Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 152303
Komentarzy: 5185
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 16 kwietnia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 stycznia 2023 , Komentarze (20)

Kiedyś rozmawialiśmy z mężem właśnie, co by tu zrobić. Podobnie jak on, uważam że fajnie byłoby spłacić hipotekę. Jedyny dług jaki posiadamy. Zostało do spłaty jeszcze jakieś 27 lat, więc jakby to pyknąć na raz to reszta z wypłaty, która na to idzie poszłaby na remonty. Ale mając kasę z loterii można by dokończyć remonty tutaj szybciej. Parter jest do zrobienia – w tym kuchnia i toaleta. Na piętrze trzeba zrobić łazienkę i ocieplić dach. Na drugim piętrze ocieplić dach i przebudować obniżony sufit i oddzielić na nowo pomieszczenie z pralką, wymienić wentylację i sprawdzić kominy – bo ptaki słychać tak, jakby tam jakaś dziura była.

Mąż by chciał jeszcze kupić dom bliżej pracy i się tam przenieść. Finansowo to dobra inwestycja, bo ten dom można by nająć, a w tamtym żyć i jeździć do pracy rowerem – oszczędność na paliwie. Nieduża, bo mamy małe auto, ale ziarnko do ziarnka… Poza tym nie wiem – dready :) Bo teraz na nie brakuje kasy i długości włosów.

W niedzielę był deficyt kaloryczny. Sama się sobie dziwię, że tak mało zjadłam. Było śniadanie i obiad plus zupa nic, czyli mała salaterka ogórkowej i trochę ziemniaków i marchewki. Zupa była na rozgrzewkę, ponieważ rano byliśmy na lekcji tenisa. Bardzo zmarzłam, bo złapała nas mżawka. Ale trening szedł tak fajnie, że zauważyłam dopiero, jak Luuk zaproponował, że wniesie nam kurtki do kantyny, aby nie mokły na ławce. Potem w domu zauważyłam, ze mam mokre włosy. Ja naprawdę nie zauważyłam tego deszczu.

Na śniadanko z rana składała się kanapka z warzywami i serem. Wciąż mam słowacką parenicę i naprawdę jest pyszna.

Mąż przygotował mi do pracy boerenkool, czyli jarmuż ukiśtany z ziemniakami. Holendrzy tłuką ziemniaki z różnymi warzywami – nazywa się to stampotem – daniem jednogarnkowym. Ja do tego dostałam jeszcze brukselkę i kurę. Naprawdę pyszne połączenie.

Zupa wyszła mało kwaśna – i dobrze, bo nie miałam ochoty na super kwaśną. Zdjęcie z poniedziałku, kiedy zjedliśmy dwie duże porcje po pracy. W niedzielę była tylko salaterka. Reszta moich kalorii pochodzi z rumu i wina.

Wieczorem zrobiłam trening. brzuchy i pośladki. Cały poniedziałek zastanawiałam się, czy zakwasy na pośladkach mam od tenisa czy od treningu…

Dostałam przed czasem swój prezent walentynkowy. Kalendarz adwentowy z Rituals plus zestaw kosmetyków z linii ritual of ayurveda – moja ulubiona linia tej marki. W zestawie są olejki do ciała, pianki pod prysznic, mydełko, maski na twarz i na włosy, mgiełki do ciała i ubrań, kremy do twarzy i rąk, szampon, odżywka, olejki pod prysznic, olejek suchy do włosów [?] i inne cuda. Niektóre rzeczy przydadzą się na rower – małe ale wydajne pianki pod prysznic są super.

Amarylis jest ogromny i równie piękny, jak na zdjęciu u producenta. Będę dokupować dalię z tej samej firmy.


Zgłosiłam do gminy, że bym chciała, aby postawiono śmietniki rowerowe na trasie, którą biegam. Ewidentnie dzieciaki po szkole jadą do McDonald’s i rzucają śmieci przed wjazdem do wsi w krzaki. Zapewne jedzą fastfoody, aby rodzice nie widzieli. Cóż – złego gustu w jedzeniu ani zaburzonych relacji z rodzicami nie uleczę, ale jeśli pojawią się śmietniki na początku i końcu alei, to może ilość śmieci na dziko się zmniejszy? Warto pomarzyć. Jak na razie gmina nie odpisała.

30 stycznia 2023 , Komentarze (8)

Kiedy miałam żele na paznokciach, miałam drobny wypadek z drzwiami od auta. Odskoczyły mi one w dłoni, gdy wsiadałam i przeleciały mi między palcami otwierając się szerzej. Ktoś kiedyś wymyślił ze fajnie będzie, gdy drzwi będą miały stopniowane od otwieranie a nie płynne. Więc zamiast płynnie się otworzyć, drzwi przeskoczyły z średnio otwartych na bardziej otwarte ignorując mój kobiecy dotyk. Wyrwało mi paznokieć. Wtedy tak czułam i ból był obecny dwa dni. W sobotę, gdy zdjęłam żele, zobaczyłam jak duże są uszkodzenia. Paznokieć jest oderwany od mięsa. Nosz kufa. To nie pierwszy raz, kiedy samochód mi to zrobił, ale pierwszy raz, gdy uszkodzenia są tak poważne. W mojej pracy rozerwanie tego mocniej, jest bardzo prawdopodobne. Każde ubranie rękawiczek może skutkować mocniejszym oderwaniem paznokcia… 

Pierwszy raz od wielu dni zjadłam więcej niż spaliłam.

Po całodniowy poście, waga spadła do 72 kilo. Tłuszcz spada. Jestem zadowolona. Widzę też, że wyglądam inaczej. Albo działa efekt placebo.

Zaprowadziliśmy rowery do przeglądu. Mają by też zainstalowane stelaże na z sakwy na przednie koło. Niestety rower męża ma w piasmście także hamulce i przez to rower zbudowany jest trochę inaczej. Nie ma na widełkach miejsc do mocowania stelażu. Pan że sklepu musi zamówić inny model i spróbować go zamontować. Wtedy będę norma odebrać rowery. W sakwie jest też ładowarka do baterii, gdyby wymagała zmiany oprogramowania, a także pompka, bo zawsze tak jest, i jedna z sakw na przednie koło any pomierzyć. Powinno być okej. Najpewniej odbiorę rowery w najbliższą sobotę. Kupiłam sobie nowy dzwonek. Mój jest malutki i ledwie go słychać. Kupiłam taki z większym volume.

Amaryllis jest coraz bliżej kwitnienia. Dostał więcej wody i już nie mdleje.

