Wydawało mi się, że ostatni wpis był góra 2-3 dni temu a tu kurcze już ponad tydzień. Co do diety... musiałabym brzydko napisać. Nie idzie nic a nic! Małemu nadal rosną zęby więc śpi marnie albo fatalnie albo koszmarnie. Weekendy u nas niestety są takie albo my gdzieś albo znajomi u nas - i jakoś tak jest że u nas wszyscy spotykają się najchętniej (ponoć dobrze gotuję hehe co widać po wadze mojej no i miejsca mamy sporo też na ew. nocleg).
Tak więc w sobotę znowu zapowiedział się znajomy ale miał być na 16 dotarł na 19 z minutami jak już zdążyłam wszystko posprzątać i pochować do lodówki. Myśleliśmy, że już nie dojedzie (taki trochę mało słowny znajomy). Znowu wszystko powyjmowałam, podgrzałam no i starałam się nic nie jeść co nie bardzo wyszło.
A z racji tego, że mało zostało zjedzone to została cała kupaaaa jedzenia na niedzielę więc zamiast dietę to dojadaliśmy wszyscy (najszczęśliwsi okazali się teściowie obdarzeni obiadem :P).
Jestem permanentnie nie wyspana i brakuje mi motywacji niestety totalnie. Więc i wczoraj w dzień w chwilę przerwy od zabawy z Młodym usiadłam i zjadłam kawałek ciasta. I na szczęście zważyłam się wieczorem i dziś rano i jak stwierdziłam pół kg więcej na wadze to dziś wróciłam na dobry tor. Część powyrzucałam, część kazałam zjeść Mężowi bo inaczej wyrzucę hehe :)
Oczy się kleją (mi, synowi nigdy w życiu) a tu jeszcze dziś trening przede mną. Zaraz się chyba za niego wezmę bo potem będzie coraz gorzej.
W sobotę znowu goście, za tydzień my jedziemy do znajomych, potem moje imieniny, okrągłe urodziny Męża, ostatki, tłusty czwartek... i post. I się na te 40 dni rozstanę ze słodyczami. Chyba. Bo dziś nie mam siły nawet na postanowienia...
Buziaki