Pracownik biurowy z pracą zdalną mieszkający na wsi. Niezmotywowany do zadbania o siebie. Moje aktualne marzenie i cel to wejść w trzydziestkę z ładnym ciałem i z najlepszą życiową formą.
Dalej jestem u rodziców. Mama dopycha jedzenia, donosi, żeby nie brakowało. W niedzielę wracam do siebie, choc chętnie zostałabym dłużej. W przyszły weekend jadę na zawody w pływaniu, a za dwa tygodnie w bocci, a w związku z tym muszę pozałatwiać parę spraw.
Jutro jeszcze przed 6 rano mam wybiera się do rzeźnika po mięso z czego bardzo się cieszę, bo czuję bardzo silny wewnętrzny głód na mięso. Na razie pocieszam się jajkami.
W sobotę wybieramy się do miasta zobaczyć łazienkowe wyposażenie i plytki i farby do letnika. Zamówilabym już teraz kilka ton piachu, żeby wylać podłogi w 2 pokojach, ale mama chce, żeby to zrobił tata żeby nie było, ze ciagle ktoś za niego wszystko robi, ale mnie się nie chce stać z kimś nad batem i czekać niewiadomo ile na efekty. Wszystko umie, a len patentowany z niego jak nie wiem.
Pracuje nad szczerością wobec samej sobie. Kłopot w tym, ze szczerym można być na różne sposoby, co zawsze dyskwalifikuje moje tinderowe randki, które tłumaczą swoje prostactwo i buractwo „szczerością”. Nie omieszkam wtedy ich odpowiednio skwitować, przy czym zawsze reagują zaskoczeniem „No bo jak to, przecież szczerość taka cenna” a ja ich zrównuje z ziemią. No jak ja mogę !
Tak wiec szczerze przyznaje się przed sama sobą, ze w ta majówkę zrobiłam bardzo niewiele. Miałam jechać ze znajomymi nad jezioro na 5 dni, ale 5 dni mnie nieco wystraszyło, a nawet bym powiedziała - mocno i ostatecznie wymówiłam się choroba. Choc nie skłamałabym az tak mocno, jeśli wypalenie zawodowe, zmęczenie i okres można było podciągnąć pod chorobę. Zabawnie ze on wypaleniu zawodowym wspominam skoro pracuje w nowej pracy zaledwie od dwóch miesięcy.
Obawiałam się spędzić 5 dni pod jednym dachem z facetem, o którym wiem, ze ma na mnie totalna zajawkę a totalnie nie jest w moim guście. Raczej nieatrakcyjny typ z niego wizualnie jak i mentalnie. Nie wiedziałam wcześniej, ze miał jechać z nami, a także dobijała mnie wizja mojej pracy magisterskiej, gdzie miałam napisany zaledwie jeden rozdział i to jeszcze niepoprawiony (po 146 komentarzach mojej pani promotor !!). Mysle, ze ilości tylu komentarzy nie świadczy bo beznadziei mojej pracy, a o fachowości mojej promotor - wybrałam tak rzetelną kobietę, ze az żałuje, ze nie wzięłam byle babeczki, bo teraz słyszę, ze jeden z bardziej beznadziejnych typków na moich studiach ma „świetna prace” - słowa jego promotor. A ja się kisze, stekam i jekam.
Wykorzystałam majówkę to pisania 2go metodologicznego rozdziału. Mam 10 stron. Wypadałoby napisać jeszcze 10 i będzie ok. Jestem totalnie w tyle z pisaniem tej pracy z racji tych wszystkich zawiorwan z praca i nie tylko. Ale wiem, ze inni od mojej promotor tez są do tylu. Problem taki, ze jak chce się bronić we wrześniu to mam tylko 2 tygodnie więcej na przygotowanie pracy, bo moja promotor wyjeżdża na wakacje trzeba prace złożyć max do 2 tygodni później niż dla terminu lipcowego.
Także spinam dupe i działam.
Najgorzej z badaniami, bo mam wywiady.
Zrobić tego magistra i pierdolnosc wszystkim i zaszyć się w Bieszczadach :D
Na majówkę siedzę u rodziców. Tata wkurza. Mam fajnego psa, który ubóstwia zabawę w berka. Ja tez swoją droga 😄 Mam się z kim wybiegać. Zabawa polega na tym, ze goni ten kto nie ma jakiegoś przedmiotu. Kto go zabierze ten ucieka. Ale żeby nie było tak łatwo, ten pies opanował sztukę zabawy w berka to perfekcji. Potrafi skutecznie zachęcac do dalszej zabawy. Na przykład potrafi „dawać fory” - kładzie piłkę na ziemi i udaje, ze można sobie ja swobodnie wziąć. Potrafi robić znakomite zwody i uniki, skutecznie zachęca do dalszej zabawy. Nie gra egoistycznie - opanował bardzo dobrze metodę kija i marchewki. Nie ma tak, ze złapie tą piłkę i zwiewa niewiadomo gdzie a ty gon. Potrafi się bawić i potrafi przegrywać, nie obraza się gdy nie może załapać piłki - czasem tylko zaczyna grać mniej uczciwie w ramach małej zemsty 😄 Raz biegnąc w jego stronę zgubiłam klapka, a on widząc okazje rzucił piłkę i wyrwał mi niż niemal spod nogi tego klapka. Ta jego radość była aż namacalna ze mozne zrobić mi psikusa 😄 Klad tego klapka na ziemi ze 3 m obok mnie i miałam wrażenie ze aż widzę jak sie on śmieje, gdy kicam do klapka zeby on znów mógł mi go podsunąć o pare metrów gdy juz niemal go miałam. Więcej mu to radochy sprawiło niż ta zwykła gra w berka 😄
co jakis czas myśle, żeby napisać, ale gdy się to ciagle odkłada na później, jak będzie trochę więcej czasu to w końcu nic z tego nie wychodzi.