Poszłam na bieganko. Wyszło ponad 7km. W Holandii zimą jest ogólnie zielono, ale widać że rośliny cebulkowe są już gotowe do wiosny. Pojawy się liście nie tylko u mnie w ogrodzie, ale także na polach. Nie mogę się doczekać wiosny.

Mąż zaserwował ziemniaki tłuczone z jarmużem. Holendrzy jedzą tak dania jednogarnkowe. Ja uwielbiam ziemniaki ukiśtane ze wszystkim. Cebulką, groszek, marchewka, jarmuż… Mega! Do tego dorada, która znów okazała się za duża na mój żołądek.

Ponadto zjadłam w sobotę 50g m&m’s I mini babeczki. Całość sprawiła, że kalorii wyszło za dużo. Ale czułam, że mam ochotę dojeść. Gdy zaś wyciągnęłam z zamrażarki logdy Brownie, czułam że to za dużo. Zostawiłam do rozpuszczenia i poszłam biegać. Po obiedzie dobrałam się do lodów, wklepując ich kaloryczność i musiałam je wylać do WC. Z bólem serca, ale to było za dużo. Były zbyt rozpuszczone, by je zamrozić, a ja zbyt najedzona by je dokończyć. Pass. Wyszło więc 2.8k kcal zamiast 3.2k. Zawsze to lepiej, choć w niedzielę mogłabym je dojeść….

///edit. na życzenie: moje 63 kg

i 72 kilo

29 stycznia 2023 , Komentarze (33)

Na piątek ustawiłam sobie post całodniowy. Skończyłam pić Inke w czwartek o 19 i do soboty, do 7 rano, nic nie jadłam. Zaskakująco, ale nie byłam głodna. Myślałam, że będą pokusy, że będę się gorzej psychicznie czuć, a jednak było spoko. Może dlatego, że po pracy się zajęłam paznokciami i zeszły mi że 2 h na manicure? Omijanie kuchni zmniejsza zachciewanki.

Zbierałam się trochę na bieg I w końcu zdałam sobie sprawę, że nie chce mi się iść na dwór, tam gdzie ciemno i zimno. Wskoczyłam więc na bieżnie. 10 minut rozgrzewki w energicznym marszu i interwały after burn faza 2. Razem niespełna 3 km. Dłuższe treningi mogę kalibrować z zegarka, ale te krótsze jak zegarek źle odczyta dystans to tak zostaje. Z poziomu aplika nie kłóciłam się o te 90m.

Później zrobiłam trening siłowy. Też było spoko. Czuję poprawę siły rąk przy opuszczaniu się przy ławeczce.

Jest to ćwiczenie z ciężarem własnego ciała. Na razie robię 3 serie po 5 powtórzeń, ale może zwiększę do 6 powtórzeń. Trochę bolą mnie podczas tego nadgarstki, więc nie mogę przesadzać. Często mam problem z nadgarstkami.

Zrobiła sobie diagnozę dietetyczna na vitalii. Niby w 80 proc wiem jak działa żywienie i wiem, co jeść, a jednak uważają ze jest pole do poprawy. Na obraz własnego ciała zaznaczyłam najszczuplejsza z proponowanych figur, ale oni w analizie wybrali mi taka większą kobietę, jako reprezentację mojej figury. Hmmm…

Do tego piszą, że mam za mało tłuszczu i że mam przytyć…. Zaś tak wygląda moje ciało w realu:

Od początku odchudzania (obecnego rzutu) udało się już trochę schudnąć. Głównie za sprawą postów. Pierwsze koty za płoty, dalej będzie trudniej.

Mąż kupił kotu mokre jedzenie w Lidlu. Skład ma w miarę dobry, ale nadal są w niej produkty roślinne. Wypełniacze. Chcę odstawić sucha karmę, bo tam że zbożami jest jeszcze gorzej. Jak nie pszenica to kukurydza lub ryż. Koty są mięsożerne, ich jelita są za krótkie i brakuje im enzymow i flory jelitowej, by trawić produkty skrobiowe i mączne. Dobre karmy są zaś bardzo drogie. Koszt żywienia kota przez miesiąc to koszt żywienia nas dwojga przez tydzień. Karma z Lidla zaś kosztowała 79ct.

Karma o dobrym składzie zaś kosztuje 6 razy drożej. Na razie kicia ma coshide w puszce i saszetkach. Nie smakuje jej za bardzo póki co. Po pierwszym zachwycie postanowiła rzucić się na sucha karmę… Nie wiem co myśleć. Spróbujemy jej podawać puszkę ile się da i sucha jeśli będzie miała ochotę i zobaczymy przede wszystkim czy jej waga spadnie. Jest gruba i musiałaby z 1-1,5 kg zrzucić. Jeśli wierzyć internetom to właśnie suche karmy odpowiedzialne są za otyłość kotów, bo cukry których kot nie trawi zostają zsyntetyzowane do tłuszczu.

Mąż kupił mi też mały prezencik w Lidlu. Taśmy do zamocowania namiotu oraz gumy na bagażnik do mocowania. Może da się więc śpiwór zamocować na namiot? Rok temu torbie od śpiwora doszyłam uszko, więc powinno być spoko. Teraz tylko trzeba ogarnąć wodoodporna torbę, w razie gdyby padało. Patrzyłam na pokrowce na rowery w sklepie i są bardzo drogie…

Podsumowując… Wycieczka rowerowa nadal się jaram. Dzień postny przeżyłam. Czuję się świetnie nie jedząc. Myślę, że kolejny tydzień zrobię podobnie. Miałam mały kryzys, gdy szefowa moja na swoje urodziny przyniosła do pracy makaroniki i appelflapy, ale jak odeszłam od baru to już mnie nie kusiło. Cieszę się, że nie zapytała czy smakowało, bo nie potrafiłabym skłamać. Zaskakujące było to, że nie zmęczyłam się, bardziej niż normalnie, bieganiem.

28 stycznia 2023 , Komentarze (16)

Czwartek – schemat jedzenia wrócił do takiej jakby normy. Pominięte śniadanie i post po obiedzie. W pracy zjadłam standardowo jogurt i ciasteczko śniadaniowe z suszonymi owocami leśnymi. Później kanapkę zamiast dania obiadowego na lunch, bo nie chciałam trudzić męża by robił jedną małą porcję i stał w kuchni niepotrzebnie. W piątek i tak planowałam nie jeść nic przez cały dzień.

Chciałam w czwartek jeszcze pobiegać, ale skończyło się na samym treningu siłowym, ponieważ jak weszłam po schodach to poczułam, że mam bardzo zmęczone nogi i nic z nich nie wykrzeszę.

