Tak czy inaczej waga się trochę podniosła, ale nie koryguję jej na wykresie, tylko poczekam, aż się znowu obniży... A obniży się na pewno!!! :)))
Piąty dzień...
Super dzień! Może dzisiaj moja dieta trochę kulała, w szczególności wieczorkiem (jadłam po 22:00 i to wcale nie małokalorycznie), ale to i tak nie ważne, bo mam dość dobry humor. Rano był aerobik, potem matury (bleee), a potem byłam z mężem na recitalu dyplomowym mojego przyjaciela, który jest śpiewakiem operowym. Śpiewał rewelacyjnie, a brawom nie było końca.... Potem spotkanie na działce i świętowanie jego występu (zjadłam kawałek tortu). A na wieczór przyjechaliśmy do teściów, bo teściowa ma dzisiaj imieniny. No i znowu jakiś poczęstunek. Nie zjadłam dużo, no ale zawsze to coś.... Tak więc kalorycznie jestem dzisiaj bardzo na plusie, ale jakoś bardzo się tym nie przejmuję. Wiem, że weekend będzie bardzo aktywny, więc wszystko spalę :) Dobrej nocki!
Czwarty dzień...
Wiecie, zrobiłam dzisiaj parę rzeczy, których na diecie robić się nie powinno... i wcale tego nie żałuję :P A mianowicie jadąc z mężem do Krakowa do teatru zjadłam precla :) A potem poszliśmy na lody :) I było cuuuuuudownie :) I tak sobie pomyślałam, że dieta dietą, ale raz na tydzień mogę sobie pozwolić na coś słodkiego, a co któryś dzień zjem odrobinkę pszennego pieczywa. A no! I muszę się pochwalić, że dobre mi wyszły te galaretki z kurczakiem :) Te sklepowe były ciut lepsze, ale czego ja mogę wymagać od siebie, skoro robiłam je po raz pierwszy... Następnym razem muszę lepiej doprawić rosół. Ćwiczeń dzisiaj nie było (głównie z braku czasu), ale za to jutro z rana aerobik przez maturą. Mam nadzieję, że zdążę :)
Trzeci dzień...
Mam naprawdę kochanego męża... Pomimo zmęczenia po pracy poszedł ze mną na rowerek i nawet nie marudził :) Przejechaliśmy zaledwie 16km, ale wybrałam taką trasę, że w pewnych momentach myślałam, że mi serducho z klatki wyskoczy! Takich podjazdów pod górki już dawno nie widziałam! A raczej widziałam, z tym że z perspektywy kierowcy samochodu wyglądały one nieco inaczej :) Dziś nabrały innego wymiaru... :) Po tej przejażdżce byłam wykończona, ale w swojej dzielności, jak tylko przyjechaliśmy do domu, wzięłam się za robienie galaretek z gotowanego kurczaka. Mam nadzieję, że nie mają zbyt wielu kalorii, bo byłoby mi przykro, gdybym nie mogła ich jeść :) Jedno wiem z dzisiejszego dnia...muszę sobie zrobić przynajmniej jeden dzień przerwy od ćwiczeń, bo moje stawy tego nie wytrzymają :/ Jutro wyjazd do teatru, więc i tak bym nie miała kiedy :) W dalszym ciągu pozytywnie :)body {
background: #FFF; byt wielu
Drugi dzień...
Minął drugi dzień, a ja nadal mam tyle motywacji, co wczoraj... tylko chyba jestem trochę bardziej głodna. A nawet nie trochę, a PRZEOGROMNIE!!! Ale jestem dzielna i nie jem, choć dziwnie ciągle mój wzrok pada na lodówkę. Dziś byłam w komisji na maturach i rodzice tradycyjnie przygotowali jedzenie. Na śniadanko więc dwie małe kanapeczki z weki (nie skusiło mnie ciasto!!!) i kawa bez cukru (po raz pierwszy!). A na obiadek było udko z kurczaka i muszę się pochwalić, że nie zjadłam super chrupiącej skórki, choć mnie aż skręcało, żeby ją zjeść :) Dobrze, że tylko jeszcze raz jestem w komisji :) Nie będzie mnie więcej kusić :) I po 7 godzinach pytania miałam jeszcze siłę iść na godzinkę na aerobik. Nie wiem, jak człowiek może się tyle pocić! :) A na wieczór zdołałam męża wyciągnąć na 12km na rowerek. I chyba jutro to trochę odchoruję, bo coś mnie stawy kolanowe bolą :( Generalnie drugi dzień minął, a ja nadal pozytywnie nastawiona :)