Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.
Wczorajszy dzień wydeptany na plus. Żywieniowo ok. Dwa marsze, łącznie ponad 15 km. Kroków zrobiłam 25 904 a kcal spalonych aktywnie było: 1239. Trochę mnie wieczorem kręgosłup pobolewał, jak będzie się to powtarzać będę musiała ciut zmniejszyć chodzenie. I dodać basen. Nie bardzo mam ochotę bo basen ten 1,5 km ode mnie do południa ma tory pozajmowane przez szkoły, a ten drugi jest prawie 4 km od domu. Autem nie chcę jeździć, odległość to nie problem ale noszenie tego majdanu, suszarka, żel, dwa ręczniki - jeden do włosów itp. jest niefajne. No i suszenie włosów, są do pasa prawie i trochę to trwa. No dobra to wymówki, wymówki i tyle. W tym tygodniu nie dam rady już. Jutro chcę ogarnąć zakupy a na piątek umówiłam się na oddawanie krwi. Dawcą jestem od prawie 20 lat a grupę krwi mam chodliwą to oddaję, nic mnie to nie kosztuje. Jako dawca szpiku też się zarejestrowałam. Sobota będzie w biegu, mąż od 7.00 do 7.00 w niedzielę w pracy, a ja z jednym synem na zajęcia z programowania z drugim do ortopedy dziecięcego.
W przyszłym tygodniu we wtorek wypada ostatni dzień mojej służby, odbiorę dokumenty. Ciekawa jestem czy dobrze wyliczyłam kwotę odprawy i innych należności. W środę będę w mieście wojewódzkim załatwiać formalności z tym związanie, wizytę umówiłam na 10.00, więc pół dnia w drodze, w aucie. No i święta za pasem, trzeba zacząć przygotowania. U mnie idzie to zawsze pełną parą. W tym tygodniu muszę jeszcze zrobić ciasto na piernik staropolski dojrzewający. A w przyszłym pomału brać się za mycie okien, a mam ich mnóstwo :). Myślę też o nowych firanach do salonu, te mają niespełna dwa lata ale na wiosnę wzięliśmy małego kota i więcej chyba tłumaczyć nie muszę. Te które mam na zmianę nie pasują mi tzn. znudziły mi się 😁 Samo prasowanie firan do salonu to bite 2 godziny 🤪
Dzisiaj jestem już po jednym spacerze, prawie 9 km, jeszcze tylko pójdę po syna do szkoły, w obie strony to będzie 4 km i więcej nie świruję. Chleb rośnie, za godzinę pójdzie do piekarnika a ja kończę herbatę i biorę się za odkurzanie i mycie podłóg. Dzień jak co dzień.
W tym tygodniu ubyło mnie 1,2 kg, co daje od początku 14,7 kg.
Kawał drogi za mną, ale najtrudniejszy etap przede mną.
Wytapianie resztek i utrzymanie. Myślę, że znalazłam sposób na siebie, wypracowałam rutynę przynoszącą efekty. Coraz bardziej jestem zwolenniczką planu dopasowanego do danego człowieka, u mnie opanowanie skoków hormonów było podstawą na której mogłam walczyć o resztę. Bez tego nie udawało mi się nic zdziałać, mimo treningów i diety.
Co do wyników z ostatniego tygodnia, to jestem zadowolona, kawał pracy za mną, dużo czasu na ścieżkach spacerowych.
Najpierw kroki: średnia dzienna 21 235 kroków :)
Osobno chodzenie, czyli ta część kroków która byłą spacerem lub marszem, średnia dzienna 10 km spacero-marszu:
I nie myślałam, że to napiszę ale coraz bardzie brakuje mi biegania ... Czekam na zielone od lekarza, mam nadzieję, że kiedyś nastąpi poprawa na tyle abym mogła potruchtać.