Treningi jednak, aby móc sobie kupić torebkę, muszę zrobić. Ta motywacja naprawdę działa. Mam już 4 tygodnie wykonane i walczę o 5 z 8 tygodni potrzebnych, aby sobie móc zamówić torebkę.

Przypomnę, że marzy mi się ta torebka:

Amarylis zaczął otwierać pączek. odstawiłam go od okna, aby się nie opierał o szybę i tym samym otworzył się w pełni a nie odgnieciony. Jednak kilka godzin później, jak wróciłam z pracy, znalazłam go zwisającego nad podłogą – chyba nie jest w stanie sam udźwignąć tego kwiatu. Trafił więc znów na szybę – mam nadzieję, że nie wywinie mi takiego numeru, aby spaść z parapetu…

Dostałam od kolegi z pracy słodyczki z Portugalii. Chyba jednak mu się teraz pomyliło, bo zamiast standardowych żółtek w cukrze i kakao dostałam biszkopciki w cynamonie. Szkoda, bo płynne żółtko uwielbiam a cynamonu nie Mam tylko nadzieję, że za bardzo się nie wykosztował.

Dziś z polecajek filmowych mam film Wielki Dyktator z 1940 roku. Film, który Chaplin robił bardzo długo i zmieniał go w trakcie, ponieważ miał być on satyrą na Adolfa Hitlera, a tymczasem wybuchła wojna i opresja Żydów stała się zbyt straszna, by móc z tego żartować. Mimo to lekkim tonem, reżyser, producent i aktor grający dwie główne postacie filmu, opowiedział historię nienawiści, miłości, przetrwania i przekazał przy tym piękne wartości. Postanowiłam obejrzeć ten film po odsłuchaniu podcastu „American Scandal” i odcinkach poświęconych Charlie’mu Chaplin’owi. Mowa końcowa pojawiła się wielokrotnie w popkulturze – w piosenkach, filmach, artykułach.

Dziś szczególnie jest istotna, szczególnie ważna.

Poniżej zamieszczam jej tłumaczenie.

Przepraszam, ale nie chcę być cesarzem. To nie moje zadanie. Nie chcę nikim rządzić, ani nikogo podbijać.
Wolałbym wszystkim pomagać: Żydom, gojom, czarnym i białym. Wszyscy chcemy sobie pomagać, ludzie właśnie tacy są. Chcemy żyć szczęściem innych, nie ich krzywdą. Nie chcemy się nienawidzić i sobą pogardzać.

Na tym świecie jest miejsce dla wszystkich, a dobra Ziemia daje obfitość każdej istocie.

Nasze życie może być wolne i piękne, ale zapomnieliśmy jak żyć.
Chciwość zatruła ludzkie dusze. Zniewoliła świat nienawiścią, marszowym krokiem doprowadziła nas do nędzy i rozlewu krwi.

Osiągnęliśmy dużą prędkość, ale zamknęliśmy się w sobie.

Maszyny, które miały nam dać bogactwo, wpędziły nas w niedostatek.

Wiedza uczyniła nas cynicznymi, spryt sprawił, że staliśmy się twardzi i nieżyczliwi.
Za dużo myślimy, za mało czujemy.
Bardziej niż maszyn potrzebujemy być ludzcy, bardziej niż inteligencji, potrzebujemy życzliwości i delikatności. Bez tych cech nasze życie wypełnia przemoc, która zgubi nas wszystkich.

Samoloty i radio [internet! Przyp. tłum] przybliżyły nas do siebie. Sama natura tych wynalazków woła o dobro w człowieku, o uniwersalne braterstwo, o jedność nas wszystkich.

Nawet w tej chwili mój głos dociera do milionów ludzi na świecie, milionów zrozpaczonych mężczyzn, kobiet i małych dzieci, ofiar systemu, który zadaje ludziom tortury i niewinnych pozbawia wolności.

Wszystkim, którzy mnie słuchają mówię, nie traćcie ducha. Nieszczęście, które nas dotyka jest tylko dziełem chciwości, zgorzknienia ludzi, którzy boją się postępu ludzkości. Nienawiść tych ludzi minie, a dyktatorzy umrą. Moc, którą odebrali ludziom, wróci do nich. I tak długo, jak człowiek umiera, Wolność nie zginie.
Żołnierze, nie oddawajcie siebie tym brutalnym, zimnym ludziom, którzy gardzą wami i czynią z was niewolników, decydują o waszym życiu, mówią wam, co robić, co myśleć, co czuć. Którzy musztrują was, wydają wam jedzenie, traktują was jak bydło i czynią z was mięso armatnie. Nie oddawajcie siebie tym nienaturalnym ludziom, ludziom-maszynom, o mechanicznych umysłach i mechanicznych sercach.

Nie jesteście maszynami! Nie jesteście bydłem! Jesteście ludźmi! Macie w sercach miłość do ludzkości. Nie ma w was nienawiści. Tylko ci, którzy nie zaznali miłości, czują nienawiść. Tylko niekochani i nieludzcy ludzie są zdolni do nienawiści.
Żołnierze, nie walczcie o niewolę, walczcie o WOLNOŚĆ! W rozdziale siedemnastym Ewangelii według świętego Łukasza napisano: „Królestwo Boże jest w WAS”. Nie w jednym człowieku, ani w grupie ludzi, ale we WSZYSTKICH ludziach, w tobie.

To ludzie mają władzę, moc, by tworzyć maszyny, by kreować szczęście. To wy, ludzie, macie moc, by uczynić to życie wolnym i pięknym, by uczynić je wspaniała przygodą.

W imieniu demokracji użyjmy tej mocy, zjednoczmy się, walczmy o nowy świat. Godny świat, gdzie człowiek będzie mógł swobodnie pracować, gdzie młodzi będą mieć przed sobą przyszłość, a starzy bezpieczeństwo.

Na tych obietnicach tyrani doszli do władzy. Ale oni kłamali, oni nie spełniają tych obietnic i nigdy ich nie spełnią. Tyrani uwalniają siebie, ale zniewalają ludzi.
Walczmy o spełnienie tych obietnic. Walczmy o uwolnienie świata, skończmy z barierami dzielącymi narody.

Skończmy z chciwością, nienawiścią i nietolerancją.

Zawalczmy o świat rozumu, w którym nauka i postęp niosą szczęście wszystkim ludziom.
Żołnierze, w imię demokracji, zjednoczmy się!

Tłumaczenie: Blanka Łyszkowska

27 stycznia 2023 , Komentarze (8)

W środę trzymałam post dopiero po pracy. Ostatni posiłek zjadłam na lunch i od tamtej pory do czwartku do przerwy na kawę, nie jadłam nic. Zdziwiło mnie, że wcale nie byłam głodna. Wyszło nieco ponad 1000 kcal zjedzonych.

