4 dzień
Było MEEEGA ciężko. Nawet nie domyślałam się że będzie aż tak ciężko. Jednak powroty na łono diety są coraz trudniejsze.
Ale najważniejsze dałam radę, nie podjadłam nic, obok słodyczy tylko przemaszerowałam. Nie poddałam się presji dzieciaków aby otworzyć cukierki (wiadomo czekoladowe), gdyż gdybym je otworzyła to na pewno niejeden cukierek znalazłby drogę do mojego brzucha.
Myślę że dziś nie będzie lepiej - na razie jestem po śniadanku i żuję jedną gumę za drugą- by oszukać podjadanie. Wiem, że wpływa to na soki trawienne i w ten sposób bardziej mi się chce jeść, ale na razie nie umiem sobie poradzić a raczej opanować mojej żądzy na słodycze.
Tak sobie myślę, że całe życie będę musiała być na diecie, by móc utrzymać wagę, co tylko potwierdza moje "lekkie zboczenie z drogi" gdy skończyłam wizyty u pani dietetyk. To był moment i wskoczyło 5 kg do przodu, mimo iż były tygodnie gdy na prawdę pilnowałam diety, no ale niestety słodycze zrobiły swoje. Zastanawiam się jak to jest, że inne dziewczyny nie muszą dbać o to co jedzą i wyglądają fenomenalnie, a ja jak tylko spojrzę w stronę czekolady to od razu +1kg od samego patrzenia.
A tak fajnie było się grubym- jadłam co chciałam i czułam się z tym ok, gorzej było z akceptacją najbliżej osoby, kupowaniem ciuchów i tym podobnych. Ale myślę sobie, że na pewno byłam mniej zgorzkniała, bardziej uśmiechnięta (albo nadrabiałam miną), a teraz o niczym innym nie porozmawiam tylko o diecie, kaloriach, co mi można a co nie i ile przytyłam i takie tam.
To tyle dziwnych zapisków, wracam do pracy
3 dzień
I do przodu. Było ciężko, pokusy były - ale się oparłam. Na razie wytrzymuję - dziś kolejny test - trzeci dzień jak dla mnie zawsze najtrudniejszy. Ale i tak najbardziej boję się weekendu- wtedy mogę popłynąć. Ale tym będę się martwić w sobotę.
2 dzień
Hurra!!! Udało się przeżyć jeden poprawny dzień- ŻADNYCH słodyczy, woda też poprawnie no i nie było podjadania w domku. A z tego jestem słynna, nawet zakupy obeszły się bez zakupienia dodatkowych batoników, które zostałyby wessane we mnie podczas drogi do domu.
To tyle samouwielbienia, teraz faza trudniejsza - przeżyć drugi dzień - jestem już po śniadanku, 0,5 litra wody zaliczone (jeszcze w domu), a teraz popijam herbatkę no i wracam do pracy.
Początek
No i znowu odzywa się moja ciemna strona.
Ale po kolei.
Skończyłam swoje wpisy w roku 2008, ale to nie oznacza, że skończyłam swoje odchudzanie, otóż nie - tak skutecznie się odchudzałam że 30 lipca 2010r. ważyłam dokładnie 94,6 kg. Fajne odchudzanie, no ale ja właśnie taka jestem. Nie będę się rozwodziłam nad tym, że nie wiem skąd i tak dalej- prawda jest taka, że żarłam na potęgę. Trafiłam pod opiekę super pani dietetyk, która bardzo mi pomogła, dzięki niej w kwietniu ważyłam 58 kg. Ale na mnie moja waga również zrobiła wrażenie, także sama się zaparłam i jadłam tylko to co mogłam i wtedy okazało się że można wytrzymać bez słodyczy, alkoholu i innych przyjemności.
No ale co z tego jak od maja jestem "na własnym garnuszku" tzn. bez pani dietetyk, no i tutaj wkroczyła moja ciemna strona, jeszcze w maju się dobrze trzymałam , natomiast później popłynęłam- po drodze wyjazd połączony z weselem= obżarstwo
- super urlop= jeszcze większe obżarstwo
- kolejne wesele= obżarstwo
- długi weekend majowy= wielkie mega obżarstwo.
Efekt- dzisiaj próbowałam założyć spodnie, które jeszcze miesiąc temu nosiłam i były luźne - dzisiaj ich nie dopięłam.
Więc aby nie popełnić znowu tego samego błędu od teraz biorę się za siebie. Koniec wymówek- " że impreza". Zapożyczam motto jednej z Vitalijek- "najważniejsze to przeżyć jeden dzień", bo dieta właśnie składa się z takich pojedynczych dni.
Więc zaopatrzona w wodę, gumy do żucia oraz wydruk mojej diety zaczynam od dziś.
Ważyć się będę codziennie, ale tylko wagę sobotnią będę zapisywać na pasku. Codziennie będę też zapisywać tutaj jak mi poszedł poprzedni dzień. Musi mi się udać - tym razem muszę, a raczej chcę schudnąć do 52 kg, gdyż przy 58 kg zbyt szybko można zobaczyć 60 kg i więcej.