Kalorie, udało mi się zwiększyć aktywnie spalone, nie jest jeszcze tyle ile bym chciała ale zadowalająco, średnia aktyna dziennie to 965 kcal 😁
Wiadomo, wraz z wagą spada mi też Podstawowa Przemiana Materii, czyli kalorie spoczynkowe, zaczynałam od 2042 kcal spoczynkowych a teraz mam 1861 kcal czyli moja PPM spadła o 181 kcal i to też trzeba uwzględniać w ilości spożywanych kcal. Jednak ja od miesiąca nie liczę skrupulatnie kalorii. Ważę i jem na oko już. To co mi nie szkodzi, na co mam ochotę i tak aby nie czuć głodu. Mam ochotę na banana sięgam po jabłko, marchewkę. Chleb nadal tylko 100% pełnoziarnisty, masło wędliny swoje, bez konserwantów. Jaja, nabiał, warzywa bez liczenia. Ogórki, pomidory, papryka, szczypior i własnej roboty kiszonki i sałatki warzywne konserwowane kwaskiem cytrynowym (narobiłam ich w lecie całkiem sporo).
Raz była pizza, raz hamburgery, raz pita. Wszystko domowej roboty, w zdrowym wydaniu (np. bułka białkowa, nie sosy a musztarda itp.) i waga spada. Nie katuję się, muszę na zawsze zmienić sposób żywienia więc sporo ulubionych potraw dostosowuję pod siebie i smakują :)
Wczoraj zrobiłam nam na kolację placki, racuchy z jabłkami. Dla całek rodziny.
- 3 jaja
- 5 łyżek mąki pełnoziarnistej pszennej
- 4 łyżki mąki pszennej tortowej
- 3 łyżki mąki kokosowej
- 2 łyżeczki cynamonu,
- 2 łyżki cukru brzozowego,
- 1 łyżka stevii,
- łyżeczka proszku do pieczenia,
- łyżka oleju
- mleko na oko aby konsystencja była ok
- 2 jabłka.
Wszyscy zjedli a ja wiem, że mi nie zaszkodzi 🙂 a dzieciom też na zdrowie wyjdzie.
Ale odbiegłam od tematu - Co do ogólnego podsumowania tygodnia to wygląda tak:
Plany treningowe na ten tydzień?
Chodzić jak najwięcej, włączyć ćwiczenia na tyłek, coby bardziej go umięśnić. Wypracować średnią spalania powyżej 900 kcal dziennie.
Kolejni goście pojechali, czas na złapanie oddechu przy kawie. Teściowie byli od czwartku do dzisiaj. Nie są to kłopotliwi goście, kolacje i śniadania ogarniają sami, zresztą u nas też najczęściej te posiłki jemy osobno lub ewentualnie w parach, bo są zależne od pory wstawania i chodzenia spać. Grunt, że nie trzeba było szykować x-rzeczy wystawiać na stół do salonu i siedzieć potem, wiadomo jak się siedzi przy zastawionym stole to zawsze coś w oko wpadnie. Obiady gotowałam, zupa i drugie i tu wszyscy razem jedliśmy, ogólnie u mnie obiady jada się razem, poza dwoma dniami gdzie nasz rozkład dnia to uniemożliwia, np. syn kończy o 18.25 albo jak mąż z pracy wraca później.
Ale wiadomo jak goście to trzeba z nimi czas spędzać, więc czasu na inne rzeczy brak. Teraz udało mi się wygospodarować to i owo dla siebie. W czwartek jeszcze przed ich przyjazdem był spacer, a potem pieszo po syna. W piątek po południu wyszłam na 2 h na marsz. Sobota spacer rodzinny, ponad godzina. Niedziela na straty odnośnie aktywności, więc zaliczamy ją jako regenerację. Cały dzień lało, wiało i ogólnie nie fajnie było. W domku napaliliśmy w kominku, odpaliliśmy planszówki i było naprawdę miło. Kroków 8 000 ale aktywnie spalonych kcal tylko 226. Mój anty rekord. Jednak patrząc całościowo to nie jest źle. Podsumowanie tygodnia zrobię jutro.