Zrobiłam trening biegowy z treningbiegacza.pl. 2 minuty biegu na 5 marszu 8 razy. Ubrałam się za ciepło i się przegrzewałam, zaś wiatr był lodowaty, więc nie mogłam się rozebrać. W połowie biegu zaczęło padać i dobiegłam do domu mokra, choć nie przemoczona. Na szczęście nie odczułam tego w zdrowiu. Przez fakt, że nie jadłam nic po pracy, zaoszczędziłam sporo czasu, które musiałabym poświęcić na przygotowania jedzenia i odpoczynku po jedzeniu. Dziwnie było widzieć jeszcze światło dzienne za oknem.

W końcu spróbowaliśmy [w czwartek] nadziewane kalmary, które kupiliśmy na spróbowanie na Azorach. Smakowały trochę jak bardziej pikantny paprykarz. Smaczne.

Dorzucę jeszcze jeden kwiatek z naszej hodowli. Ten istnieje na wczesnym etapie fazy eksperymentalnej. Mamy może 3 sztuki tej odmiany i nie wiadomo jeszcze czy przejdzie przyszłe selekcje. Kolor jednak ma wspaniały. Akwarelkowa brzoskwinia z różem. Zachwycił mnie.

U psychologa w poczekalni widziałam ulotkę biegu w marcu. Nie biegłam go nigdy, ale widzę, że mają na stronie możliwość 5k. Kusi trochę…. Obdam niedaleko – mogłabym w ramach rozgrzewki pojechać rowerem.

https://aro88.nl/runnersworld-...

Macie jakieś plany sportowe na ten rok?

26 stycznia 2023 , Komentarze (35)

Wymień pięć rzeczy, które robisz dla zabawy. Kiedyś słuchałam podcastu o zabawie i czy wypada się bawić, będąc osobą dorosłą. Dzieci bawiąc się, się uczą. Zwierzęta podobnie. A co z człowiekiem dorosłym? Padały w tym podcaście argumenty za tym, aby się bawić i to bawić się przez całe życie. Że wszelkiego typu hobby, zainteresowania, zachowania regulujące emocje, które nazywamy zabawą, pozwalają na zachowanie długiej neuroplastyczności mózgu i tym samym spowolnić procesy neurodegeneracyjne. Kiedy żyjemy coraz dłużej, chcielibyśmy także żyć zdrowi. Niestety o ile o ciało jeszcze ludzie pamiętają, by dbać, to o mózgu i psychice mało kto pamięta. A dla mózgu ważny jest codzienny trening. Od wykonywania tych samych czynności ale drugą ręką lub na jednej nodze, po naukę gry na instrumencie lub nowej umiejętności. Nasz mózg pozostanie dłużej sprawny i jasny, kiedy będziemy dbać o stymulowanie go. Niektóre zabawy, jakie można wykonać, a które nie zawierają takich elementów jak narkotyki czy alkohol, są jak najbardziej wskazane w dorosłym wieku. Ja ostatnio zaczęłam próbować swoich sił z szydełkiem – jak na razie paskudnie mi idzie. jest też kilka rzeczy, które robię dla siebie, aby się dobrze bawić. To mnie relaksuje, daje poczucie celu, uwalnia z napięcia i czasami pozwala zapomnieć o problemach. No i jest zdrowsze niż gdybym waliła piwska na zapomnienie i ukojenie. Argumentów, że dorosły człowiek się nie bawi – nie przyjmuję. Że jest za stary – też nie. Że nie przystoi – no weź! Że są ważniejsze sprawy? Ważniejsze od siebie? Wybieram w to nie wierzyć.

1. Szwędanie się z aparatem. Lub jazda rowerem z aparatem. Podglądanie ludzi i zwierząt i uwiecznianie nietypowych, chwilowych zjawisk na fotografiach. Lubię myśleć, jak by wyglądało zdjęcie tego co widzę nawet jak nie mam aparatu. gdy zdjęcie zrobię i później zobaczę, że jest ostre i udane, to jestem z siebie bardzo dumna i poprawia mi to ogólny obraz siebie. No i robienie zdjęć w takim charakterze jak ja to robię – wymaga wyjścia z domu. A to też jest na plus.


2. Bieganie. Jestem bardzo mozolnym biegaczem. Wiecznie z zadyszką i pełnym pęcherzem. Co chwilę przerywam bieganie z przemęczenia, choroby lub zbyt napiętego grafiku. Potem musze uczyć biegać się na nowo i nadal mi się to podoba. Od kilku lat nie pobiłam swojej życiówki na 5k i 10k, a jak co roku, chcę to zrobić w 2023. Wzięłam udział w kilku biegach ulicznych, ale bardziej po to, aby je przebiec niż aby uzyskać jakiś rekord.

3. Journaling. Mniej lub bardziej graficzny planner typu bullet. Lubię tabelki, statystyki, analizy danych. Lubię planować do przodu i czasem mnie wkurza, jak się z planów nie wywiązuję. Ale sam proces planowania daje mi kopa dopaminowego, więc nawet jeśli to jest najmniej sensowna rzecz na mojej liście – so be it! Sprawia mi to przyjemność.

4. Jedzenie. Prawdopodobnie najbardziej destruktywna z moich pasji. Ja kocham jeść i dlatego dziś ważę ile ważę. Nie mam insulinooporności, nie mam problemów z hormonami, trzustka i tarczyca są zdrowe bez względu na ilość diagnoz jakie dostaję od osób w internecie. Ja kocham jeść i jak mi smutno to kocham jeść bardziej. W dodatku lubię wyjść do restauracji i spróbować gdzie i co dobrego można zjeść. Czasem – 2 razy do roku max – odwiedzę SubWay. Uwielbiam American Steakhouse Melt z avokado i sosem czosnkowym. W domu też zawsze jest coś ciekawego do zjedzenia, bo albo mąż wypatrzy coś w sklepie prościutkiego jak pomidory malinowe i mozzarella albo sam przyrządzi coś bardziej złożonego i poda pięknie przybrane. Na diecie Vitalii ważyłam 57 kg i od czasu, jak wprowadził się mój mąż tylko tyję. Najwięcej ważyłam 77 kg.

