Witajcie,
wróciłam do pracy po urlopie i do starej dyscypliny sportu: ściganie z czasem - to jeszcze nie jest dysacyplina olimpijska, a może warto pomyśleć ... ;)
Poranek w biegu - nie obyło się bez kawy, ale dzisiaj byłam wyrozumiała i pozwoliłam mojemu głodnemu kofeiny organizmowi na małe kawowe co nieco. Droga do pracy w towarzystwie Awolnation i jakoś poszło. W pracy nawał i znowu kawa - inaczej chyba bym nie dotrwała do końca - czyli to już dzisiaj dwie małe czarne... jutro (to znaczy dziś) bez litości, żadnego wspomagania.... A potem z dzikim błyskiem w oku do domu - postałam w korku ze słuchawką w uchu (znowu Awolnation) i po godzinie z plusem byłam w domu. Szybka zmiana akcesoriów i dalej w miasto. Rozwiązałam umowę na telefon (oj postałam sobie - dyscyplina sportu: dreptanie w miejscu) - nareszcie, o jednego "mola w szafie mniej", załatwiłam wizytę u zegarmistrza - okazało się, że zmniejszenie bransoletki to pryszcz; potem zakupy i do domu - rozpakowanie zakupów, gotowanie - i w sposób ledwie zauważalny, magicznie, zamieniłam się w zdesperowaną panią domu..... Na szczęście za chwilę weekend.....
A jeszcze wczoraj było tak:
Wolność i swoboda!
to sceneria inscenizacji planowanej na ślub mojej córki - będzie po rycersku, o ile wydział kultury, biuro ochrony zabytków itp. wyrażą zgodę... oby..
A ten jegomość z "badawczym spojrzeniem" ;) przywitał nas w bramie ;)
A to specjalnie dla tych, którzy diety przestrzegać nie chcą - ku przestrodze ;)
Miłego piątku :)