Dzisiaj zaszłam do szpitala, na drugi koniec miasta, zarejestrować się do neurochirurga, od 3 tygodni nie mogłam się dodzwonić do ich rejestracji. Termin wizyty mam na kwiecień 🤪 Skierowanie dostałam od ortopedy. Mam w odcinku lędźwiowym 3 przepukliny, uciskające worek oponowy i z uciskiem korzeni. Stąd bóle, ograniczenia ruchów i niestety problem z "uciekającym" kolanem. Operacji na 90% da się uniknąć ale muszę być pod opieką neurochirurga. Musiałam wykreślić sporo aktywności, które wcześniej były normą ale przywykłam już do tej zmiany. Mam świadomość, że w przypadku różnych schorzeń lepiej nie ćwiczyć niż ćwiczyć nieprawidłowo, bo można sobie bardzo zaszkodzić. Dlatego robię tylko to na co mi zezwolono, na tym etapie. Wiem, że taka czy inna aktywność to jest super na to czy tamto, ale kijki, rower, bieganie, step, skakanka i sporo innych nie są dla mnie - na tym etapie. Kiedyś wiele robiłam, ćwiczyłam z obciążeniem, skakałam itp. teraz uprawiam namiętnie chodziarzowi i w ograniczonym zakresie siłowo coś robię, ale co najważniejsze, przywykłam do tego i nauczyłam się to lubić. Nie rozpaczam co straciłam, cieszę się z tego co mi pozostało. I wiem, że może być lepiej, będzie lepiej, pomału ale będzie. Już jest lepiej. Bóle zmniejszyły się o 60 % odkąd odciążam a nie obciążam kręgosłup i dłonie.
Zmykam poogarniać chałupę, potem po młodego do szkoły a potem poczytam co tu słychać u znajomych, zaniedbywanych przeze mnie przez ostatnie kilka dni.
Za oknem niepogoda a jednak w duszy pogoda. Odpoczęłam po gościach, wróciłam do swojej rutyny, każdą chwilę staram się wykorzystać na ruch, na marsze itp. dlatego mniej mnie tutaj. Komentuję, piszę, odpowiadam często stojąc pod szkołą, czekając na syna, w kolejce do kasy itp.
Wczorajszy dzień na plus bardzo. Udało mi się zrobić 2 spacery/marsze. Pierwszy długi drugi krótszy. W ogóle jest tak, że szybki marsz na powietrzu z muzyką poprawia mi humor, mogłabym tak chodzić i chodzić. Ale wiadomo obowiązki. Wczoraj rzuciłam się na łazienki z parownicą KARCHERA. Najpierw co trzeba potraktowałam chemią, potem starłam i parą dodatkowo dezynfekowałam. Dzisiaj zaliczyłam już 2,5 godziny spaceru, odkurzyłam całą chałupkę, przygotowałam pokój gościnny, ubrałam pościel, kurze itp. Upiekłam chleb, to już norma u mnie, ślicznie w domu pachnie. Teraz piję kawę i czekam na przyjazd teściów.
Z gorszych informacji to w nocy męczył mnie ból gardła. Kaszlu i kataru jeszcze nie mam. W aptece kupiłam Cholinex bez cukru i Orofar max. Na mnie one najlepiej działają. Mam nadzieję, że standardowo w dwa dni pozbędę się bólu gardła. Kiedyś jak mnie brało to robiłam grzane wino, z suszonymi owocami, sokiem z kwiatów lipy, malin, cytryny, miodu i przypraw korzennych. Niestety mieszanka ta zawiera takie ilości prostych węglowodanów, że musi mi wystarczyć herbata z cytryną, lub ewentualnie wieczorem grzane wytrawne (fe, po stokroć fe) wino z sokami 100% i przyprawami korzennymi, ale bez owoców i miodu 😭
Wczorajsze moje wyniki:
No i co najważniejsze, nie zapeszając waga sobie codziennie pomalutku spada, to 100 g, to 200 g.