5. Czytanie. Czytam, słucham audiobooków, używam czytnika ebooków. Lubię różne historie, lubię różne smaczki i easter eggi, lubię polecieć w kosmos z Jamesem SA Corey lub podróżować do Grobowców Czasu z Danem Simmonsem. Lubię historie o łodziach podwodnych, podróżach, horrory, opowieści oparte na faktach. Lubię czytać historie dziejące się w świetnie zbudowanym universum. Lubię w nich wątki psychologiczne i socjologiczne. Lubię gdy w książkach pojawiają się nowe narody i języki. Lubię książki, które dają rozrywkę, ale i uczą.

6. Pedałowanie. Niby poza listą, ale nie da się pominąć. Myślę, ze to nawet na równi z bieganiem – lubię rower. Zwiedzanie na rowerze. Robienie zdjęć na rowerze. Spacer z mężem na rowerze. Przygoda z przyjaciółką na rowerze. Co by fajnego w życiu nie robić – wszystko niemal się da zrobić na rowerze.

W Polsce miałam kupiony na allegro taniutki rower, który nazywałam pistacją. Później w Holandii miałam gazelę pokiereszowaną i następnie batavusa. Teraz jeżdżę Victorią. Byłam zakochana we wszystkich tych rowerach. Rozważam zakup roweru sportowego…

A co Ty lubisz robić dla zabawy? Bez oceniania, dla siebie.

We wtorek dla siebie się byczyłam. Spacer z koleżanką, a poza tym nic. Film na Netliksie. W poniedziałek zaczął mi się okres. Od października nie miałam okresu, bo nie robiłam przerw w antykoncepcji. Teraz postanowiłam dać organizmowi tydzień przerwy i ten w podziękowaniu walnął mnie taką miesiączką, jakiego od podstawówki nie miałam. Trzeci dzień jadę na no-spie, kiedy zazwyczaj biorę jedną tabletkę drugiego dnia okresu, a czasem nie biorę nic. Krwawienie mam intensywniejsze niż zwykle, brzuch ciężki, a w poniedziałek to mnie ścięło. Położyłam się po pracy na kanapie i napisałam smsa, że nie jadę na spotkanie klubu – a miałam specjalnie docięte ramki i zdjęcia wydrukowane w lepszych kolorach za dodatkową kasę. No trudno. Wyleżałam swoje, a w nocy mnie złapały takie poty, że rano musiałam się wykąpać. Wydaje mi się, że gorączka rozgoniła jakieś przeziębienie. We wtorek nie czułam już się chora, a jedynie z bolącym brzuchem. Jeszcze mnie lekarka po brzuchu wygniotła, bo poszłam do niej z problemami żołądkowymi.

Zjedzino 1600 kcal

Jeśli kogoś interesuje mój Netfliksowy smaczej – jest to film The deep end of the ocean. Dramat rodziny, której syn i brat zaginął przed laty. Gdy się odnajduje, rodzina staje przed jeszcze większym wyzwaniem niż samo zaginięcie.

Liczę, że w kolejnych dniach trochę więcej się poruszam. I dokończę zaczęte filmy
😉

25 stycznia 2023 , Komentarze (11)

W poniedziałek od rana mamy pracę siedzącą. To znaczy chłopaki stoją, a ja siedzę. Inna część kręgosłupa boli mnie niż chłopaków. Co jakiś czas robimy zbiorową gimnastykę, bo oszaleć idzie. Mamy szybką akcję - pikowanie siewek przy pomocy rysika ołówka automatycznego. Czasem dobrze nie widać, czy się pochwyciło jedną czy dwie roślinki. Niby mam lekką pracę, a jednak męczą się oczy, szyja, ramiona i plecy. Plus mi tyłek cierpnie. Byle do piątku, choć mam wrażenie, ze skończymy szybciej.

W związku z tym mam obecnie bardzo wolne spalanie kalorii - 2200 kcal w poniedziałek. Zjadłam zaś 1820 kcal, więc jest dobrze. Wpadły przy okazji 4 ciasteczka maślane. Do łask wrócił chleb z jajcem. Dostałam od koleżanki słowacką parenicę, wiec zamiast holenderskiego sera używam właśnie tej parenicy. Ale to jest pyszny ser!

Jadę dalej z postami. Przeniosłam sobie dzień niejedzenia z soboty na piątek. Będzie łatwiej w piątek, kiedy jestem w pracy 7 godzin niż kiedy jestem cały dzień w domu, a mąż na weekendy gotuje obiady…

Zaczynam od 14 godzin postu i w piątek osiągnę 34 godziny postu, by potem wrócić do normalnych godzin. Mój organizm najlepiej reaguje na takie właśnie ruchome posty.

W pracy trwają testy wazonikowe nowej odmiany. Na żywo wygląda naprawdę efemerycznie – pięknie te cienie różu i zieleni się układają. Dawno nie widziałam tak ładnego kwiatka u nas.

24 stycznia 2023 , Komentarze (4)

Niedziela - odwiedziłam Remiego i innych mieszkańców Landgoed Hoendendaell.

Przygotowuję ten wpis w poniedziałek późnym wieczorem – miałam być na spotkaniu klubu foto, ale zachciało mi się mieć okres w tym miesiącu i mnie powalił. A tak dobrze już mi szło unikanie miesiączek… Jutro będę gadać z lekarzem o innych możliwościach wyłączenia okresu z mojego życia. Ale o tym kiedy indziej. Fotografia to jest to, co lubię. Szkoda mi, że nie pojechałam na spotkanie klubu, ale czułam, że dziś nie chcę nikogo, nigdzie oglądać.

W niedzielę pomimo chłodu, była ładna pogoda. Pochmurna, ale bez wiatru i deszczu. Dwa punkty więcej do dobrego dnia. Umawialiśmy się z mężem, że jak zawieziemy rowery na przegląd techniczny to wpadniemy do zoo w czasie check upu. Później jednak pan od okien się z nami umówił – tym razem Holender. Ci Polacy z Lelystad nadal robią uniki. Już doszłam do etapu pisania właścicielowi firmy, że jestem poirytowana i mają się ogarnąć. Jak zwykle sypie obietnicami. Współczuję jego rodzinie, że mają takiego cwaniaka ze słowem nie wartym złamanego grosza. No, ale skoro ma wpaść pan od Ricka i zmierzyć okna to będziemy z rowerowego drałować z buta do domu – ok 5-6km – aby później wracać z buta po rowery. Spoko – byle nie było jakiejś bardzo złej pogody. Dawno nie byliśmy na spacerze.