Takie hamburgery zamówiła dyrektor w pracy.
Pomarańczowy z czarnuszka, czarny z mozzarella, pomidorem i wybornym pesto.
Kupiłam sobie taki żakiet, ale jeszcze nie jestem do niego przekonana. Materiał ma świetny, ale jeszcze musi poleżeć, abym mogła odetchnąć i zdecydować.
Walczę również z malowaniem. Nie ścian. Zaczęłam malować obrazy, w tym momencie robię papugi. Dopiero zaczynam, wiec nie robię tego z głowy - szkicuje, spatruje z internetu, farby kupuje ze wzorów - zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie nad papugami spędziłam już 9-11 h.
czeka mnie kilka bardzo trudnych życiowych decyzji, wiec mam o czym myśleć.
A póki co, dalej bije się ze studiami - mam nadzieje ze zaraz się obronie i będzie z głowy
Mogłabym rzec, że temat już mnie nie dotyczy, a jednak gdzieś wciąż to się kręci. Już prawie 3 lata temu zastanawiałam się jak o tym napisać. Wpadłam jak śliwka w kompot w 2018 roku przy ogromnym udziale Vitalii, w 2021 myślałam, że zaczęłam wychodzić na prostą po niezwykle gigantycznym kryzysie. Rok 2022 wydawał się bardzo ogarnięty. No ale widzę, że jeszcze nie jest tak jak powinno być. Nie jest NORMALNIE.
Bezpiecznie czuję się jedynie na mięsie i tłuszczu. Bardzo długi czas byłam na diecie ketogenicznej w stylu żywienia optymalnego dr Kwaśniewskiego, unikałam warzyw, tłuszczy roślinnych, keto słodyczy i przekąsek, mąk orzechowych i innych cudów niewidów. Później oficjalnie zaczęłam dietę carnivora, a teraz chciałam znowu być na "zwykłej" aktualnie uważanej za tą "klasyczną" wersję diety keto (w moim odczuciu tą "brudną").
Okazało się, że mój sposób odżywiania to nie mój wybór.
Nie liczę kalorii, nie robię zdjęć jedzeniu, nie przeglądam jedzeniowego Instagrama, YouTube, nie robię sobie zdjęć, nie używam sportowego zegarka, nie ważę się regularnie (raz na jakiś czas),
Mam wciąż bardzo wąską grupę bezpiecznych produktów, wciąż szacuję w głowie kaloryczność, mam duże obawy związane z warzywami, nie jem ŻADNYCH owoców (poza minimalnymi wyjątkami raz na jakiś czas).
Nie miałam absolutnie żadnych "ciągot". Nie wyglądało to tak, jakby te inne jedzenie miało być w mojej głowie za szybą, a ja mogłam się tylko do niego ślinić. Ono w ogóle nie istniało. Wchodziłam do sklepu i pośród tysięcy produktów ja widziałam tylko tych kilkadziesiąt, nie było jak mnie skusić czymś czego nie widziałam. Czasem miałam ochotę na jedzenie z dzieciństwa, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć co to takiego było.
Dzisiaj pierwszy raz od X czasu zjadłam bułkę. Mentalnie czuję się jakbym połknęła granat.
Wywlekłam tu wielki kamień z mego serca. Jestem dumna, że w końcu przyznałam się, że nie jest perfekcyjnie, z drugiej strony jestem niezwykle, okropnie zażenowana tym wywodem.
Chcę, żeby mój stosunek do jedzenia znowu był jak przed 2018 rokiem i te punkty poniżej mają mnie w tym wesprzeć.
1. Przestań szacować kalorie 2. Otwórz oczy - przestań jeść ciągle tak samo – kup coś nowego, gdy będziesz na zakupach, złam zasady 3. KAŻDE jedzenie jest DOBRE 4. Białko nie musi być zawarte w każdym posiłku 5. Postaw na luz - to NORMALNE, że jednego dnia się przejesz, drugiego niedojesz !!! 6. Jedz, kiedy chcesz, nawet w nocy 7. Gotuj JAK NAJMNIEJ
8. NIE ROZMAWIAJ O JEDZENIU, chyba że to naprawdę konieczne
W tytule to tak na szybko info z mojego życia, jakby się komuś tych wypocin czytać nie chciało :D
Tak więc...
Żyję :P Mam się dobrze. Co u mnie słychać?
Vitaliowo?
