No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Dziś dzień wolny. Najpierw schodziliśmy z koleżankami i Ukochanym 6km w ogrodach w Lisse. Tulipanów już niemal nie było, ale kwitło okazale. W pawilonach wiele pięknych bukietów, aranżacji i bibelotów.
Bilety dostałam z firmy za darmo. Dojazd kosztował nas niewiele, a na mieście chwycilysmy szybki obiad. W domu byliśmy po 15tej. Za 3 dni bieg uliczny, więc wyszłam potrenować. Czarno widzę niedzielę, bo w sobotę jest eurowizja, która oglądamy u kolegi, a potem może pójdę polować na zorzę polarną. Poza tym moja kondycja jest słaba, a w niedziele ma być ciepło... Ale co tam. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Jutro i w sobotę do pracy. Zbieram nadgodziny, bo w czwartek jadę na komunię do Polski.
Wczoraj był świetny dzień. Najpierw byłam pomagać na produkcji. Moja praca jest spokojna, wymaga czasem tężyzny fizycznej, ale najczęściej albo cały dzień siedzę, albo stoję albo trzymam rece niewygodnie w górze. Na produkcji praca jest bardziej dynamiczna. Byłam przez to też szczuplejsza gdy tam pracowałam. Lubię tą pracę, bo są tam bardzo fajni ludzie, weseli, z ciekawymi historiami. Po całych tygodniach pracy we dwójkę lub samej, tam odżywam. Świetnie się wczoraj bawiłam, choć pod koniec dnia z wysiłku i biegania, naszła mnie trudna do zbicia migrena.
Normalnie spałam jakieś 1900-2000 kcal na dzień. Spalilam wczoraj ponad 3.4 tys kcal. Głównie dzięki pracy. Aktywnych kalorii miałam niemal. Tyle samo co ppm.
Wieczorem mieliśmy ostatnie spotkanie klubowe. Fotograf Duco De Vries oceniał nasze zdjęcia i wybrał zdjęcie roku. Spośród moich zdjęć, wszystkie dostały pochwały i zero krytyki. Pochwalił mój pomysł na zdjęcia oraz wykonanie. Kreatywność, łamanie norm i konceptu. Zdjęcie przedstawiające gitarzystę, które wcześniej było w gazecie, zajęło 9 miejsce w konkursie zdjęcia roku. Jestem z siebie ogromnie dumna. Miałam też wsparcie członkiń klubu, które powiedziały o krytycez jaka się najczęściej spotykam w klubie. Duco bronił mojej wizji artystycznej, mówią ze zasady w fotografii nie tworzą sztuki. Ogólnie wielu konserwatystow w klubie dostało psztyczka w nos.
W domu byłam grubo po 23. Jestem bardzo zadowolona, jak ten dzień minął. Nawet mogłam poleżeć na kanapie i jeść ciastka. Pewnie i tak nadal miałam deficyt kaloryczny.
To był bardzo fajny tydzień. Ale zacznę od weekendu, bo od kiedy ważę się w soboty [a kiedyś też mierzyłam] to czas liczę od weekendu do weekendu. A w weekendy mąż gotuje. Tym razem czekał na mnie lunch po pracy, a w nim gotowany bób, marynowane rzodkiewki i pomidorki koktajlowe z cebulą, do tego kiełki, krewetki i łosoś oraz krem z ogórka i pikantny olej z chili.
Jako, że był to dzień króla to był też deser. Pomarańczowa pianka w białej, barwionej czekoladzie. Mega słodka, ale pyszna. Co roku jemy pomarańczowe desery na dzień króla. Najczęściej soesjes lub tompuoce, a tym razem takie kulki.
Na obiad był makaron z warzywami oraz tofu. Z wszystkich tofu, jakie robił mąż, to było najsmaczniejsze.
Ukochany zamontował mi wieszaki na kosze z kwiatami. Wciąż muszę odebrać kosze, które przygotowaliśmy na warsztatach z Renią, Marianne i Caro. Cały czas leżą w szklarni, gdzie były warsztaty i na maj można je było odbierać. Wówczas mąż zamontuje mi więcej wieszaków na kwiaty. Te są próbne - bo z Lidla - nie wiedzieliśmy ile udźwigną mimo opisu, że 10 kg. Nie wiem też ile mój kosz może ważyć. Renia oczywiście swojego nie odbierze, więc wezmę oba do siebie.