Spotkanie jest więc umówione w czasie, kiedy mieliśmy iść do zoo. Postanowiłam wówczas iśc do zoo mimo wszystko. Mąż tak średnio miał ochotę – poszedł by bardziej dla zabicia czasu. Sam z siebie może by poszedł, gdybym nie miała ze sobą aparatu. A ja uwielbiam fotografować zwierzęta, więc nie mogę przejść i nie zastanawiać sięjak by tu skadrować albo jakie świetne kolory i czy udałoby się je na zdjęciu uchwycić. A jak już mam aparat w ręku to kombinuję ile wlezie, by złapać fajny moment. Właśnie takie zdjęcia lubię najbardziej – moment. Coś, co dzieje się teraz i tylko teraz. Co za minutę nie będzie miało ani sensu ani uroku. Jak to zdjęcie:

Po resztę wpisu zapraszam do siebie na bloga. Jest tam tyle zdjęć, że gdybym to dała wszystko tutaj, to by pewnie zarwało serwery Vitalii ;) Wystarczy wejść pod link. Zapraszam.

 https://kolekcjonermarzen.word...

23 stycznia 2023 , Komentarze (3)

Dziś będzie krótko. Weekend był fajny i niezbyt intensywny, ale nie uprzedzajmy faktów. Najpierw sobota. odłożyłam bieganie na świętego nigdy, bo wolałam spędzić czas z mężem oglądając seriale pod kocykiem. Niczego nie żałuję.

Zjedzono 2050 kcal

Podjechałam do miasteczka obok odebrać moją paczuchę. Przy okazji kupiłam brystol i docięłam kolejne passe partout, bo zmieniając miejsce wydruku zdjęć, zmieniła się proporcja obrazu i wcześniej wycięte ramki przestały pasować rozmiarem do moich wydruków. Sakwy przyszły w parach – uff – nie byłam pewna. Nie we wszystkich sklepach internetowych było to jasno opisane – raz, ze podwójne sakwy, jakby chodziło o dwie kieszonki w środku, a raz, że sprzedawane w parze. Postanowiłam zaryzykować i udało się – przyszły po 2 sztuki z danego koloru. Świetnie wyglądają te kolory. Żółte pójdą do czerwonego roweru a niebieskie do pomarańczowego.

Zjedzono 2050 kcal

Amaryllis nadal nie zakwitl. Chyba przestał już rosnąć na długość, mniej pije też wody niż wcześniej. Hiacynty niebieskie zaczynają kwitnąć.


Zrobiłam w domu jedynie trening na plecy i ramiona i poszłam na obiad z mężem i posiedzieć. Po powrocie z miasta było mi bardzo zimno. Na szczęście koc elektryczny jest naprawdę bardzo pomocny w takich przypadkach.

Mój Ukochany serował tego dnia pstrąga. Ryba była naprawdę wyśmienita. Porcja okazała się trochę za duża, ale jak za to smakowała!

Otworzyliśmy bombonierkę urodzinową. Zjedliśmy na pół oglądając końcówkę sezonu Only murders in the building.

Polecam serial – jest zabawny, pełen zwrotów akcji i ma bardzo ciekawie opowiedzianą historię – wieloma głosami, z wielu perspektyw. Lubię takie scenariusze.

Gdy skończyliśmy Only murders in the building, zaczęliśmy od dawna odkładany Halo. Lubię sci fi i filmy o kosmosie. Ten serial łączy w sobie właśnie fajne laboratoria, badania, odkrycie, archeologię i sceny walki, intrygi polityczne, zapomniane dzieciństwo i wiele innych. Świetnie się ogląda. W gry nigdy nie grałam, ale rozpoznaję culture impact, bo gdzie się człowiek nie obejrzał kolejne edycje gry zawładały Internetem na całe tygodnie.

I tu miałam pewną zagwozdkę. Serial ten ma mniej znaną mi obsadę. Poza główną panią doktor i master chiefem, nie znam za bardzo nikogo z aktorów. Jednak Kai-124 wyglądała jakoś znajomo i myślałam, ze chodzi o Tonks z Harry’ego Pottera. Otóż nie, to zupełnie inna aktorka. A tak niesamowicie podobna…

Podobnie przejechałam się na moim rozpoznawaniu twarzy, myśląc, ze gra tu Dave Chapelle. Pojawiał się on już gościnnie w filmach, jednak jak się okazuje, tutaj jest inny aktor.

Głównego aktora kiedyś też myliłam z aktorem grającym w serialu Punisher. Obu nazwisk nie znam, ale jeszcze rozróżniam, choć są bardzo do siebie podobni.

Gdyby ktoś był ciekawy – tutaj jest zestawienie takich bliźniaków po innych rodzicach: https://www.insider.com/celebrities-who-look-alike-2017-1

22 stycznia 2023 , Komentarze (23)

Kiedy byłam dzieckiem chciałam być paleontologiem. Jak chyba każde dziecko miałam fazę na dinozaury. Miałam zabawkowego tyranozaura i triceratopsa później także dimetrodona. Czytałam książki o nich, miałam książkę 3d nawet i okulary. Uwielbiałam ją. Uwielbiałam uczyć się o dinozaurach. Jak byłam dzieckiem wyszedł do kin Park jurajski. Nie wydaje mi się, abym widziała go w kinie. Rodzice zabierali nas często do kina Pałuczanin, ale w tamtym okresie chyba już nie chodziliśmy wcale. Było bardzo krucho z pieniędzmi. Pewne rzeczy poszły w odstawkę. Pamiętam reklamy w TV i programy o tym filmie. Teraz pewnie siedziałabym na YouTube i oglądała z fascynacja wszystkie filmiki o tym.

Później przeszłam przez fazę psychologii. Interesowały mnie filmy i książki o problemach psychicznych, dysocjacjach, zaburzeniach. W zasadzie nadal mnie to interesuje, ale już nie tak, by wiązać z tym przyszłość. Studia psychologiczne jednak były trudne by się dostać i nie dawały za bardzo możliwości by się przebić z hermetycznym środowisku lekarzy. Niestety ale w Polsce by być lekarzem, by mieć praktykę, trzeba mieć w rodzinie lekarza. Niby szkole się zrobi, ale z pracą może być ciężko. Z resztą w tamtym czasie trzeba było mieć bardzo dobre oceny, bo to było około 23 osoby na miejsce na uczelni. Nawet nie próbowałam.

Był czas, kiedy w latach ’90, było pełno filmów o jappies. Młodych, przebojowych ludziach pracujących w biurach i robiących kariery. Tom Cruise, Micheal Douglas.. Filmy o Wall Street, o sprzedawcach ubezpieczeń, agencjach reklamowych. Myślą, że to jest świat dla mnie. Jestem bardzo zadaniowa. Lubię działać energicznie, a to sprawiło, że uznałam, że taka właśnie będę. Baba z jajamk biegnącą z teczka i mająca masę świetnych pomysłów. Wychodząca obronna ręka z każdego zadania. Odnosząca sukcesy. Ze będę takim jappie. Era jappie chyba skończyła się w 2008nroku wraz z załamaniem rynku. Okazało się, że ich najłatwiej było zwolnić.