Obym się tylko nie rozłożyła i nie musiała leżakować dzień czy dwa, bez ruchu nie funkcjonuję. No i wiadomo przy teściach nie dam rady tyle chodzić więc starałam się wykorzystać poprzednie dni ma max-a, nadrobić na zaś :)
Zmykam podszykować obiad bo za godzinę ruszam po syna do szkoły 😁
A odbyłam dzisiaj fajną, pozytywną rozmowę ale o tym napiszę jak będę miała następną chwilkę.
Wczorajszy dzień szybki, udało mi się dużo pochodzić. Po odprowadzeniu syna poszłam do książkomatu po odbiór książki, potem zdać do okienka wniosek o wydanie zaświadczenia, kolejne 1,5 km dalej itd. To był pierwszy spacero-marsz. Już wiem w czym był błąd, tempo, wczoraj zapuściłam inną muzę nie refleksyjną a mocną o od razu słupki w górę 😁 W domu na szybko odkurzanie i podłogi kafelkowe, czyli kuchnia, schody do garażu i pralni, łazienki. Potem po syna na okrętkę żeby więcej przejść.
Wczorajsze cyferki są w pełni satysfakcjonujące.
Oby udało się to utrzymać.
Ostatnie dwa dni robiłam też McDonaldsy mężowi do pracy. Ma tam aneks kuchenny, w pełni wyposażony, garnki, kuchenka, mikrofalo, ekspres ciśnieniowy, lodówka, blaty, stoły. Jest tam też stołówka ale jakość jedzenia pozostawia wiele do życzenia, gotują z półproduktów, nawet ziemniaki z worów z jakiegoś roztworu. Surówki takie sobie, często przywiędłe, a warzywa inne rozgotowane. Więc mężowi przygotowuję w domu i mrożę i wekuję. W poniedziałek było leczo, nakupiłam papryki, cukinii plus inne warzywa, wyszło kilka porcji. Wczoraj krupnik na mięsie, też kilka porcji.
Dzisiaj dzień znów szybki. Zaraz szkoła i marsz. Potem kot do weterynarza - zdjęcie szwów, szybkie zakupy i auto do mechanika, wymiana wężyka. Potem odbiór syna i z chłopakami do fryzjera bo zarośli. Popołudniu trzeba będzie coś ogarnąć, pościel i pokój dla teściów przygotować.
A najgorsze jest to, że od wczorajszego wieczoru czuję, że coś mi się w zatokach dzieje. Znam to bo męczy mnie regularnie. Takie klejenie w zatokach i już inny głos. Zapodam sobie zestaw naprawczy, może uda się zapobiec. No i czapkę wyciągnęłam, koniec gołej głowy.
Dzisiaj rano zamiast zająć się porządkami, spisałam wszystko, wróciłam do moich pomiarów z tych 9 tygodni i odkryłam, że raz czy dwa się pomyliłam w liczeniu 😁
Jest w tym tygodniu spadek, całe 0,8 kg. Już po okresie to pewnie dlatego.
Teraz mam czarno na białym, sprawdzone z kalkulatorem w te i z powrotem.
Tydzień
Data
Spadek tygodniowy
Spadek od startu
Waga
Start
14.09
97,0
1
21.09
3,0
3,0
94,0
2
28.09
2,2
5,2
91,8
3
05.10
0,6
5,8
91,2
4
12.10
1,4
7,2
89,8
5
19.10
1,1
8,3
88,7
6
26.10
1,6
9,9
87,1
7
02.11
1,9
11,8
85,2
8
09.11
0,9
12,7
84,3
9
16.11
0,8
13,5
83,5
Nie byłam "gruba", tak to dobre słowo, ba taka byłam - całe życie. Wcześniej byłam szczupła, choć nie chuda, wysportowana, aktywna. Podobałam się sobie. Wtedy waga z 8 na początku byłaby tragedią. Wtedy nie podobało mi się i to i tamto. Problemy zaczęły się po drugiej ciąży. Problemy hormonalne, tarczyca i jak się okazuje insulina, kortyzol itd. Przez te kilka lat pilnowałam się, chudłam i tyłam, kręciłam się od 83 - 92. Góra dół. Z tabelek wynikało, że powinna chudnąć, dzienny deficyt 800-1000 kcal to norma. Chudłam do jakiegoś poziomu, chwila nieuwagi, i znów w górę. Bez obżarstw. Więcej stresu, pomijanie posiłków, zamknięcie basenów, siłowni.