Nie piszę, bo nie ma o czym. Ani się nie odchudzam, ani nie robię masy. Nic. I w jedną stronę szło niemożliwie i w drugą również. No tak mam, że ani przytyć ani schudnąć, więc pie*dyknęłam tym wszystkim i koniec z takimi przygodami.
Ważę 56 kilo przy 170 cm już jakieś ze 2 lata będzie i ruszyć się nie chce w żadną stronę. Ok, przeżyję. Kiedyś był cel wrócić do pełniutkiej sprawności - zrealizowane, nawet powyżej moich wyobrażeń. Później był cel schudnąć do tych 59/60 kilo - zdecydowanie odhaczone. Teraz jakoby nie mam już celów, trudno mi znaleźć cel, który wychodziłby z głębi mnie, w który wierzę i chcę go zrealizować. Także celów fizyczno-wyglądowych aktualnie nie realizuję.
Jedyne w co wierzę mega, to w dbanie o swoje zdrowie. Ale nie obsesyjnie - obsesja daleka jest od zdrowia. Także wciąż chodzę na siłownie. Zakochana jestem, ale nie szalenie. Tak akurat. Bardziej niż dla chęci super sylwetki chodzę, by nie bolały mnie stawy. Stara dziadyga się odzywa xd I mięśnie. Jak wiecie dalej studiuję i pracuję, więc momentami jestem zasiedziana jak głaz, gdy spędzam 13tą godzinę w wolny weekend i piszę jakąś pracę albo co. Także lubię siłownię. Jeśli nie polubiłabym się z siłownią i 130 zł wydanymi w miesiącu, musiałabym się polubić z rehabilitantem i 130 zł za jedną wizytę xD
I powiem Wam, że bardzo, ale to bardzo polubiłam stretching. Generalnie nawet polubiłam go już z rok temu. Ale mistrzem gibkości to ja nigdy w życiu nie byłam. Teraz widzę tak zajebiste postępy, że jak już pójdę na tą siłkę to spokojnie muszę zarezerwować chociaż te 2 godziny, żeby jeszcze chociaż te 20 min stretchingu zaliczyć.
Ah!, i w święta miałam przerwę od carnivora. Na święta było keto. Po świętach moje jelita zdychały i umierały - bolało w uj, odzwyczaiły się od błonnika. Po świętach i sylwku znowu wszedł carnivor, ale jelita bolały mnie jeszcze z tydzień. Teraz aktualnie wychodzę z carnivora na keto, bo trochę mam problemów logistycznych, ale na razie nie szaleję na keto, żeby jelita mnie nie bolały.
A tak poza Vitaliowymi sprawami. Że tak powiem, działo się w uj. Dużo złego, ale i dużo dobrego. Że tak powiem - ciężkie te życie, ale w swej ciężkości jest piękne. Uważam, że mam bardzo zajebiste życie, choć dużo osób mogłoby powiedzieć, że raczej takie ujowe jest i nijakie. Mnie się podoba. Zmieniam pracę! Będzie zdalna, więc dojdzie siedzenie w domu i pierdzenie w kanapę. Ciekawe czy teraz mi dupa urośnie, czy się nic nie zmieni. Średnio jem 2600-2700 kcal, no ale ruchu chyba mam. Jak się przykleję do lapka to chyba dopiero sobie uświadomię co to znaczy "umiarkowany tryb życia". Zawsze tu dziewczyny mówiły, że do aktywnego to raczej mi daleko, no ale prawie 3 tys kcal i nietycie to chyba już aktywny. Zawsze było mi mega ciężko to ocenić, bo zawsze wydaje mi się, że za mało w życiu robię. :D No ale jak już dupę przykleję do stołka, to i pewnie jeść się będzie chciało mniej.
Ok . Teraz z takich:
- popsuł mi się dzisiaj telefon - mój drugi i ostatni. Hajsów w budżecie na taki cel na razie nie mam przeznaczonych, więc W KOŃCU będzie TOTALNY, ABSOLUTNY, ZUPEŁNY i CAŁKOWITY detoks od telefonu. Już się cieszę! JUPiiiJAAAAAJJAAAA :D Generalnie mediów społecznościowych nie używam, ale czasem wpada youtube, czasem wpada coś i ostatnio muzyka, ponieważ kupiłam sobie bezprzewodowe słuchawki od Xiaomi. Boskie, cudowne, rewelacyjne! Teraz się nie zdadzą na nic, ponieważ moje mp3 nie ma bluetooth.
- a obok tego popsuło się jeszcze sporo różnych rzeczy, ale co tam będę Wam gadać. Jest ok. Liczy się nastawienie, a moje jest odpowiednio dobre. Skupiam się tylko na tym, co zależy ode mnie. Ostatnio mam chętkę na haftowanie. Na razie czasu mi brak, ale pewnie pod koniec stycznia zaopatrzę się już w materiały. Oprócz tego, spinam dupkę jakoś w lutym/marcu idę na prawko - nie wiem dokładnie kiedy, bo nie wiem jakie mają terminy. Chcę zrobić te prawko, bo może po 10 latach wrócę do rodziców na chatę i tam będę sobie przez jakiś czas żyć, jak "przymieszkam" się w nowej pracy. Czyli pewnie pod koniec roku bym chciała.