Ukochany Zamontował mi też kolejne elementy podlewania ogrodu. Nie wiem, czy jest to potrzebne, ale jeśli podłączyć te wężyki pod sterownik to można podlewać ogród zdalnie będąc na wakacjach. Nie wiem jednak czy nie było by pewniej poprosić kolegę o podlewanie. Apki pogodowe nie sprawdzają się za bardzo w naszym fyrtlu Holandii i już kilka razy ominęły nas planowane deszcze a pojawiały się w zapowiadane piękne dni. Nie chcę dublować podlewania z deszczem itp.
Przed domem ładnie wszystko kwitnie. Tutaj już nie ma warzyw a dziesiątki bratków. Na razie nie kłopotałam się z podlewaniem przodu, bo średnio co drugi dzień pada i problem wody rozwiązuje się sam. Mimo, że jest to ściana północna, słońce jest tam rano i wieczorem.
W domu zaś staram się mieć żywe kwiaty. Tutaj odmiana alstromerii Bali.
W tygodniu pogoda była ładna, więc zagadałam w pracy, aby kończyć o 15-tej i nawet raz poszłam po męża, aby też skończył wcześniej i pojechaliśmy na plażę. Pojawiły się już dyfuzory kremu z filtrem. W minionym roku w ramach profilaktyki raka skóry, rząd dofinansował rozdawanie kremu na słońce w miastach i na plażach Holandii. Rok temu dostałam tubkę kremu, a teraz podstawiając rękę dostaje się krem od razu do rozsmarowania po ciele. Skorzystałam.
Za drugim razem jak poszliśmy na plażę, to byliśmy już tak głodni, ze postanowiliśmy iść do pawilonu na obiad. Wzięliśmy rybę z frytkami i w zasadzie tego dnia nie jadłam już nawet kolacji. Nasyciłam się. Niestety tego dnia wiatr był lodowaty i nie szło już tak się czilować jak wcześniej. Mieliśmy krzesełka, a ja nawet spakowałam kocyk i piankowe siedziska, ale nie było potrzeby. Za zimno było, aby siedzieć dłużej. Słońce mocno grzało, ale ten wiatr....
Za tydzień bieg w Schagen, a ja jakoś nie mogę zebrać się do biegania w ogóle. Wyszłam w ciągu całego tygodnia raz. Albo miałam spotkania, albo szłam na siłownię, albo co innego. W sobotę [wczoraj] po pracy poszliśmy z mężem drzemać i potem to już mi się nic nie chciało. Dni mijają, a mi się ten bieg z Schagen już śni. Ale przed samymi zawodami powinno się trenować mniej i zbierać siły na wyścig, więc nadrabianie teraz też nie pomoże. Liczę, że zmobilizuję się, aby wyjść choć 2 razy. Jednak gdy myślę, że mogłabym wyjść teraz, to mi się nie chce. A chwilowo przecież nie pada...
Kupiłam sobie narzędzie do ćwiczeń kolan. Nie robię już fizjo na siłowni i nie używam bosu, bo wróciłam na regularne ćwiczenia. Za to położyłam w pralni takie kółko i balansuję na nim, gdy idę wieszać pranie. Dzięki temu spędzam kilka minut co kilka dni na nim. Balansując, sprawia się, że kolana pracują intensywniej, ale w małym zakresie ruchu. nie powinnam więc spowodować żadnej kontuzji. Można to kupić w Actionie - pewnie w Polsce też jest.
Urodził się syn koleżanki z pracy. Prosiła ona o kocyk dla dziecka, więc produkcja ruszyła. Koc będzie składał się z 365 kwadracików kolorowych zgodnie ze schematem kolorów i temperatur, oraz 11 kwadracików ze średnią temperaturą miesiąca. Kwadraty te będą granicą między pełnymi miesiącami. Do tego w narożniku będzie duże na 4 kwadraty pole, w którym będzie imię i data urodzin dziecka. W granicach miesięcy będą małe serduszka. Spotkałam się więc z Annet, aby poćwiczyć produkcję serduszek.
Na swoim kocu zakończyłam już kwiecień. Widać na nim moment, kiedy w Polsce spadła temperatura do wartości jednocyfrowych. Słyszałam, że zmarzły jabłonie i wiśnie i może być problem z owocami w waszym kraju.
Znalazłam ostatnio w Internecie taką fajną metkę. Rozbawiła mnie. Pozostanę jednak przy swojej.