Mimo, że cały czas jadłam poniżej CPM to tyłam. Błędne koło. Wszystko pisałam i lekarz uwierzył, przeanalizował i dał wytyczne. Już nie tylko kcal tylko nie budyń na kolację bo mieści się w kcal. Nie baton zbożowy po treningu. Nie miód bo zdrowy, nie banan, owsianka i bułka paryska. Cięłam wcześniej kcal nie tam gdzie trzeba, z tłuszczy. Poddałam się, ale nie chciałam się pogodzić z tym jaka jestem okrągła, bo to nie ja, nie moje ciało. Obudziłam się z otępienia w początkach otyłości, moment przez trzycyfrową liczbą na wadze. Stanęłam do walki.
Teraz docieram do tej nie przekraczalnej dla mnie granicy z ostatnich lat. I boję się. Ze znowu, że nie zejdę poniżej 83, nie zobaczę 7 z przodu, że ciało nie da sobie wyrwać kolejnych kilogramów.
Ruszam się dużo, ale coraz mniej spalam przy tej samej aktywności, coraz niższy puls, dobrze dla zdrowia gorzej dla spalania. Miałam spalać aktywnie ok 1000 kcal dziennie, spalam sporo mniej. Miało być 10 000 kroków jest sporo więcej. Póki spada, ok. Ale się boję, że przy tych cyfrach to nie będę chudnąć. Co więc? Ciąć kcal? Boję się spowolnienia metabolizmu. Zwiększać spalanie? Kiedy jak?
Oto podsumowanie tego ostatniego tygodnia:
Chodzenie to typowe spacery i marsze na zewnątrz.
Dobra, rozpisałam się dzisiaj. Bita godzina, jak nie dłużej przy kompie, a mogłam się w tym czasie poruszać, dobra znikam. Miłego dnia.
Przez dni kilka nie pisałam ani nawet nie czytałam wpisów. Nie było kiedy. Mieliśmy do dzisiaj gości. Przyjaciele z dziećmi. Nie było kiedy odpalić nawet komórki, wiadomo, więcej gotowania, sprzątania, czas spędzany razem, rozmowy i spacery. Codziennie chodziliśmy po kilka kilometrów, miałam te swoje kilkanaście tyś. kroków. Tylko tempo nie moje, bardzo spacerowe, dostosowane do dzieci i umożliwiające rozmowy.
Nasz styl życia, codzienność dostosowana do służby, przeprowadzki, mieszkanie, przebywanie w zamkniętym środowisku sprawiło, że prawie wszyscy nasi przyjaciele są w ten czy inny sposób związani z mundurem. Przyjaźnie nasze trwają prawie 20 lat. Z kilkoma parami mieszkaliśmy w jednym miejscu po kilka lat, rodziły nam się dzieci. Potem rzuciło nas w różne części kraju i zagranicy. Dzieli nas najczęściej po kilkaset kilometrów ale utrzymujemy kontakt, odwiedzamy się co jakiś czas.
Dietowo było ciut za dużo ale zdrowo. Mniej spalonych kalorii. Coś czuję, że to będzie pierwszy tydzień bez spadku. Zobaczymy we wtorek.