01.09.2008
Z dietą bardzo źle, nie mam w sobie tyle siły, ciągle się nie poddaję, ale to jak walka z wiatrakami.
Poza tym pokłóciłam się z mężem, otóż odebrałam zdjęcia (sprzed 2 lat) no i usłyszałam komentarz- jaka to byłam młoda i chuda i ładna. Kurcze wkurzyłam się na maksa- bo teraz co jestem stara, brzydka i gruba. Dla ciekawości ważyłam wtedy tyle samo, bo to było rok po urodzeniu dziecka. OK wiem, że czasu się nie zatrzyma, ale nie musiał mi tego w ten sposób mówić, poczułam się jak stara zaniedbana baba, a przecież taka nie jestem, na prawdę się staram.
A ja smutek topię nie nie nie w alkoholu, ale w cukierkach czekoladowych, bo jakby inaczej. Dlatego mi źle.
22.08.2008
Niestety wczorajszy dzień to porażka. Oj dużo było wszystkiego. Ogólnie wczoraj był gorszy dzień- niewyspana, przeziębiona, sama nie wiedziałam co chcę- więc skutek był - obżarstwo straszliwe. Ale dzisiaj postanowiłam z tym skończyć, niestety jest ciężko, ale pierwszą bitwę wygrałam- nie kupiłam nic słodkiego do pracy ( choć ochota wielka). No cóż walczę dalej.
20.08.2008
No i znowu się nie odzywałam, ale to dlatego, że te dni stają się jakby krótsze, a tyle jest do załatwienia. Po prostu nie nadążam, nie wiem jak sobie radzicie, ale u mnie jest z tym kiepsko. Wracam po pracy do domu po 4, przygotowuję obiad jest już 5 - posprzątam po nim, coś tam porobię (zakupy) i zaraz 7 - Kuba -kolacja, kąpiel i spać no i jest już wieczór, ani chwili dla siebie- niestety jestem tym zmęczona, a dopiero się zacznie, przecież od września szkoła i trzeba jeszcze wepchnąć odrabianie lekcji. No ale tyle narzekania.
Teraz sprawy dietkowe - staram się bardzo przestrzegać mojej diety, czasami z różnym skutkiem, ale się staram. Narazie się nie ważę, chyba boję się znowu zobaczyć że przytyłam. Wiem że to głupie, ale tak mam, jak poczuję że schudłam dopiero wtedy skonfrontuję to z wagą. A narazie muszę bardziej przestrzegać diety.
to tyle, pa pa
14.08.2008
Witajcie!!!!
Bardzo długo się nie odzywałam, ale cóż najpierw urlop, później remont w domu. Teraz wracam z powrotem.
Spieszę do nieść, że urlop był cudowny tylko oczywiście za krótki. Wypoczęliśmy niesamowicie, oczywiście wyszedł na jaw nasz brak kondycji, oj czasami to pot po t......... lał się strumieniami, ale też pogoda dała się nam we znaki. No bo jak tu przeżyć w 33 stopniowym upale, klimat suchy, zero wiatru, dla nas to było zabójstwo. Ale koniec narzekania - było super, mam nadzieję, że w przyszłym roku też tam pojedziemy, tym bardziej, że Śnieżkę zostawiliśmy na następny raz.
Jeśli chodzi o remont, to na szczęście się już skończył, poza drzwiami, te mają przyjechać w poniedziałek, ale i bez nich jest pięknie, czyściutko bez tej obrzydliwej boazerii. Ale ile sprzątania było, masakra. Przynajmniej ruchu było co niemiara.
Jeśli chodzi o boje na polu dietkowym, to przegrana na całym froncie. Ale nie poddaję się, odkurzyłam swoją starą dietę, na której schudłam 15 kg i zaczynam od nowa. Przyznam się Wam że jest mi strasznie trudno przestrzegać jej. Teraz jest mi dużo ciężej niż poprzednio. I wiem że to dłużej potrwa niż poprzednio, właśnie przez moje słabsze dni, wtedy gdy ulegam pokusom i podżeram. No ale ciągle próbuję i się nie poddaję, najgorzej przecież zacząć prawda? bo później to jakoś poleci...
pozdrowienia!!!!!
18.07.2008
TO JUŻ DZISIAJ................................................
U R L O P
Jeszcze tylko 6 godzin w pracy - ale wysiedzę te godziny, a później wolność. Nie będę się odzywać około tygodnia - wymarzony wyjazd w góry, a później zdam relację z całego tego okresu, tym bardziej że w końcu założyłam neta w domu. PA PA.....
16.07.2008
hmm, z moją dietą bywa różnie - w pracy jest jak najbardziej zachowana (chyba mi głupio przed koleżankami się obżerać), natomiast w domu bywa różnie. Szczególnie teraz gdy mamy remont - zamiast porządnych posiłków - jest niestety byle co, byle było. Wiem że to jest złe, ale nie mam warunków ani czasu na przygotowanie posiłków. Za to ruchu mam dużo- samo chowanie rzeczy i bieganie po schodach zajmuje mi duuuużo czasu.
Do urlopu zostały jeszcze tylko 2 dni................... i będzie cudownie..............