Na koniec dam trochę zdjęć kwiatków w pracy. Ostatnio trafiłam alstromerię z różowymi liśćmi. Poniżej zaś zdjęcia naszych begonii. Obecnie pracuję w soboty i niektóre poniedziałki przy alstromeriach, a normalnie full time pracuję przy begoniach. Gdy skończy się czerwiec, wracam już na stałe do siebie. Chyba, że szef alstromerii będzie znów chciał aby wpaść, to chętnie to zrobię. Pracują tam naprawdę fajne Polki i Ukrainki. Z resztą z wszystkimi ja tam się dogaduję - ostatnio pakowałam bukiety z kobietą, która ma już 2 wnucząt i miałyśmy fajną sposobność, aby pogadać o wakacjach i naszych związkach. Mamy podobny staż związkowy, z czego ta koleżanka zyskała dodatkowo 2 wnucząt, bo jej chłopak ma też dorosłe dzieci. Nie mam dużego doświadczenia w rodzinach pachtworkowych i zawsze chętnie słucham o rozwodach i znajdowaniu miłości w późniejszym wieku. Uważam to za romantyczniejsze niż bycie ze sobą od wieku nastoletniego i trzymaniu się męża przez 50 lat [choć widać często wiele problemów w takich związkach - alkohol, przemoc, brak szacunku, wygasła miłość]. W Holandii mało osób się żeni, częściej podpisują kontrakty związkowe. Nierzadko rozwodzą się i są szczęśliwsi w kolejnych związkach. Annet na przykład została z mężem do czasu, aż córki były pełnoletnie i wtedy związała się dopiero z facetem, którego kochała. Gdy on zginął w wypadku, a ona zaadoptowała część jego dzieci [niektóre wolały zostać z matką]. Wówczas Annet wraz z biologiczną matką dzieci wychowywała piątkę dzieciaków - nastolatków i młodych dorosłych. gdy i te wyfrunęły z gniazda, Annet związała się z Janem - wspaniałym człowiekiem, za którym będę zawsze tęsknić. Nie wiem, jaki był jej drugi chłopak, ale jej byłego męża poznałam i ogólnie był fajny, ale nie nadawał się do małżeństwa i wychowywania dzieci. Niestety i on już nie żyje, co Annet też odchorowała kilka lat temu. Gdyby jednak z nim została, to nie adoptowała by Ricka, który jest też świetnym człowiekiem i nie byłaby teraz babcią jego 3 dzieci. Męczyła by się dalej z facetem, któremu trzeba było usługiwać. Gdy ją poznaliśmy, jeździła po europejskich jarmarkach bożonarodzeniowych, wynajmowała wakacyjne domy w Chorwacji i Francji, a teraz jeździ z koleżankami do Laponii, Hiszpanii, Szwajcarii itp. Wracając do meritum - umiem dogadać się z wszystkimi.
I na koniec filmik. Ostatnio zapomniałam go wstawić.
Jest lepiej niż było, ale niedosyt zostaje. Wciąż chciałabym biegać minimum 100km w miesiącu, a wychodzi na to, że miewam miesiące kiedy nie biegam wcale. Wczoraj chciałam biegać, ale przed spotkaniem pielilam ogródek, a po spotkaniu był czas tylko, aby iść spać. Gdybym poszła biegać o 22 to pewnie bym zasnęła dopiero po północy. Mam teraz dobra passę wysypiania się i chciałabym ja utrzymać. Dobry sen jest pomocny przy odchudzaniu. Pozwala ograniczać ciagotki.
Wczoraj byłam u koleżanki i uczyłyśmy się robić serduszka na szydełku. Przydadzą się na kocyk dla dziecka. Urodził się zdrowy chłopczyk. Koleżanki w pracy są równie szczęśliwe z tego powodu co ja. Muszę teraz wymyślę, jak sprawić by owe serduszka były jeszcze mniejsze.
W marcu byłam z przyjaciółką na koncercie orkiestry grającej muzykę Hansa Zimmera. [Zdjęcia do albumu znajdują się TUTAJ.] Sam maestro nie pojawił się in person, ale nagrane dialogi oraz scenki ukazujące przygotowania niektórych utworów były świetną oprawą graficzną samego wydarzenia. Na scenie zabrakło kilku lubianych solistów, jak choćby Tina Guo, ale pojawiły się nowe twarze, jak np. Maiko Ishigaki. Nadal z koncertami jeździ Pedro Eustache czy Lisa Gerrard. Zabrakło wokalistki z Diuny [Loire Cotler], ale była za to operowa sopran. Grała orkiestra z Odessy w niepełnym składzie, a śpiewał chór z Kenii oraz soliści znani z poprzednich koncertów, jak choćby niezrównany Lebo M.