Z gorszych info to średni mój synek infekcję złapał i go katar męczy, a że zawsze przy tym tak źle się czuje, że ledwo z łóżka wstaje to najbliższe dni będą pod znakiem kurowania go. Mężowi wyskoczyła wysypka i ogólnie kilka dni nerwy nim targały, okazało się, że to półpasiec. Ma leki i maść. Znowu ja po raz pierwszy od dawna tak źle przechodziłam okres. Nie wiem, coś nas poskładało ale wychodzimy na prostą :)
Początek tygodnia mam na ogarnięcie domu a od środy znowu goście, teściowie przyjeżdżają na kilka dni. Tak się poskładało.
Czas też zacząć myśleć o prezentach na święta i urodzinowym dla mojego grudniowego synka. Standard.
Teraz zmykam nadrobić zaległości w czytaniu pamiętników :)
Właśnie minęło osiem tygodni od godziny zero. W tym tygodniu spadek o 0,9 kg, czyli książkowy 🙂 (przez osiem tygodni ubyło mi 12,7 kg)
Zeszły tydzień aktywny, cyferki wyglądają ładnie a ja dobrze się czuję, mam sporo energii, kręgosłup mniej dokucza, noga rzadko, z dłonią raz lepiej raz gorzej. Podsumowanie wygląda tak.
Spacerów/marszów było 12 czyli oprócz niedzieli po dwa dziennie. Spacery jak z dzieckiem, marsze jak sama. Łącznie przespacerowałam prawie 58 km. Kroki średnio ponad 16 000, tu jestem bardzo zadowolona. Kalorie średnio 2700 kcal dziennie czyli ok 850 kcal aktywnych dziennie. Założenie było, żeby średnio 1000 kcal ale nie jest to chyba wykonalne przy zachowaniu narzuconych zasad tzn. wysiłek umiarkowany, tętno do 135. Jak podkręcę wysiłek i tętno to i kcal lecą. Pietra średnia dzienna 24, bardzo ładnie i zdrowo dla serducha i płuc.
Przeanalizowałam wszystkie parametry i doszłam do dwóch wniosków odnośnie stresu. Stres faktycznie poprzez zmiany chemiczne prowadzi do tycia i odkładania kcal mimo zwiększenia spalania. Przykład wczorajszego dnia, był dla mnie bardzo stresujący, tak od 13.00 gdy otrzymałam pewien telefon. Nota bene noc mam nieprzespaną, ale to inny temat.
Fakty:
1. wczoraj rano waga pokazała o 0,7 kg mniej niż dziś.
2. wczorajsze jedzenie:
- trzy grzanki pełnoziarniste z wędzonym łososiem, pomidor
- pół woreczka ryżu i warzywa z patelni, 30 g piersi z kurczaka grillowanej, ogórek kiszony
- mus owocowy (2 małe jabłka, gruszka, pół banana) - nie powinnam ale kot zrzucił paterę i się poobijały więc starłam a, że mus uwielbiam zjadłam, jeden kabanos.
3. toaleta była po ważeniu
4. wczorajsza aktywność:
Skąd ten wzrost? kroków dużo, bo rano ganiałam do szkoły, do urzędu, do szpitala na wyniki. Wszystko jedno po drugim, wszędzie po 5 minut ale odległości spore.
Dość ostrożnie podchodzę do kwestii monitorowania stresu a zapomniałam dodać, że mój zegarek mierzy też oddech ilość na minutę i natężenie tlenem plus tętno, aktywność i stąd wie kiedy stres a kiedy wysiłek fizyczny podobno. Wcześniejsze dni miałam spokojne. Pierwszy raz miałam okazję to sprawdzić, wczoraj no cóż mocno się zestresowałam zaistniałą sytuacją a właściwie podejściem i postawą bliskiej mi osoby w związku z tą sytuacją. To, że mnie stres dopadł wiedziałam ale dopiero przed chwilą robiąc zrzuty zerknęłam na wykresy i oto mój z wczoraj dotyczący stresu.
O 22.00 ściągnęłam zegarek do ładowania więc nocnych moich nerwów nie rejestrował. Centralnie od tego telefonu.