Aaaa! No i już szykuję ogródek na balkonie w mieszkaniu w mieście. Wynajmuję, więc szaleństwa nie będzie, ale swoje rzeczy do keto akurat wyhodować się da :P
I nie mam zdjęcia, ale w tym roku mam pierwszą swoją choinkę! Jest całkowicie oszałamiająca. Ma 220 cm i udało mi się kupić kilka pięknych, szklanych bombek. Jedną dostałam w prezencie, taką gigantyczną. Co prawda moi rodzice mieli piękniejszą, bo 260 cm i 160 cm rozpiętości, ale jak jedna przy drugiej nie stoi to i moja wydawała się duża :P
No dobra, trochę pogadałam, ale już uciekam, bo jeszcze mam sporo roboty a jest już, dzizys, 00:30, kiedy to zleciało??? Mogłabym gadać i gadać jak to ja, ale jakoś pisać mniej mi się chce, ponieważ teraz zamęczam ludzi w realu. Nie mam siły tyle klikać palcami, chyba by mi ręce, dupa i kręgosłup odpadły. Takto przynajmniej tylko jadaczka mnie boli :D
Do przeczytania!
Ile się u Was działo, kochani! Mam co do nadrabiania :D
Niby szłam ładnie do góry, a tu dzisiaj dzień ważenia i waga dokładnie taka sama jak miesiąc temu. I to ważyłam się wieczorem, bo zapomniałam, po dniu jedzenia.
Odechciewa mi się. I po co ja się tak katuję i streczę przy garach, noszę te boxy, wpycham w siebie żarcie jak efekty mam na chwilę.
Wczoraj się fatalnie czułam, miałam okropne ciśnienie. No i wczoraj byłam po pewnych lekach, które teoretycznie mogą powodować senność, więc nie wiem co było dokładnie przyczyną mojego skrajnie złego samopoczucia. Wszyscy mówili, że straszę wszystkich, ale nie mogłam wyjść z pracy, ponieważ akurat tego dnia naprawdę byłam niezbedna. Porównując - wczoraj czułam się jak śmierć, dzisiaj tylko jak pół śmierci. Z tego powodu nie pamiętałam jak w ogóle weszłam do mieszkania, myślałam, że może brat mnie wpuścił, więc nie miałam pojęcia czy klucze gdzieś zgubiłam czy może rzuciłam je w mieszkaniu gdzieś i nie mogę ich znaleźć.
Bylam tak nieprzytomna, że rano obudziłam się w dresach do spania i bluzie założonej po lewej stronie i to jeszcze przód na tył, choć byłam pewna, że w ogóle się nie przebierałam.
Więc wysprzatalam dziś całe mieszkanie na glancyk licząc, że gdzieś znajdę te klucze. Może w kuchni, bo miałam przeblysk świadomości, że tam byłam, że może w łazience albo salon. Może w mojej pościeli, może w bluzach, kurtkach, w drzwiach. W drzwiach uznałam, że nie, bo przypomniało mi się, że brat wychodził poprzedniego dnia z mieszkania, więc by je wziął, żeby ktoś ich nie zabrał. Myślałam że może w pracy zostały albo w sklepie.
Brat telefonu akurat tego dnia telefonu ze sobą nie wzial, więc nie mogłam nawet zadzwonić do niego się zapytać czy ich może nie widział. Więc cały dzień od rana do wieczora siedziałam jak na szpilkach oczyma wyobraźni umawiając ślusarza na poniedziałek, wyskakując przy tym z grubego hajsu.
Do pracy dziś przyjeżdżał przedstawiciel handlowy, z którym koleżanka z pracy długi czas współpracowała, ale od jakiegoś czasu z powodu pewnych wydarzeń jest między nimi bardzo wielkie spięcie. A to była dość zażyła relacja. Niemniej rozmawianie z nim przyprawia teraz tą moją koleżankę o wrzody żołądka, zepsuty dzień i generalnie wielkiego wk#rwa. Dlatego od jakiegoś czasu to ja z nim współpracuję. Specjalnie miał wpaść właśnie dziś, bo miałam być w pracy i miałam się nim zająć. Ja w domu siedze zamknięta na 3 spusty. XD No cóż oboje musieli przeżyć tą kilkugodzinną przygodę... No i ja tez. Zajebiście byłam zestresowana tym, że te klucze zgubilam. Dpracy nie mogłam przyjść. Musiałam dzwonić, wyjaśniać. Myślałam, że brat przyjedzie wcześniej i zdążę jeszcze na moje studia. A miałam zajebiście ważne zajęcia i to kolejny stres teraz, bo znowu mnie na nich nie było. O 18 miałam te zajęcia, ale ja wciąż nie mogłam wyjść z mieszkania, bo potrzebowałam klucza, żeby otworzyć jeden zamek. Nikt nawet nie mógł przyjść i mieszkania mi popilnowac, bo klucz to była kluczowa rzecz 😵 XD
No i jak brat wrócił to co? Okazało się, że to brat zajumał mi klucze i poszedł w długą na nadgodziny do roboty.
Gdyby nie to, że ochronił mój portfel przed wyskakiwaniem z grubej forsy to byłam go chyba zamordowała.