Jedną z nowych twarzy była Eliane Correa. Jej ekspresyjność zarówno kiedy stała za klawiszami jak i za akordeonem, gdy grała temat z Sherlocka Holmesa były niesamowite. Patrzyłam na nią z prawdziwą radością. Ogólnie widać było, że zespół świetnie się razem bawi. Im dłużej grali tym bardziej luźna i nieformalna atmosfera panowała na scenie. Pojawiały się improwizacje, zabawne gesty, a nawet i pokazy ognia.
Całość była ilustrowana dynamicznymi światłami – miałam niestety pecha siedzieć w miejscu, gdzie jeden z reflektorów stale świecił mi w twarz – oraz scenami z filmów, do których akurat grano. Miałam trochę słabe miejsca – siedziałyśmy z przyjaciółką za blisko. 2 rząd to nie był dobry pomysł. Większość czasu nie widziałam dobrze solistów – zasłaniał ich albo kompozytor, albo pulpit, lampki, mikrofony. Lubią tą muzykę, ale ja najlepiej się czuję obserwując koncert przez wizjer aparatu. Zrobiłam 2 tysiące zdjęć i naprawdę niewiele z nich nie zawiera wad wynikających ze złej perspektywy.
Obecnie mam problemy z Photoshopem. Wyszła mi wersja darmowa, a wersja pełna kosztuje 28 euro miesięcznie. W klubie polecili mi wersję Essentials, nadal koło 100 euro za licencję. Kwestionuję zasadność tego zakupu, biorąc pod uwagę, że przecież na swoich zdjęciach nie zarabiam. Z tego samego powodu używam tylko amatorskich aparatów…
Podobny wpis był tu już wcześniej, ale wczoraj przygotowałam wpis na blogu i tutaj daję kopie. Znajduje się tu link do albumu online ze zdjęciami.
W Zijpe trwa najpiękniejszy okres roku – kwitną pola kwiatowe. Zawsze w tym czasie odbywają się dni kwiatowe [Bloemendagen Anna Paulowna] oraz wydarzenia zorganizowane przez stowarzyszenie Bloeiend Zijpe [kwitnące Zijpe]. W czasie tej pięknej, choć zimnej i mokrej wiosny, postanowiliśmy z mężem też odświeżyć naszą wizję i zrobiliśmy sobie nowe okulary. Gdy przyszła kolej na mnie, miałam już upatrzone modele, bo mąż bardzo długo nie mógł się zdecydować na okulary dla siebie. Wykorzystałam ten czas i wybrałam okulary korekcyjne, przeciwsłoneczne na co dzień i przeciwsłoneczne do pracy. Niestety zarówno jedne jak i drugie przeciwsłoneczne będą miały soczewki niepolaryzacyjne oraz bez gradientu zaciemnienia. Pierwsze jest niemożliwe, bo dostawca dla Pearle nie robi polaryzacyjnych, a drugie – ponieważ kiedy dochodzi moc i szkła docina się tak, aby ogniskowa mocy wypadała na wysokości źrenic – gradient może wypaść za nisko lub wysoko i przyciemnienie może okazać się niewystarczające. Zatem będę mieć trochę nudniejszą wersję okularów poniżej. A szkoda, bo ta polaryzacja mi się spodobała. W sam raz do pracy, aby zbudować trochę maskę tajemniczości
W weekend poprzedzający Dni Kwiatowe, wybraliśmy się rowerami na przejażdżkę wokół pól kwiatowych. Niestety, ale wiało tak mocno i tak lodowato, że musieliśmy zmienić plany i ruszyć bardziej na wschód, aby nie zamarznąć na kość. Trafiliśmy do ogrodu kwiatowego w Anna Paulowna, gdzie lokalni producenci pokazują swoje tegoroczne odmiany.
Hiacynty już przekwitają, podobnie narcyzy. Za to tulipany są już w pełni otwarte. Zrobiłam sporo zdjęć, ale nic, co by mi tak naprawdę w duszy zagrało. Link do galerii znajduje się tutaj.
Mąż zrobił domowe pierożki. Pracował nad azjatyckim farszem swojego pomysłu oraz kupił ciasto do pierożków. Całość zadziwiła nawet jego – było wybitnie smacznie!
Pomysł z ławką na paczki kolejny raz zawiódł. Jedna paczka trafiła do sąsiadki, która bywa w domu bardzo rzadko, a decathlon wylądował za ławką – i to w deszczowy dzień. Na szczęście zawartość kartonu była wodoodporna, więc strat nie ma.