Zostałam poniekąd zmuszona przez rodziców do wybrania uczelni w Bydgoszczy. Zawsze byłam grzecznym dzieckiem, więc kiedy olano moje marzenia o Krakowie, bo nie było pieniędzy, by mnie tam wysłać, dojeżdżałam codziennie na studia 1.5 godziny. Startowałam na medycynę. Ówczesna akademia medyczna podobnie jak inne uczelnie w kraju, podlegała egzaminowi państwowemu wstępnemu na wydział lekarski. 120 pytań, 4 godziny. Wyglądam mniej więcej jak matura. Otworzono przy nas arkusze egzaminacyjne i jazda. 40 pytań z biogik, 40 z chemii i 40 z fizyki. O ile z pierwszych dwóch szło mi dobrze, byłam na fakultecie biolchem, tak z fizyki zdobyłam całe 4 punkty na 40. Normalnie geniusz że mnie. Nie dostałam się. Trzeba było szukać innych studiów. Później dowiedziałam się, że akademia medyczna w Poznaniu nie wymagała fizyki… Pękło mi serce. Rok później weszły nowe matury, nie było egzaminów tylko świadectwa maturalne. Trzeba było zdawać maturę z chemii i biologii. W starej maturze można było zdawać tylko jeden przedmiot dowolny. Nie miałam szans nawet próbować.

Atr w tamtym czasie rekrutował n biotechnologie. Zawsze dobrze się uczyłam i miałam fazę na filmy medyczne i filmy o chorobach, wirusach, epidemiach. Lubiłam oglądać w kółko sci fi o plagach kosmitów, bakteriach nieznanego pochodzenia, nieznanych chorobach. Biotechnologia wydawała się spoko. Zabawa sprzętem laboratoryjnym, białe fartuchy, chemia, mikrobiologia… Poszłam na egzamin i go zdałam. Niestety nie weszłam z listy rezerwowych. Uroki wyżu demograficznego. Nie byłam dość wybitna, by się przebić. Dobra, ale nie wybitna.

Trzeba było złapać się czegokolwiek. Tak wylądowałam na rolnictwie. Nie było egzaminu, ale rozmowa kwalifikacyjna. Opowiedziałam, jak ja widzę swój przyszłość I czemu akurat kształtowanie środowiska (spacjalnosc która wybrałam). Przyjęli 60 osób, w tym mnie. Studia były trudne, regularnie wykruszał się kolejne osoby. Od pierwszego roku przewinęło się kilka rodzajów chemii. Fizjologia, mimrkbiogka, dużo laboratorium. Biofizyka, statystyka matematyczna, entomologia, botanika. Były przedmioty typowo rolnicze, mechanika i budowa maszyn, przechowalnictwo i przetwórstwo płodów rolnych, chów bydła, paszoznawstwo (zbliżone do dietetyki), uprawa roślin, fitopatologia, meliorację rolne, agrometeorologia, ogrodnictwo i sadownictwo. Były też przedmioty trochę z dupy, ale ciekawe. Prawo, toksykologia, historia filozofii, etyka, socjologia. Dobrze wspominam ten czas, bo w końcu byłam wśród ludzi o podobnych zainteresowaniach. Zazdrościłam niektórym, że mają gospodarstwa i inwentarz. Co prawda posiadanie zwierzęcia w domu, a posiadanie zwierzęcia użytkowego to niebo a ziemia. Ale zawsze chciałam mieć krowę. Uwielbiam te zwierzęta.

Pamiętam krzemowe dziekana na rozpoczęcie roku akademickiego. Można żyć jakiś czas bez jedzenie, bez wody, ale nie bez powietrza. Ze rolnictwo to dziedzina, bez której świat umrze i w rolnictwie zawsze jest praca. Ale bez tlenu się nie da żyć i rolnictwo musi także działać rąk, by ten tlen był. By było zrównoważenie, ekonomicznie ale i ekologicznie. W rolnictwie zawsze jest praca… Tak, zapomniał ttlko dodać, że trzeba się urodzić w rodzinie, która ma ziemię. Moja mama jest pielęgniarką a tata budowlańcem. 5 arów to wszystko, co mają. Dane przez komunistów 5 arów. 5 metrów na sto. Notabene uwielbiałam grzebać w ziemi, choć mniej, kiedy mnie do tego zmuszano. W rolnictwie można też pracować, będąc zatrudnionym w instytucjach rządowych zajmujących się rolnictwem. Agencja restrukturyzacji i modernizacji rolnictwa. Starostwo powiatowe – wydział rolnictwa leśnictwa i ochrony środowiska. Państwowa inspekcja ochrony roślin i naskennkstwa. I wisienka na torcie – rdoś. Regionalna dyrekcja ochrony środowiska. Praca w budżetówce to bardzo źle płatne ale marzenie o stabilności. Trzeba umrzeć, by ta robotę stracić, rotacja niemal zerową. Do tego, aby się dostać trzeba mieć kogoś kto cie wciągnie. Oferty pracy na BIPie to fikcja. Podam przykład…

Na studiach miałam taki piękny przedmiot jak planowanie przestrzenne. W połączeniu z prawem dawało nam wiedzę, jak podejmuje się decyzję o planowaniu inwestycji w Polsce. Trzeba sprawdzić szkodliwość inwestycji na środowisko, jej umieszczenie względem zabudowań, cieków wodnych, umiejscowienia wód powierzchniowych i gruntowych, emisji dźwięku, światła, zapachów, drgań. Słowem, spora odpowiedzialność, by nie zniszczyć ludziom środowiska i miejsca gdzie mieszkają, odpoczywają czy jedzą. I tu wchodzi rdoś. Ogłoszenie na stanowisko osoby, która będzie wydawać pozwolenia środowiskowe. Na chłopski rozum to musi być ktoś z dużą wiedzą. Ogłoszenia do budżetówki pojawiają się na stronie biuletynu informacji publicznej. Pierwszy etap to spełnienie formalnych wymagań. Bez tego instytucja nie będzie z tobą rozmawiać. Wydawałoby się, że powinni studia z zakresu prawa, ochrony środowiska czy nawet nasze głupie rolnictwo już na tym etapie ująć, że y odsiać ludzi niekompetentnych. Ale co jeśli siostrzenica musi dostać jakąś robotę i dobra ciocia czy wujek może pomóc? Wtedy wymagania formalne na BIPie wyglądają następująco: wykształcenie średnie, obsługa komputera. I dosłownie takie wymagania się pojawiły. Nie ma sensu nawet myśleć, że ma się szanse. Do instytucji publicznych dostać się z zewnątrz nie jest łatwo. I biorąc pod uwagę, jak wygląda tam praca i za ile, to jeśli nie masz planów rodzic kilku dzieci i ta stabilizacja budżetówki cię uratuje to jest to praca dla ciebie. Kasa i nadmiar obowiązków to wielki minus. Ale nie zwolnią cie jak zajdziesz w ciążę, a to już plus nad prywaciarzami. Więc dupa. Pracy po tym nie było.