Natchnienie na organizowanie prezentów przyszło wyjątkowo wcześnie, ale na szczęście pomysł w tym roku jakoś wykreował się sam, bez większych, wyczerpujących poszukiwań natchnień. Bardzo się cieszę z tego, ponieważ dopiero połowa listopada a ja już niemal wszystkie prezenty mam zorganizowane. W grudniu będzie wolna głowa, to dobrze, bo grudzień to bardzo zabiegany czas dla mnie i pewnie dla dużej części z Was również.
Dla mamy upatrzyłam ten krem od Dermiki. Ma eleganckie opakowanie i ponoć działa bardzo dobrze i efekty są dość zauważalne - takie opinie czytałam, sama nie miałam okazji testować. W rossmanie kupiłam na promce za 50 zł. Dla mamy pewnie dojedzie jakaś bluzka albo dobra kawa albo jakieś jej ulubione czekoladki. Może cukierki kopiko. No albo co sobie tam sama upatrzy do świąt. A, przypomniało mi się, że kupiłam jej piękną Monstere Monkey, ale trochę się wygadałam (podeszła mnie, małpa) a że jutro do mnie przyjeżdża to chyba sobie ją zażyczy NA JUŻ. Chyba że schowam ją w brudnych gaciach i będę udawać, że nie wiem o czym mówi ?? That's a good idea I think.
Tutaj mam perfumy dla młodszej siostry od Ariany Grande "Sweet like candy". Wiem, że ona chciała jakieś słodkie perfumy a te są bardzo ładne. Mnie udało się je kupić za 190 zł. Szastać za bardzo nie chcę, ponieważ ta siostra ma 18 urodziny za 2 tygodnie, więc wpadnie jej niezła sumka w kopercie ode mnie na jej urodziny.
Dla kolejnej młodszej siostry mam perfumy od Billie Eilish "eilish". Bardzo ładne, moim zdaniem czuć tu wanilię, kakao, jakieś drzewo, owoce jagodowe. No i cudowny flakonik mają! Wydaje się mały, ale mieści się na rozłożonej dłoni. Kupione w cenie 215 zł.
Tutaj mam perfumy od Carliera "Pasha" dla mojego brata. Zapach jest cudny, jak to zresztą w wiekszości męskich perfumach. Dylemat miałam, ponieważ jedne były piękne, tyle że z nutą drzewa cytrusowego, nie byłam pewna czy bratu przypadną do gustu. Te udało mi się upolować za 280 zł. W dodatku zostały pięknie zapakowane w sztywne i bardzo ładne pudełko z wstążeczką i grawerem od Carliera. W dodatku pani mi dorzuciła duży próbnik (15ml!) perfum od Hermsa H24, więc brat, bez wyjścia, będzie musiał być zadowolony.
Tutaj kupiłam perfumy od Bvlgari "Terra essence". Miały być dla taty, jednak nie wiem czy on doceni ten wyjątkowy zapach. Trochę powątpiewam, więc prawdopodobnie zostawię je, by kiedyś obdarować nim jakiegoś innego mężczyznę, który może pokochać ten cudowny zapach palonego ogniska na leśnej, iglastej ziemi ;) Hołd dla wspomnień i natury. Zapach mile łączy się ze skórą, kiedy przydymiony zapach gaśnie, wychodzą z niego piękne lekko cytrusowe zapachy i drzewna energia. Jestem całkowicie zakochana! Za te perfumy dałam 260 zł.
Brakuje mi jeszcze prezentu dla starszej siostry. Ona ponoć sama sobie coś kupiła i chciała by było to "od nas", żeby się jej chajs zwrócił. Już się boję. Ale chciałabym jej kupić jakąś biżuterię, bo ona bardzo lubi, więc jaką by nie dostała, byle by była dyskretna, będzie z niej zadowolona.
No i brakuje mi prezentu dla taty, jeśli nie dostał by tych wyżej perfum.
No i prezentu dla przyjaciół nie mam. Dla D. S. i 3 innych. Dla D. pewnie jakaś książka. Dla S. nie mam pojęcia - może te perfumy wyżej. Dla tej 3 innych, chciałabym coś drobniejszego.
Na Mikołajki w pracy też już znalazłam pomysł. Umawiałyśmy się na kwotę 25 zł (żeby był poślizg max do 30, bo zawsze jest - sami wiecie) i udało mi się znaleźć cudowny zestaw kremu do rąk i pomadki z Yves Rocher (czyli te 2 rzeczy po prawej). Osobno kosztowały by mnie jakoś 32-34 zł, razem były za 25 zł, czyli idealnie! Koleżanka będzie zachwycona, ponieważ w tym roku przekonałam ją do używania kremów nawilżających, przynajmniej na zimę i faktycznie je stosuje. Zapach jest obłędny, słodki i jakby nieco orientalny, nieco gumowy, nie powiedziałabym, że to zapach żurawiny za pierwszym powąchaniem. Ale może być też tak, że to już mój nos odmówił posłuszeństwa, bo przewąchałam się tamtego wieczora doszczętnie! Obok tego wydrukowałam 2 nasze zdjęcia z imprez (koszt 2 zł), wrzuciłam saszetkę mojego ulubionego cappucino choco instant z Żabki, dorzuciłam pysznego cukierka z Biedronki z Magnetic, tego zimowego, na pewno kojarzycie. No i mam pięknie 30 zł. Obok tego wrzucę różowe bibułki to torebeczki z prezentem, psiknę perfumem i będzie pięknie. No i z racji, że do mikołajek prawie miesiąc, pewnie dorzucę jej coś typowo ode mnie - może zdążę naszkicować jej portret, ale nie wiem, ponieważ od listopada znowu cierpię na niedomiar czasu.