Po pierwszym tygodniu diety, której pilnuje mi Ukochany – mam malutki spadek. Cieszę się, choć wiem, że to nic spektakularnego. Jednak ważne, że zmiana jest we właściwą stronę. jeszcze jakieś 15 kilo. Najlepiej 20
Weekend był bardzo intensywny i zawierał dużo aktywności na świeżym powietrzu. Mam też sporo zdjęć z tego dnia, więc przygotuję osobny wpis na to.
Ostatnio dużo się dzieje. Rzadko piszę i sama do końca nie pamiętam, co chciałam tutaj zawrzeć, a co lepiej sobie darować.
Sam wpis będzie bardziej fotorelacją, więc zawrę tu najpierw coś, czego nie da się zobrazować zdjęciami. A przynajmniej nie wpadłam jeszcze na ten "uroczy" pomysł internetowych twórców, aby nagrywać siebie jak płaczę i wylewam żale na tematy, które ludzie potem w komentarzach obśmiewają. Otóż chodzi o mój stan psychiczny. Krótko przed publikacją usunęłam wkładkę domaciczną i mam cichą nadzieję, że to była przyczyna moich najczarniejszych myśli i problemów.
W minionych miesiącach narastała nade mną wielka, czarna chmura. Nic nie ma większego sensu w moim życiu i jakoś specjalnie z tym nie walczyłam. Miałam momenty rok temu, kiedy próbowałam zmienić pracę i to też mnie strasznie pogrąża. Pojawiły się paranoiczne myśli i staram się jak najmniej w tamtym kierunku zapuszczać. Przybija mnie miejsce gdzie jestem w życiu. Oczekiwano ode mnie wiele przez całe życie i mam wrażenie, ze wszystkich zawiodłam. Że jestem przeciętniakiem, a zawsze mnie gajono za przeciętne oceny, zachowanie czy wykonanie czegoś. Jeśli nie było 5 lub 6 za sprawdzian czy projekt, to było zawsze obrzucanie poczuciem winy. "Ale nawet Ewa dostała 4" "Ale ja Ewie jeść nie daję". Takie były dialogi w moim życiu. Kiedy zaś dostałam gorszą ocenę [lub mój brat] to już argumentem było "Ale Asia dostała przecież 4, czemu nie możesz być jak Asia". Poza szkołą też było podobnie. "Asia obiady w domu gotuje, a ty co?!" Z perspektywy roku 2024 nie wydaje się to zdrową rodziną, gdzie 11-letnia Asia gotowała obiad dla rodziców i swoich 5-ciu braci. Ale wtedy był to cel, który mi wciąż rzucano przed oczy. Nie pozwolono mi popełniać błędów, obijać się, marnować czas. Musiałam być zawsze najlepsza - ja i mój brat, z którym dzieliłam podręczniki i ławkę w klasie. Dziś mnie to wciąż męczy. Jestem tylko kolejną Polką, która po prostu ma męża, jakiś tam adres i byle jaką pracę. Kiedy mama jest trzeźwa to powie jakiś komplement, ale ostatnio trzeźwa nie bywa prawie wcale.
Piętro bycia the best odbiło się też na moim bracie. On jeszcze bardziej niż ja przejmuje się losem innych. Skonfliktowany pomiędzy byciem wioskowym macho, a byciem społecznikiem, który przeżywa bardzo wewnętrznie losy innych, bierze sobie dużo na głowę i nie radzi sobie. Pije nałogowo. Sam od bardzo niedawna zdaje się mieć tego świadomość. Przygnębia mnie to okropnie, bo kiedy dzwoni bratowa, to nie potrafię pomóc. Uważam, że gderanie nad głową mojemu bratu nie pomoże. Obecnie zapisał się na terapię uzależnień i ma chodzić na spotkania. Liczę, że są tam specjaliści, którzy będą w stanie pomóc mu się odnaleźć i wyrwać z alkoholizmu.
