To było drugiego dnia spływu. Poznaliśmy się ledwie dzień wcześniej, ale szybko znaleźliśmy wspólny język i było dla nas jasne, że szkoda tracić czas. Ten spływ nie musiał być kolejnym takim samym spływem. Po dopłynięciu do miejsca noclegowego, rozbiciu obozu i krótkim odpoczynku spotkaliśmy się przy Jej namiocie.
Zachodzące słońce oświetlało Jej twarz
ciepłym, miękkim światłem. Spojrzałem prosto we wpatrzone we mnie oczy.
Mówiły, ze jest gotowa i chce to zrobić teraz. Jej palce wykonały kilka
nieznacznych ruchów i nadmiar zbędnej odzieży miękko opadł na ziemie.
Poznaliśmy się dopiero wczoraj i niewiele jeszcze o sobie wiedzieliśmy,
dlatego zacząłem ostrożnie. Choć jako ten bardziej doświadczony to ja nadawałem
rytm, a Ona podążała za mną, czułem wyraźnie, że jest dobra w te
klocki. Szybko na twarzy mojej partnerki pojawił się wyraźny rumieniec, a jej
oddech stal się jeszcze bardziej urywany niż mój. Nasze ciała poruszały się w
tym samym rytmie, wpojonym nam przez naturę. Jednak aby wszystko zagrało jak najlepiej,
na początku trzeba się poznać, dowiedzieć co które z nas lubi i gdzie ma
granice, których na razie nie chce przekraczać. Dlatego omówiliśmy to krótkimi,
urywanymi zdaniami, przezwyciężając rosnący wysiłek.
Z upływem czasu nasza euforia rosła,
ale i zmęczenie nie zostawało w tyle. Serca biły coraz szybciej. Patrzyłem
jak urzeczony na jej zgrabne ciało i pełne gracji ruchy i czułem podobne
spojrzenia na sobie. Weszliśmy w idealny flow, nasze ruchy zgrały się
perfekcyjnie i czuliśmy, ze możemy tak bez końca, jakby czas przestał istnieć.
Byłem jak na haju i widziałem po Jej reakcjach, że czuje to samo. Ale poza tym
wszystkim tempo wciąż rosło, a przed nami rysował się już szczyt.
Nie odpuszczaj teraz! - usłyszałem.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Do tej pory hamowałem się, nie
mając pewności, czy dla Niej to nie za szybko. Podkręciłem tempo i po chwili
zaczęła dyszeć coraz głośniej. Po naszych rozgrzanych ciałach płynął strużkami
pot.
Na szczyt dotarliśmy w tej samej
chwili. Z jej ust wyrwało się przeciągłe westchnienie, którego nawet nie
próbowała tłumić. Oboje wiedzieliśmy jednak, ze tego wieczora na tym nie
poprzestaniemy. Na razie na kilka chwil oddaliśmy się ogarniającej nas błogości
i uldze w mięśniach. - To było coś, wiesz? - usłyszałem jej urywany szept. -
Mhm - odpowiedziałem uprzejmie. Nad nami rozgwieżdżone niebo przyglądało
się bez słowa, jak rozluźnieni z wolna opadamy w dół... tylko po to,
by po chwili zacząć znów na nowo. Dopóki starczy sił...
Sił starczyło spokojnie na pięć razy.
Ostatnia rundę kończyliśmy nawet z pewnym niedosytem, ale chciała jeszcze mieć
czas na odświeżenie się przed powrotem jej męża. Woda w rzece była zimna, ale
rozgrzane ciała bez problemu zniosły szybką ablucję. - Jutro o tej samej porze?
- zaproponowała. Z uśmiechem skinąłem głową. W tym momencie na pomoście przed
nami bezszelestnie zmaterializował się jej mąż. - Co porabiacie? - spytał.
Rumieńce na twarzach, wciąż przyspieszony oddech, pot na skroniach i
płonące szczęściem oblicza dawały dość wymowną odpowiedź. - A tak, mogłem
się domyślić. Szkoda, ze nie wróciłem wcześniej! Hmmm, a właściwie... co
myślicie o tym, żebym jutro do Was dołączył?
Lekko skonsternowany odparłem: no nie
wiem, a dasz radę? Bo z twoją żona zrobiliśmy dziś 13 km tempem 5:15 z pięcioma
naprawdę ostrymi podbiegami. - Moja nowa biegowa partnerka szybko stanęła
na wysokości zadania mówiąc: nie martwcie się chłopaki, jakoś to pogodzimy. Najpierw jedną wolną pętlę 8 km możemy pobiec we trójkę. A potem Ty - spojrzała na mnie - pokażesz mi te porządne interwały na niepełnym wypoczynku. I wyślij mi koniecznie zaproszenie do znajomych na
endomondo.
Wracałem do namiotu z bananem na twarzy.
Dalszy ciąg spływu zapowiadał się nader obiecująco.
:) Wpis na serio będzie potem, ten jest
wynikiem zabijania czasu w pociągu.