A Wy już macie prezenty? Albo pomysł na nie? Jeśli tak, to podzielcie się. Jestem bardzo ciekawa jak Wy stoicie z tematem. A może w ogóle nie stoicie i w tym roku nie ma u Was prezentów? U nas miały być pierdółki, jednak z tych pierdółek robi się niezła kwota, wiec jednak zdecydowałam się na 1 mały drobiazg, ale już bardziej konkretny.
Btw, z pracą się nie udało. Podobno zrobiłam fajne wrażenie, jednak oni potrzebują kogoś na już, a ja mogę dopiero od stycznia. Podobno mają mnie w zawieszeniu i gdy będą kogoś wciąż potrzebować tyle, że nie tak na cito to się odezwą. Jednak nie mogę mieć 100% pewności, że jest to prawda co mówią. Szukamy dalej.
Póki co szastam pieniędzmi na prawo i lewo, a ja z tych co, gdy sobie pieniądze odłożą to skąpcy z nich straszni i choć mieli by przymierać głodem to nie będą podbierać i już. Tak więc teraz żre gruz xD. Głodna chodze, ale z kasetki nie wyciągnęć XD Jednakże raz się żyje, więc ostatnio (czytaj: od września) całą pensję przebimbam i nic nie odłożę xD A ja przecież z tych co z a w s z e odkładają. Tak się porobiło.
Nie żałuję. W następnym tygodniu, jak dobrze pójdzie, jadę pobimbać sobie na kilka dni do Gdańska, a za dwa tygodnie robię sobie weekendowy wypad do Wiednia napić się Wiedeńskiej kawy w Wiedniu. Takie coś na mojej bucket list miałam, więc trzeba zacząć sukcesywnie pozycje odhaczać. W szoku jestem, że jak po latach do niej zajrzałam to jednak sporo jest do odhaczenia, mimo że o niej zapomniałam i listy się nie trzymałam. Jak coś z serca to nie wyleci.
A w pracy, jeszcze dodam, skoro się odzywam, na razie jakiś ciężki okres - klienci fatalni, potwornie. Z racji, żem kieras, to ja się użeram z wszystkimi gównianymi sprawami. Ostatnio 3 razy na komisariacie byłam, ostatnio wzywałam policję do biura, dzisiaj kolejna gównoburza, bo pani na terenie naszego budynku podarła sobie kurtkę. Jeszcze wcześniej jedna kobita mówiła, że z TV przyjdzie - nie przyszła. A ja się wtedy tak wyszykowałam xD Miałam nadzieję, że ten występ otworzy mi drzwi do kariery w show biznesie XD No bo ewidentnie było by to show, choć pewnie bardziej na youtu. Może by nam zaproponowali freak fighty? Chociaż ta sprzeczka nie tyle była jakaś agresywna czy coś - ja w gruncie rzeczy jestem bardzo konkretny człowiek i zimny w takich akcjach - ale absurdu było tam mnóstwo. Generalnie mnie to się śmiać z tego wszystkiego chce, ale jutro będzie ciąg dalszy tej awantury z kurtką, tego jestem pewna. Mam wrażenie, że przez inflację i trudne czasy ludzie się zrobili jacyś poje*ani, święta idą, pustki w portfelach i takie efekty. Najgorsi są świeży emeryci. Bo jak ktoś już przetrwa parę lat na emeryturze to robi się pokorniejszy. Chyba że ci niepokorni z tej zgryzoty po prostu umierają wcześniej. Tak mi się totalnie odechciało wszystkiego, a nikt nie miał dzisiaj dla mnie czasu (a raczej taki dzień, że każdy był przy**bany i nikomu się nie chciało iść na piwo, każdy spiochy w oczach), że aż do szefa zadzwoniłam się wyżalić, jacy ludzie to huj*wi są ostatnio XD Dupę mu zawracam głupotami, kiedy ten na drugim końcu Polski siedzi. Ale czasem trzeba z nim w kontakcie być, żeby nie zapomniał, że my też tutaj ciężko pracujemy i nie tylko jest ladnie i pięknie.
No dobra. Skończyłam. To co z tymi Waszymi preznetami???
Dzisiaj bez zdjęć, tak uprzedzam, żeby nie było zawiedzonych ;)
Powiedziałam Wam o diecie Karni, ale nie mówiłam jeszcze co generalnie słychać u mnie.
Dieta Karni wyszła wtedy dość spontanicznie z powodu totalnego braku czasu, zawalenia pracą po same uszy. Ostatni tydzień natomiast jestem w rozjazdach, ale wciąż zawalona różnymi sprawami i chociaż jadłam bardzo tłusto to nawet nie było to low carb.