Do tego mimo, że spalanie miałam wczoraj bardzo duże, waga dziś w górę trochę. Stres czy woda przed okresem, który jutro powinien się pojawić?
Dziś kolejny zabiegany dzień, idę zrobić sos do spaghetti, potem syna do szkoły odprowadzę a ja pójdę do pracy bo dzwonili, że mam coś jeszcze podpisać, stamtąd do fryzjera na odrosty, godzinka, dwie w domu i po syna. Po południu judo chłopców albo tym czasie będę spacerować albo za zakupy pójdę. Na długi weekend mamy gości ze stolicy, przyjadą na kilka dni, oj przyda mi się chyba towarzystwo i zmiana percepcji. Miłego dzionka.
Niedziela spokojna regeneracyjna, w domku z rodziną. Liczb takich małych nie pamiętam kiedy były, ale taki był plan na dziś.
Za to napiszę o moich zabawkach. Ogólnie jestem zwolenniczką i wielbicielką nowinek technicznych. Dziś napiszę o dwóch z nich.
Od lat ćwiczę, biegałam, jeździłam na rowerze po górach (kiedyś), pływam, maszeruję, były ścianki wspinaczkowe i OSF, siatkówka i bardzo dużo siłowni z przewagą areobów. Wygrałam nawet trzy lata temu zawody na maszynie wioślarskiej w kategorii open kobiety :). Próbowałam jazdy konnej i nart. Szacunkowo starałam się określić ile dany trening spala kalorii. Było to trudne.
Moje problemy najpierw z utrzymaniem wagi a potem z przybieraniem na wadze zaczęły się 6 lat temu. Wtedy też zaczęłam zapisywać co i ile jem, ile ćwiczę itp. Wierzę w magię liczb, tzn. wierzyłam lekarz udowodnił mi, że są wyjątki 😉. Ale szacunki szacunkami. Chciałam wiedzieć ile dokładnie spalam. A wiadomo to zależne od intensywności od tętna, czasu. Zbyt wiele zmiennych aby szacować na oko. Na oko to gotuję ale nie cwiczę. Ponad trzy lata temu rozważałam zakup bransoletki monitorującej, czytałam rozważałam. Poszłam z mężem do sklepu i wyszłam, za jego namową, z zegarkiem Garmin Forerunner.
Garminem tym byłam zachwycona. Zegarek mierzył tętno, aktywności, pułap tlenowy, sen. Typowy dla biegaczy, a że biegałam to przydatny. Po wgraniu aplikacji używałam go na basenie, na treningach na siłowni, miałam programy do mierzenia aktywności na bieżni, orbitreku, wioślarzu. Podsumowania tygodniowe, miesięczne, wyzwania i odznaki są bardzo motywujące.
Przez ten czas zdobyłam takie odznaki:
Ponadto do każdej aktywności sporządzane są wykresy, to jeden z moich ostatnich spacerów:
Po roku Garmin zaczął mi szwankować, miał problemy z synchronizacją, wysłałam do Serwisu i dostałam NOWY zegarek. Kolejne ponad dwa lata bez problemów najmniejszych.
A, że kobieta zmienną jest to cóż, tamten zegarek wybierałam tak aby do munduru pasował a teraz chciałabym coś sportowego ale bardziej kobiecego. Poprosiłam męża aby sprawdził parametry Garmina Vivoactive (jest kilka modeli) czy ma wszystko to co forerunner, a mąż mój dwa dni później wręczył mi to cudo:
Garmin Vivoactive 4s
Jest cudny, ma dużo więcej opcji niż poprzedni, ale co się dziwić to prawie 4 lata, techniczny przeskok.