Rodzice, według tego co widzę we wiadomościach z Polski oraz tego, jak nawzajem na siebie donoszą, też piją. Nie wiem jak i kiedy się to zaczęło. Czy tata zaczął pić, kiedy był na emigracji i jak to Polak na mieszkaniu firmowym - pił z nudów? Z tęsknoty? Mama zawsze była znerwicowana - archetyp matki polki, pracującej, wiecznie w nerwach i z przekleństwem na ustach. Wyksztalcenie o czytanie zastąpiło picie. Ponoć wyżala się na facebooku po pijaku, ale zablokowałam ją lata temu i tego nie widzę na szczęście. Czasem pisze lub dzwoni do mnie pijana. Ostatnio, aby poprosić, bym przywiozła cebulki tulipanów. Od dwóch lat daję im linki do sklepu producenta w Schagerbrug, gdzie mogę im zamówić co tylko chcą i wysłać do Polski - kiedy jest sezon na to. Obecnie sezonu nie ma, bo cebulki leżą w ziemi. We wrześniu, jak je wykopią, to pojawią się tulipany na sprzedaż. Zaczęłam tłumaczyć to mojej mamie. W odpowiedzi uslyszałam "Nie to nie. Sama sobie poradzę." Jakbym robiła jej na przekór. Ręce opadają. Przy okazji naskarżyła, że mój tata nie jest w stanie skopać jej ogródka i ktoś inny zrobił to za pieniądze.
A mój tata? Ponoć pije. Odkąd zjechał do Polski na stałe mam wrażenie, że jest inny. Jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Zagadany przez mamę, oglądający telewizję lub coś w telefonie. Zawsze drzemał w dzień a w nocy chodził po mieszkaniu i mam wrażenie, że robił to specjalnie, bo wtedy tak naprawdę mógł być sam i mieć święty spokój. tata do mnie nigdy nie dzwoni i nie pisze. Nie szuka kontaktu. Gdy ja dzwonię to niewiele mówi. Zawsze tak było. Zdziwiło mnie, gdy stryj powiedział, że kiedyś tacie się gęba nie zamykała i był najgłośniejszym z rodzeństwa. Nie wiem, co się stało, że zamilkł. Ale milczy.
Ja jestem daleko od domu. Odkryłam dawno temu, że im jestem dalej, tym mama mnie bardziej lubi. Im rzadziej się kontaktuje, tym relacje są przyjaźniejsze. Korzystam ze spokoju jaki sama wprowadziłam do mojego życia. Ale wciąż łapie się na schematach, które nawinęły mi się w głowie. [O schematach, które rodzą się w głowie można przeczytać TUTAJ lub posłuchać TUTAJ]. Jak mi coś nie wychodzi, to zaczynam myśleć o sobie, ze jestem do niczego. Że nikt nie chce się ze mną przyjaźnić, nie zasługuję na nic, a mąż to pewnie mnie zaraz zostawi.
Najpierw o telefonie. Parametry ma on niemal takie same jak większość telefonów narynku w tym przedziale cenowym. Ma podobne parametry jak mój 3-letni poco x3 pro [z którego jestem cholernie zadowolona]. Wyróżniał się aparatem 200Mpix od Samsunga [Samsung niedawno zorganizował nocne wejście do Keukenhof na sesje fotograficzne - polecam filmiki zobaczyć na youtube]. Jak się spojrzy z boku, to ten aparat jest dość odstający.
Zrobiłam tym telefonem poniższe zdjęcie. Wstawiłam je tu bez kompresji i jeśli Vitalia nie kompresuje zdjęć, ma ono 20Mb i rozdzielczość ponad 12k x 16k pixeli. Może nawet da się je powiększyć lub pobrać, aby się mu przyjrzeć. Nie wiem, jakie możliwości daje ten serwis, bo nigdy nie robiłam nic poza wstawianiem zdjęć.
Zabrałam też owy telefon na bieganie. Nie było za wiele możliwości robienia zdjęć, gdyż miałam interwały beztlenowe w planie, a tym samym, co mijałam ładne pole - akurat zaczynał mi się bieg. Mam kilka selfie, kilka landskejpów...
Jestem po dwóch tygodniach diety "narzuconej" mi przez męża. Miałam jeden dzień, kiedy częstowałam się polskimi słodyczami od koleżanki, a poza tym trzymam się dzielnie. Jem Grani i warzywa, owsianki, chrupkie pieczywo, a w domu gotowy obiadek na 700 kcal. Razem coś koło 1600 kcal plus czasem Inka czy trochę czekolady. Spadło więc kolejne 0,3 kg i jestem zadowolona. Niby mało, ale we właściwym kierunku.
Mam więc nowy telefon. Nie mogę na niego zainstalować aplikacji Vitalia Start, bo nie pojawia mi się w sklepie Google. Wygląda na to, że jest już niewspierana i na starym telefonie używam starej, wyłączonej już wersji. Pewnie będę więc mniej postów wrzucać, bo nie bardzo mam jak. Z komputera rzadko postuje.