Dość mi to zaszkodziło fizycznie a najgorzej wpłynęło na nastrój. Ktoś się zapytał co robię i jak dokładnie stosuję tą dietę, że wyglądam jak wyglądam. Nie wiem czy jest sens opisywać całej mojej drogi low carb, keto i karni, choć taki styl towarzyszy mi praktycznie od tych 4 lat, bo to nie na takim żywieniu schudłam.
Schudłam z powodu stresu fizycznego. Wtedy to była walka, żeby nie zniknąć w oczach i walczyłam każdego dnia o każde 100 kcal więcej. Ale był to również jeden z najlepszych okresów mojego zdrowia mentalnego.
Jem w taki sposób przede wszystkim dla samopoczucia. Przyznaję pierwszy raz Wam, że mam bardzo ciężkie epizody depresyjne. Jest to dla mnie rodzaj wsparcia, który na mnie działa bardzo skutecznie. Pomaga nie zagrzebywać się coraz bardziej w głębokim dole jak w ruchomych piaskach. Karni działa na mnie jak rodzaj uspokajającej medytacji. Wiem jak dziwnie to brzmi, ale jedząc w ten sposób jestem cały dzień "normalna" - spokojna i zarazem energiczna, wychillowana, pewna siebie i co najważniejsze - mimo doła c h c e m i s i ę. Nie muszę na siłę skupiać się, aby było dobrze.
Natomiast jeśli chodzi o życie osobiste.
W piątek mam rozmowę rekrutacyjną na stanowisko asystenta wspierającego w dziale podatkowym w korpo z adnotacją, że jestem jeszcze sprawdzana na inne stanowisko w dziale dokument management. Jestem pozytywnie nastawiona i nadzieje nastrajają mnie optymistycznie, ale zobaczymy. Jak się nie uda trudno, będę dalej szukać czegoś fajnego. Tutaj warunki są bardzo dobre, dlatego byłoby miło tam pracować.
Z dietetycznie-fitnessowych celów
Udało mi się przytyć już z pół kilo może kilo w październiku :)
Bardzo chce przytyć do 65 kilogramów i daję sobie na to kilka miesięcy. Ciekawe czy mi palma nie odbije, gdy będę zbliżać się do magicznej bariery 60 kilo i czy nie będzie mi się chciało zawracać z wagą 😅😅😅
Ale taki mam cel: ważyć znowu 65 kilo.
Na razie jem ze 2500 kcal w normalne dni, czasami jak się gorzej czuję to ze 2000-2200 będzie , a w dni gdy siedzę na siłowni wpada 2700-3300 kcal. To znaczy - generalnie nie liczę 😅 albo inaczej - liczę czasami 😄 Czasami z ciekawości, gdy wydaje mi się, że jem za mało - a jak widać to raczej nie prawda, kalorii wychodzi mi naprawdę sporo. Ostatni tydzień liczyłam całkiem dokładnie i wyszło mi aż 2800 kcal średnio ! Aż się włos na głowie jeży. 😵🤕😩 Żeby w tłuszcz za bardzo nie obrosnąć, a jednak coś niech tam rośnie 😉 No ale wcinam tyle ile mi się chce po prostu. A wszyscy, że mało jem ! No szlag mnie trafia nieraz.
W dodatku tata jeszcze neguje moja dietę i uważa, że tak dużo nie jem ile twierdzę, bo on będąc kilka lat na żywieniu optymalnym dr. Jana Kwaśniewskiego nie był w stanie przejść tyle co ja, w co jednak trochę wątpię, bo to typ podjadacza no i pracownik fizyczny ciężkiego sortu. Generalnie wszyscy wszystko ostatnio negują i krytykują moją dietę i wagę, w tym ludzie z pracy, co mnie wprawia w pewien dyskomfort, gdyż jest to jeden z tematów numer 1. To że nikt mi nie wierzy, że tyle jem, bo przecież ja nic nie jem, bo nikt nic nie widzi 😵🤕😅
Chociaż mama ostatnio całkiem dobrze się wypowiadała o tym, że jem tyle mięsa i że jej zdaniem to dobrze. Chociaż z drugiej strony ciągle powtarza, że uważa, że zepsułam sobie układ pokarmowy i teraz będę tak wyglądać jak wyglądam, bo na pewno składniki pokarmowe nie wchłaniają się odpowiednio i już nie przytyję 😅 No to zobaczymy !
Oprócz wybicia wagi 65 kilogramów mam kilka innych celów.
Między innymi zmienić pracę.
Zrobić szpagat.
Zapisać się na prawko i je zdać.
I to właściwie wszystko. Za dużo celów to brak skupienia i skuteczności, więc na razie tylko tyle.