Przyjaciółka załatwiła mi pracę po znajomości. Pisałam o tym. Ani nie była to praca marzeń, ani dobrze płatna. Ale 4 lata miałam za co jeść i spać. Marzenia o idealnej pracy, karierze się rozmyły.

Obecnie pracuje w szklarni. Początkowo pracowałam na produkcji. Zrywałam kwiatki za pieniądze. Obecnie pensja minimalna w nl wynosi 1900 euro z hakiem. Jakieś 1700 na rękę. Dosłownie, zrywanie kwiatków. Gdyby ktoś był zainteresowany, proszę pisać, firma potrzebuje zawsze ludzi na sezon. Po 3 latach na produkcji zaproponowano mi pracę z dziale hodowli. Przeszłam z alstromerii na begonie. Czasem coś posadzę, czasem skrzyżuje, czasem pobawię się nasionami. Jest to ciekawa praca, bo próbujemy uzyskać kompletnie nowe odmiany kwiatów. W przyszłym tygodniu w Niemczech wystawiamy się z dwiema nowymi odmianami. Candy i licht rose. Obie są naprawdę śliczne, zwłaszcza candy.

Nie znalazłam jeszcze swojej pracy marzeń, ale jestem blisko. Lubię pracować z roślinami, jestem sama większość czasu lub z bardzo pracowitym gościem. Szefowa jest miła i wyrozumiała na moje dziwactwa. Mam swobodę pracy i zaufanie, że zrobię swoje dobrze i na czas.

Po praktykach studenckich wróciłam do Polski. Dokończyłam studia, choć dziś wydaje się to zbędne. Wtedy też, na 7 semestrze zaczęłam nowy przedmiot. Fitopatologie. Studiowałam specjalność kształtowanie środowiska i wydawało się logiczne robić pracę magisterską w ttm kierunku. Miałam wybraną katedrę melioracji rolnych na pisanie pracy mgr. Meliorację są super, praca z mapa, rysunek w skali, inżynieria, dużo matematyki. Design, projektowanie, rozumienie roślin i ich nawożenie, podlewanie, retencjonowanie nadmiaru wody. Melioracja to dziedzina, która od czasu. Zaboru pruskiego na ziemiach Polski, nie rozwinęła się chyba ani o jotę. Polska bardzo zaniedbuje meliorację i wynikiem tego są susze i powodzie. To nie natura, ale brak inwestycji zabiera ludziom dobytek życia. Miałam wtedy poczucie misji. Ale kto oglądał serial Wielka Woda na netflix ten rozumie, że w Polsce są układy i bez nich nie zrobi się nic. Tu się nic nie zmieniło od czasów komuny.

Fitopatologie to nauka o chorobach roślin. Ich występowaniu, etiologii, czynnikach ryzyka, epjdemiologii. Jak ta moja niespełniona medycyna, ale na roślinach. Szukanie przyczyny choroby, szukanie remedium. Od lat ’90 jest nowa metoda diagnostyczna – PCR. Tak, ta sama której używa się w testach na ojcostwo, badaniach na obecność wirusa HIV oraz testy na covid robione w laboratoriach. Te same testy, które przeciwnicy szczepionek podawali sobie na Facebooku jako „to nie jest narzędzie diagnkstyczne”. No i szach mat szury. Jest. Napisałam pracę mgr właśnie z zastosowania metod molekularnych i metody pcr scar w diagnostyce chorób podstawy źdźbła. W 2010 roku, rok po moich kolegach, bo moje badania w laboratorium tyle trwały, obroniłam pracę mgr i uzyskałam tytum mgr inż. Minęło 13 lat, a ja nadal nie mam pracy marzeń. Mam małe światełko w tunelu, że uda się pracować w fitopatologii, ale obecnie pozostaje mi tylko czekanie. Robię swoje i mam nadzieję, że moja medycyna roślinek, moja praca marzeń, okaże się taka, gdy już ją dostanę. Na razie boję się, że jej nie dostanę, że okaże się mniej atrakcyjna niż bym chciała, że nie będę w niej dość dobra i ją stracę.

Teraz jestem tutaj. Robię swoje. Zajmuje sobie czas, szukając miejsca dla siebie.

Zjedzono: 2750 kcal

W piątek byłam pobiegać. Pierwszy raz na zewnątrz od dłuższego czasu. Było bardzo ciemno, dość wietrznie, ale fajnie. Brzuch nie przeszkadzał, nogi jakoś dały radę. Jestem zadowolona,ze wyszłam pobiegać. Koszulka termiczna się sprawdziła, nawet pogoba mi się, że ma tak długie rękawy. Z uwagi na to, jaką jest ciasna, podwijała mi się do talii i musiałam ja wpuścić w leginsy. Do przejścia dyskomfort. Było mi na szczęście dość ciepło.

W domu zjadłam tarte jabłkową, która mąż dostał w sklepie. Skroilam ja na 6 I zaskakująco, nie zjadłam całość sama. Z reguły wciągam taka tarte w 2 dni. Teraz, w dwa dni, zjadłam 1/3 tarty. Pewnie gdyby mąż nie jadł, zjadłabym ją w kilka dni cała. Ale cieszę się że swojej samokontroli.

Mam dziś dwie filmopolecajki. Jak wspominałam, nadal interesują się psychologia. Lubię filmy w tej tematyce. Jednym z moich ulubionych, z uwagi na oprawę graficzną i muzyczną. Akcja filmu dzieje się na trzech płaszczyznach, rzeczywistej, fantazji i supresji. Polecam tym, którzy lubią dodać trochę fantazji do życia, aby nie było ono takie przytłaczające. Sama mam niewiele wyobraźni, ale lubię oglądać jej wytwory.

Drugi film to zmagania narkoman i muzyka z utratą słuchu. Próba odnalezienia się w życiu i świadomości, że zmiany występują nawet, gdy my ich nie chcemy.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.