Ma mnóstwo opcji, mam go 2 tygodnie i na razie korzystam z ograniczonej liczby możliwości. Śledzenie aktywności to podstawa, plus to to, że sam wykrywa i rozpoznaje aktywność, jak idę 10 min sam włącza chód (mogę ustawić aby rozpoznawała po 5 czy 2 minutach), z bieg rozpoznaje po minucie. Liczy piętra, stres, zmęczenie, nawodnienie. Ma wbudowany pulsoksymetr, odtwarzacz muzyki, można nim płacić zbliżeniowo, pokazuje pogodę, temperaturę, w czasie treningu na bieżąco pokazuje, tętno, tempo, dystans, spalone kcal, czas. Oczywiście wyświetla treść przychodzących na telefon sms-ów, tytułu e-maili, można za jego pomocą odbierać lub odrzucać połączenia. Oba zegarki minitorują cykl menstruacyjny, informują, że zbliża się okres na dwa dni przed. Wskazują owulację itp. To tak po krótce, mam go krótko i jeszcze nie wszystko rozpracowałam.
Stary ładowałam do 5-7 dni w zależności od ilości treningów z włączonym GPSem. Bateria przez te lata nie osłabła, jak to ma często miejsce w przypadku telefonów, nadal jest tak samo wydajna.
Nowy ładuję co dwa dni. Opcja automatycznego rejestrowania pięter, aktywności, parametrów zdrowotnych bardziej obciąża baterię. Nie jest to jednak problem, co drugi dzień w nocy go ładuję, dwie godziny i gotowe.
Na pewno zegarki tego typu są doskonałym uzupełnieniem aktywnego stylu życia. Nie warto inwestować jak ktoś ćwiczy od przypadku do przypadku ale jeżeli poważnie traktuje się treningi i fundusze na to pozwolą, to jest to super sprawa. Dodatkowo można go połączyć z myfitnesspal i wtedy po wprowadzeniu ilości dziennego deficytu kalorycznego, pokazuje w ciągu dnia ile pozostało kcal do spożycia, rok temu przez jakiś czas korzystałam z tego na starym zegarku, sprawdzało się.
Nie żałuję ani jednego ani drugiego zakupu :) serwis też się sprawdza. Kilkakrotnie się z nimi kontaktowałam bo nie umiałam czegoś zainstalować zsynchronizować itp. Pomocni, rzetelni, wytłumaczą i jeszcze na maila prześlą materiały.
Nie wiem jak inne firmy, mój pierwszy wybór to Garmin i jak na razie przy nim pozostaję.
Kończę ten przydługi wpis, a oto ja dzisiaj, tzn. część mnie 😉
Wczorajsza impreza udana, wiadomo ja bez procentów, jadłam sałatki, mięso, i ciasto keto. Piłam kawę i pepsi max. Było bardzo fajnie, sympatycznie i mocno muzycznie. Po imprezie jeszcze ogarnęłam, wszystko poznosiłam, do lodówki popakowałam, zmywarkę wstawiłam.
Wczoraj dzień skończyłam z takimi cyferkami:
Rano waga pokazała - 0,5 kg w stosunku do wczoraj, ale stała od wtorku więc może tak być, no i to z wczorajszego wieczoru odbije się na wadze jutro lub pojutrze. Zobaczymy.
Dzisiaj sobota, czyli dzień pod znakiem prania. Syn średni ma w soboty do południa zajęcia z programowania. Zamiast go zawieść, zaprowadziłam (30 min) potem 1,5 h zajęć spacerowałam i pieszo wróciliśmy więc wpadło mi 2,5 h spaceru. Potem obiad, prania dużo, ćwiczenia z instrumentem z instrumentem i tak zleciało do teraz. Trochę mało dziś piłam, muszę nadrobić, kroki ładne, kcal spalone akceptowalne, kcal spożyte w limicie, jakościowo też dobrze.
Zmęczona dzisiaj jestem, więc bez nie wiadomo jakich szaleństw. Jutro chcę zrobić sobie regenerację. Odpocząć z książką przy kominku. A i kupiłam dziś cukier brzozowy, drogi. Zobaczymy do czego go wykorzystam.