W końcu dzisiaj moja kumpela z pracy wybrała się ze mną na siłownię ! Wydaje mi się, że temat wałkowałyśmy z dobre pół roku i w końcu się przekonała. I co więcej, bardzo jej się podobało! Wcale się nie dziwię, w końcu miała takiego dobrego trenera i przewodnika 🤪🤭 Pokazałam jej m.in. jak robić hip thrusty i co było dla mnie bardzo miłe, uznała, że ja powinnam mieć już brazylijskie pośladki ponieważ tyle dźwigam, gdzie ona nie mogła choć zady ma większe. No ale jak widać to co małe, nie znaczy, że słabe. A to co duże, nie znaczy, że silne 😜
Tyle ode mnie ☺️
Do następnego razu! 😚😚
Ciekawe czy ktoś jeszcze o mnie tu pamięta 🤔 Widzę, że w czasie, gdy mi się zniknęło, zniknęło jeszcze pewne grono osób stąd.
Jakoś w całym tym 2022 nie chciało mi się pisać na Vitalii, a od pogrzebu kuzyna nie pisałam już praktycznie w ogóle. Ale myślę sobie - odezwę się, a co mi tam, chociaż zbieram się do tego już długo, ale całkowicie odzwyczaiłam się od pisania takich internetowych pamiętników czy dzienników. Zdecydowanie wolę papier i zapisywanie samych faktów, które mają dla mnie znaczenie i raczej w króciutkiej formie i nie codziennie.
Działo się u mnie sporo. Jak zwykle, ale pewnie też i u każdego z Was działo się dużo. Takie żyćko jest, że się dzieje ciągle coś czy dobrego, czy złego ;)
Spędziłam hardkorowy wrzesień pracując praktycznie na 2 etaty - praca i 8 godzinne praktyki. Przetrwałam, zaliczone ;)
Taki tryb życia spowodował spontaniczne, samoistne, niezaplanowane, niecelowe... przejście na dietę Karni. No, może nie jest to takie 100% karni bo czasami wrzucę sobie trochę pietruszki czy orzechów czy czasem zjem szakszukę, ale generalnie rośliny poszły w odstawkę. I powiem Wam - w życiu nie czułam się tak NORMALNIE. Normalnie, bez dyskomfortów, które uważałam za naturalne. Po prostu czuję się zwyczajnie. Dobrze. Dieta Karni nie wymaga śledzenia żadnych kalorii, węglowodanów, mierzenia ketonów, cukru i tak dalej, więc po około dwóch tygodniach zaczęłam być autentycznie ciekawa czy w ogóle jakieś ketony w tej krwi mam, bo miałam wrażenie, że czuję się za dobrze. Za normalnie, bez gromów z nieba jak przy keto, kiedy wchodziłam na nie drugi raz (czyli wiele razów temu). Że może, mimo że jem odzwierzęco to jakimś cudem ta ketoza w ogóle nie powstała. No ale sprawdziłam z tej ciekawości i ketoza jak się patrzy, a obywa się bez żadnych suplementów i o dziwo bez skurczy i innych objawów niedoboru elektrolitów, mimo że chodzę regularnie na siłownię. Na klasycznym keto suplementy brać musiałam, choć "klasyczne" może być różnie rozumiane. Byłam kiedyś na paru różnych wariantach - i było mocno nabiałowe keto, i mocno mięsne z minimalną ilością roślin, ale sporą ilością tłuszczów roślinnych, i na keto śródziemnomorskim niemalże bez mięsa z owocami morza, na keto wysokoblonnikowym. Generalnie było różnie dietetycznie i różnie w kontekście samopoczucia. Myślę, że średnio wychodziło mnie około pięciu miesięcy rocznie bycia w ketozie w ciągu ostatnich czterech lat. Gdyby to połączyć to byłyby to prawie dwa lata diety bardzo niskowęglowodanowej.
Jednak z tych wszystkich mieszanek diet niskoweglowdanowych karni służy mi najbardziej. Teraz czuję się świetnie, wręcz perfekcyjnie. Nie mówię, że zawsze tak będzie, ale teraz jest właśnie perfekcyjnie.
Nie znaczy to, że zawsze będę tak jeść. Po prostu póki taka dieta mi nie wadzi, nie zabiera dużo czasu, nie sprawia, że czuje się źle, nie mam przy niej ochoty na papierosy, kawę, alkohol - kiedy jestem dużo bardziej spokojna (ale nie flegamtyczna), zrównoważona i energiczna to tak będę nadal jeść. Jestem dużo bardziej cierpliwa dla moich uczniów, podopiecznych i rodzeństwa. Czuję w niej 100% wolności. A jeśli będę miała ochotę na kebsa, zjem kebsa. Tylko pytanie czy i kiedy będę mieć ochotę na tego kebsa. I zdradzę od razu, że na "oszukany posiłek" przychodzi mi ochota mniej więcej co 8-10 dni, ale on i tak nie smakuje tak dobrze jak, gdy zapamiętałam go z czasów, kiedy te węglowodany jadłam 😣 Wydaje się mieć miej smaków niż zapamiętałam.
Mam dla Was taki cytat. Może i oklepany, ale całkowicie prawidziwy.
Znowu bardzo polubiłam spędzać czas kreatywnie. Staram się korzystać w minimalnym stopniu z internetu co u mnie nie jest raczej jakieś trudne. Znowu otworzyłam głowę i umysł na tworzenie i uwielbiam ten stan! Ostatnio dużą frajdę sprawia mi nagrywanie, nie spodziewałam się, że jest z tego taka dobra zabawa :)